Nick Harris to osoba kojarzona przez każdego szanującego się fana wyścigów. Brytyjczyk był przez wiele lat komentatorem MotoGP, pracował przy Formule 1, napisał kilka książek, był pasażerem w sidecarze na Wyspie Man i, choć już na emeryturze, dalej raczy kibiców swoim głosem, ale w nieco innej dyscyplinie. Jego wiedza o MotoGP jest tak duża, że prawdopodobnie na całym świecie trudno byłoby znaleźć kogoś, kto mógłby z nim konkurować. Poznajcie bliżej Nicka Harrisa, gościa będącego „Głosem MotoGP”!
„Świat Motocykli”: Jak rozpoczęła się twoja kariera? Co robiłeś zanim zacząłeś pracować w MotoGP?
Nick Harris: To było tak dawno temu… Kiedy skończyłem szkołę, nie miałem absolutnie żadnych kwalifikacji. Przez pięć lat pracowałem w biurze radców prawnych, to było totalnie nudne zajęcie, absolutnie nie dla mnie. Ale pracowałem z fajnymi ludźmi. Pewnego dnia mój szef przyszedł do mnie i powiedział, żebym przeszedł do jego biura. Szedłem jak na ścięcie. Przychodzę, a on mówi mi: „nie mogłem wypuścić tego gościa, zanim go nie poznasz”. To był Mike Hailwood, który był moim idolem!
Mówią, że nie powinno się spotykać swoich idoli, ale mnie się to udało i to było coś absolutnie niesamowitego. Potem pracowałem też w sklepie sportowym, byłem DJ-em, aż dostałem się do lokalnej gazety w Oxfordzie. Kiedy pojawiła się szansa, żebym zaczął pisać, od razu to wykorzystałem. W głębi duszy czułem, że dziennikarstwo to jest moje przeznaczenie. Potem zacząłem współpracować z MCN („MotorCycleNews”). A reszta to już historia. Byłem szczęściarzem, bo znalazłem się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Wykorzystywałem też szanse, które mi się trafiały. Oczywiście musiałem podejmować ryzyko, ale trzeba podążać za marzeniami.
ŚM: Kiedy skomentowałeś pierwszy wyścig?
NH: Zanim zostałem komentatorem, pisałem już o wyścigach, czy to dla MCN, czy dla „Motorcycle Weekly”. Szczerze mówiąc, w Oxfordzie dalej jestem bardziej znany jako komentator piłki nożnej. Od lat pracowałem tutaj dla BBC Radio i szczerze mówiąc, dalej to robię. Miałem już na koncie jakieś występy jako komentator, ale tak naprawdę pierwsza poważna szansa pojawiła się w 1983 roku. To był wyścig w Republice Południowej Afryki, kiedy Barry Sheene wracał po poważnym złamaniu nogi na Silverstone. Gość, który zawsze komentował wyścigi w radiu, teraz miał skomentować je w telewizji. BBC poprosiło mnie wtedy, żebym zrobił to do radia. Zadzwonili do mnie w noc przed wyścigiem i powiedzieli, że muszę porozmawiać z Barrym Sheenem.
Poszedłem więc do jego pokoju hotelowego, zapukałem, chociaż było już dość późno, przeprosiłem i spytałem, czy udzieliłby wywiadu dla BBC. Powiedział tylko, żebym dał numer telefonu, od razu wykonał połączenie i mówi: „Cześć, tu Barry Sheene, podobno chcieliście ze mną porozmawiać”. Po tym przez wiele, wiele lat pracowałem dla BBC Radio. Telewizja pojawiała się w międzyczasie. Barry mieszkał wtedy w Australii, gdzie MotoGP transmitowane było na Channel 9. Powiedział im, że Nicolas – bo zawsze mówił do mnie Nicolas, nie Nick – musi pracować dla telewizji. I od tego się zaczęło. Barry Sheene, mistrz świata F1 Alan Jones i kilku innych… praca z nimi to było szalone przeżycie!
ŚM: Potem pracowałeś też w Formule 1, prawda?
NH: Tak, byłem media managerem w zespole Rothmans Honda z ramienia Rothmansa. Kiedy w 1994 roku Rothmans przeniósł się do Formuły 1, poprosili żebym przeszedł razem z nimi. Zostałem media managerem w Rothmans Williams Renault na sześć lat. Denerwowałem się, bo nikogo tam nie znałem, ale na szczęście okazało się, że większość ludzi w F1 kochała motocykle i piłkę nożną, a to przecież również miłości mojego życia. Przeżyłem w paddocku F1 śmierć Ayrtona Senny oraz nasze dwa mistrzostwa świata, z Damonem Hillem i Jacquesem Villeneuvem.
Potem znowu miałem szczęście. W 1999 roku pojechałem do Walencji na rundę MotoGP. Zawsze chciałem wrócić do motocykli. Nawet pracując w F1, jednocześnie ogarniałem około 1/3 sezonu MotoGP dla radia jako komentator. W 1999 roku spotkałem się z Dorną, żeby porozmawiać o mojej chęci powrotu do motocykli. Na koniec zapytali, czy nie poprowadziłbym konferencji prasowej. Jak mógłbym odmówić? Na pełen etat zacząłem pracować w MotoGP w 2000 roku. Zadebiutowałem więc w tym samym czasie, w którym Valentino Rossi awansował do klasy królewskiej.
ŚM: Od tego czasu prowadziłeś wiele konferencji prasowych w MotoGP, niektórych bardzo ważnych…
NH: To prawda, niektóre konferencje nie są zbyt interesujące, a inne zostają w pamięci na lata. Tak było chociażby w Malezji w 2015 roku, kiedy Rossi wysunął oskarżenia, że Marquez spowalniał poprzedni wyścig i pomagał Lorenzo. Albo gdy w Le Mans w 2012 roku Casey Stoner poprosił mnie, czy może coś powiedzieć jako pierwszy, a ja naprawdę byłem przekonany, że chce ogłosić podpisanie nowego kontraktu. A tymczasem on powiedział, że kończy karierę! Do tej pory pamiętam minę Valentino siedzącego obok Caseya…
Albo znowu Sepang, jeszcze w 2004 roku, kiedy Rossi i Sete Gibernau starli się w Katarze. Sete powiedział mi, że „tak, o wszystkim zapomniałem, skupmy się na wyścigach”. Po czym wchodzi Rossi i mówi, że „o niczym nie zapomniałem i nigdy nie zapomnę, ten gość nigdy już nie wygra wyścigu w Grand Prix”. No i nie wygrał. Czasami konferencje prasowe są niesamowite, zwykle wtedy, kiedy nie jesteś na to przygotowany.
ŚM: Jakie jest twoje najlepsze wspomnienie związane z MotoGP?
NH: To jest szalenie trudne pytanie. Z perspektywy fana na pewno był to wyjazd do Assen z grupą brytyjskich kibiców, jeszcze w 1975 roku. Było nas ze dwadzieścia, może trzydzieści osób. To był świetny wyjazd, wypiliśmy dużo za dużo piwa i świetnie się bawiliśmy. Oglądaliśmy wtedy pierwsze zwycięstwo Barry’ego Sheene’a w klasie 500 ccm, gdzie na samym finiszu pokonał Giacomo Agostiniego. Siedzieliśmy wtedy na trybunach przy prostej startowej i to było coś niesamowitego. A jako komentator mogę wspomnieć wiele wyścigów, ale takim szczególnym na pewno było Welkom 2004, kiedy Rossi wygrał swój pierwszy wyścig na Yamasze po odejściu z Hondy.
Zaliczył wtedy genialny pojedynek z Maxem Biaggim, a po minięciu mety płakał obok swojego motocykla. To wryło się w pamięć. Albo wyścig na Phillip Island w 2015 roku, kiedy nikt nie wiedział, co się dzieje, co chwilę ktoś inny jechał na czele. Świetnie się to komentowało! Ale szczególnie emocjonalnie wspominam wyścig, też w Welkom, ale w 2003 roku. Sete Gibernau wygrał w kilka dni po tym, jak jego team partner Daijiro Kato zginął na Suzuce. Podobnie było w 2011 roku w Walencji, gdy Michele Pirro wygrał wyścig Moto2 w zespole Gresiniego, który kilkanaście dni wcześniej stracił na Sepang Marco Simoncellego. To były chwile, które bardzo przeżyłem.
ŚM: Mówisz o Marco… który moment twojej komentatorskiej kariery był najtrudniejszy?
NH: Oczywiście było kilka bardzo trudnych chwil, kiedy musieliśmy mówić o śmierci zawodnika. Szczerze powiedziawszy, najgorszym, najtrudniejszym momentem był wyścig, w którym zginął Marco Simoncelli. To był potworny wypadek. Byliśmy wtedy w alei serwisowej i kiedy zobaczyliśmy, że szef Dorny Carmelo Ezpeleta rozmawia ze wszystkimi zespołami, od razu wiedzieliśmy, że stało się coś złego. Nie mogliśmy powiedzieć, że odszedł. Wtedy Frine (odpowiada za media w MotoGP – przyp. autora) przyszła do nas i powiedziała tylko jedno słowo: „odszedł”. Nigdy tego nie zapomnę. W takim momencie kontynuowanie prowadzenia programu jest niesamowicie trudne. Jeszcze w latach 70., kiedy pracowałem dla MCN, mój dobry przyjaciel zginął w wyścigu na Cadwell Park.
Nie było mnie tam. Zadzwonił do mnie mój przyjaciel Colin Fenton, powiedział mi o tym oraz że muszę przyjść do radia i opowiedzieć o wypadku. Powiedziałem, że nie ma szans, żebym to zrobił. Byłem zdruzgotany. Colin powiedział mi jednak, że z szacunku do mojego przyjaciela i chcąc utrzymać o nim pamięć, muszę to zrobić. Za każdym razem, gdy musiałem poinformować o czyjejś śmierci, pamiętałem te słowa, że „robisz to, by okazać szacunek, by podtrzymywać pamięć o tej osobie”. Tego samego doświadczyłem, gdy Ayrton Senna zginął na Imoli w 1994 roku. Robisz, co do ciebie należy i dopiero gdy schodzisz z anteny, tak naprawdę dociera do ciebie, co się stało. Nigdy nie zapomnę tego, jak wyglądało centrum prasowe na Sepang w 2011 roku, gdy zginął Marco. Musieliśmy zorganizować konferencję prasową, bo chociaż wszyscy byli zalani łzami, to wiedzieliśmy, że trzeba okazać mu szacunek.
ŚM: Myślisz, że Marco mógłby zostać mistrzem MotoGP?
NH: Marco… na Phillip Island dopiero co sięgnął po podium i powiedział mi potem, że jego następne podium to będzie zwycięstwo w wyścigu. Myślę, że miał ogromne szanse, by wejść na szczyt. On był wyjątkowy. Czasami konferencje prasowe, zwłaszcza przed rozpoczęciem weekendu, były… no powiedzmy wprost, mocno przewidywalne. Zawodnicy zwykle nie opowiadali zbyt mocno, czego oczekują od nadchodzącego wyścigu. I wtedy pojawiał się Marco, który zawsze dolał oliwy do ognia. Ta jego przepychanka z Jorge Lorenzo w Portugalii… On się nie krępował, mówił, co myśli.
ŚM: Jak bardzo poprawiono bezpieczeństwo od czasu tych tragicznych wypadków?
NH: Trzeba przyznać, że wiele się zmieniło. Zrobiono naprawdę dużo, żeby poprawić bezpieczeństwo. Wszyscy, którzy sądzą, że teraz wyścigi nie są już tak zacięte, że zawodnicy jeżdżą mniej odważnie niż kiedyś… To absolutny nonsens! Trzeba pamiętać, że wyścigi motocyklowe były, są i będą niebezpieczne.
ŚM: A co myślisz o sezonie 2020 MotoGP?
NH: Był niesamowity! Szczerze mówiąc, było mi smutno, gdy ludzie gadali, że to nie były prawdziwe mistrzostwa świata. Bo sezon był krótszy i ścigano się tylko w Europie. Ale przecież możesz brać udział tylko w tych wyścigach, które są zorganizowane, prawda? Szczerze mówiąc, bardzo podobało mi się to, że nastąpiła zmiana warty w MotoGP. Z tymi młodymi zawodnikami poprzedni sezon był po prostu genialny. Poznaliśmy ich umiejętności, dostaliśmy kilku nowych zwycięzców wyścigów. Serdecznie gratuluję Dornie i wszystkim zaangażowanym w projekt MotoGP, że w tym trudnym czasie mistrzostwa w ogóle się odbyły. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak karkołomne było to zadanie.
W tak trudnym okresie zorganizować czternaście rund, to naprawdę świetny wyczyn. Tych, co krytykują, że ścigaliśmy się tylko w Europie, że tyle wyścigów odbyło się w Hiszpanii, zapytałbym, co oni zrobiliby innego? Co jest lepsze, kilka wyścigów więcej w jednym kraju, czy brak wyścigów w ogóle? Sądzę, że zawodnicy udowodnili, czym naprawdę jest MotoGP! I szczerze mówiąc, bardzo chciałem, żeby to Andrea Dovizioso wygrał mistrzostwo. Miał niesamowitą karierę, na koniec było mu trochę nie po drodze z Ducati, więc gdyby w tych okolicznościach sięgnął po tytuł, to byłoby genialne zakończenie kariery. Ostatecznie to Mir wygrał, a jeszcze kilku zawodników udowodniło, że są świetni!
ŚM: Andrei Dovizioso nie ma w tym roku w MotoGP, jest za to wielu młodych zawodników. Myślisz, że doświadczenie nie jest już aż tak ważne, jak kiedyś? Że bardziej opłaca się zatrudnić młodego, zdolnego zawodnika, niż podpisywać kontrakt z Dovizioso czy Rossim?
NH: To trudne. Łatwo powiedzieć, że najlepszy byłby kompromis pomiędzy młodzieńczym szaleństwem a doświadczeniem. Joan Mir nie jeździł przecież jak szalony, wprost przeciwnie – naciskał wtedy, kiedy to było konieczne. Zawodnicy jeżdżą teraz często na krawędzi, co jest ekscytujące i dostarcza nam genialnego ścigania. Czasami trzeba tę granicę odrobinę przekroczyć, ale tylko wtedy, kiedy to naprawdę konieczne. Co zawodnikowi po wygranych wyścigach, jeśli nie zdobędzie mistrzostwa?
ŚM: Spodziewałeś się, że to Joan Mir sięgnie po tytuł?
NH: Przed sezonem nie, ale pamiętam, jak na samym początku rywalizacji robiłem podcast dla organizatorów GP Australii. Powiedziałem wtedy, że myślę, że Joan sięgnie po mistrzostwo, ale nikt chyba nie potraktował tego poważnie. Gdy zobaczyłem, jak równo jeździ, wiedziałem, że to zadziała na jego korzyść. Wiem też, jak ważne było dla niego zdobycie tego pierwszego zwycięstwa w MotoGP. I zrobił to w idealnym momencie, a ludzie w końcu pomyśleli, że faktycznie – ten gość zdobędzie mistrzostwo. Myślę, że dla Suzuki bardzo ważne było pokonanie tak ogromnych producentów, jak Yamaha, Honda czy Ducati. Ogromne słowa uznania należą się ich menadżerowi Davide Brivio, który włożył w ten projekt mnóstwo pracy. Teraz odszedł do Formuły 1, ale myślę, że wróci do MotoGP.
ŚM: Jak widzisz powrót Marka Marqueza? Od razu będzie szybki?
NH: Nie wiem, jak szybko dochodzi do siebie i w jakiej obecnie jest formie. Są dwie możliwości. Wielcy mistrzowie, jak Mick Doohan czy Kevin Schwantz, po tak dużej kontuzji, ostatecznie musieli zakończyć kariery. Mam nadzieję, że tak nie będzie w przypadku Marka, ale musi być bardzo, bardzo ostrożny z powrotem. Strasznie szkoda tego, co przytrafiło mu się na starcie poprzedniego sezonu w Jerez. Ta kontuzja okazała się bardzo poważna, więc na pewno zajmie mu trochę czasu, żeby wrócić. Możesz mieć całą odwagę tego świata, ale musisz być w stuprocentowej formie, żeby jeździć na motocyklu MotoGP na maxa.
ŚM: To kto według ciebie jest najlepszym zawodnikiem w historii?
NH: Masz mnie! Obserwowałem kariery wielu świetnych zawodników, mojego idola Mike’a Hailwooda. Mieszkał jakieś pięć kilometrów ode mnie, obaj byliśmy gośćmi z Oxfordu. To on tak naprawdę wprowadził mnie w świat wyścigów motocyklowych. Na pewno Barry Sheene za to, co zrobił dla tego sportu w tym kraju. On był jak motocyklowy David Beckham w latach 70., tak bardzo był popularny. I to on sprawił, że krótkie wzmianki o wyścigach, które publikowano na ostatniej stronie gazety, zmieniły się w artykuły na pierwszych stronach. Jest wielu zawodników, którzy zmienili ten sport. Prawdopodobnie jednak gościem, który zrobił najwięcej dla MotoGP, jest jednak Valentino Rossi. To on wzniósł MotoGP i wyścigi motocyklowe na zupełnie nowy poziom. Obserwowałem to dokładnie, bo razem debiutowaliśmy w MotoGP. Dlatego też mam szczerą nadzieje, że zaliczy dobry sezon, bo nie chcę myśleć, że Rossi miał dobry dzień, bo finiszował w czołowej dziesiątce.
ŚM: Jak więc według ciebie potoczy się sezon 2021?
NH: To trudne pytanie. Fajnie było widzieć, że Jack Miller jest bardzo szybki. Uwielbiam go i myślę, że chyba urodził się w złym czasie. On powinien ścigać się w erze Barry’ego Sheene’a! Myślę, że w fabrycznym zespole Jack naprawdę pokaże, na co go stać. Fabio Quartararo ma sporo do udowodnienia po poprzednim sezonie. Maverick Vinales… szczerze mówiąc, chciałbym zobaczyć go na czele, ale jakoś tego nie widzę. No i Franco Morbidelli, który rok temu wygrał trzy wyścigi i może być prawdziwym czarnym koniem w tym roku. Fajnie byłoby zobaczyć KTM-a notującego kilka zwycięstw, Johanna Zarco dobrze radzącego sobie w Pramacu. Alex Marquez może zaskoczyć w LCR Hondzie, a z kolei Pol Espargaro, przy braku Marka Marqueza, może mieć nieco utrudnione zadanie. Na pewno ciąży na nim spora presja. Myślę, że to będzie świetny sezon, a nas czeka mnóstwo emocji!
ŚM: I na koniec – twoje najdziwniejsze, najbardziej szalone doświadczenie z wyścigów motocyklowych, to?
NH: Kilka ich było i wszystkie wywołane przez alkohol! Uważajcie, ile pijecie, naprawdę! W 1991 roku, o matko, to trzydzieści lat temu, na Donington Park powiedziałem, że jestem tak odważny, że mogę być pasażerem w sidecarze. Bo przecież to nie mogło być takie trudne. Byłem na GP Hiszpanii na torze Jarama, to było niedługo przed wyścigiem TT. Pojechaliśmy tam robić zdjęcia z Trevorem Iresonem, bo zanim byśmy je wywołali w kolorze do gazety, to akurat moglibyśmy wykorzystać je przy relacji z Wyspy Man. Podczas tamtejszych kwalifikacji Trevor zjechał na aleję serwisową, jego pasażer wyskoczył z pojazdu, pobiegł po kombinezon i kask dla mnie. Wsadzili mnie do tego sidecara na cztery okrążenia, chociaż nie miałem ani licencji, ani doświadczenia! To było szaleństwo! Dwa tygodnie później przejechałem z nim jedno okrążenie na TT, jechaliśmy z prędkością ok. 150 km/h, a ja wyszedłem z tego posiniaczony od stóp do głów. To było coś niesamowitego! I pamiętam, że przerażała mnie nie tyle sama prędkość, ale to, że po prostu wypadnę! To była totalna głupota, ale kiedyś byłem młody, a młodość ma swoje prawa! Kiedyś spróbowałem też jazdy na Yamasze o pojemności 125 ccm. Robiłem kolejne okrążenie na Silverstone i byłem święcie przekonany, że jestem szybki. Do czasu, aż ktoś nie wyprzedził mnie po zewnętrznej, przejeżdżając przy okazji po trawie! Zdecydowanie lepiej szło mi komentowanie niż jazda.
ŚM: Nick, rozmowa z tobą była ogromną przyjemnością. Dziękuję!
NH: Dziękuję!