Cooper Webb niedawno zdobył swój trzeci tytuł w AMA Supercrossie inkasując kolejny milion dolarów bonusu. Jego droga na szczyt zdecydowanie usłana była różami… z ogromną ilością kolców. Poznajcie historię mistrza, który nie umie się poddać.
Na skróty:
Nie jest tajemnicą, że profesjonalnymi zawodnikami w motorsporcie zostają nieliczni. Głównie udaje się to osobom z mocnym zapleczem finansowym, w których od najmłodszych lat inwestują branżowi sponsorzy i największe zespoły. W końcu w supercrossie są tylko 22 miejsca na maszynie startowej. Dlatego droga Webba do zawodowstwa jest tym bardziej inspirująca. Co prawda jego tata startował w motocrossie w latach 70-tych, ale pan Robert na pełen etat zajmował się surfingiem. Najpierw jako sportowiec, a później jako producent desek, które własnoręcznie tworzył w swoim zakładzie. To sprawiło, że mocno zaangażowana w realizowanie sportowych celi była mama Coopera, która pracowała jako nauczycielka. Podobny harmonogram zajęć pozwalał Cooperowi po lekcjach wrócić do domu, zapakować motocykl na przyczepkę i pojechać z mamą (oczywiście, jeżeli nie trzeba było pomóc tacie w warsztacie), na oddalony o godzinę tor, który równany był raz na kilka miesięcy. Na co dzień chodził do publicznej szkoły, gdzie uczył się jak braki fizyczne nadrabiać ciętymi ripostami w kierunku swoich rówieśników, Równocześnie obok motocykli, uprawiał również surfing, koszykówkę i football, nie będąc pewnym szansy na karierę w motocrossie, przynajmniej do 15. roku życia. Szczególnie sporty drużynowe nauczyły go, jak używać słów i gestów, aby prowokować rywali i zmuszać ich do błędów, co miało się okazać jedną z jego najmocniejszych broni w przyszłości.

W słowniku Webba słowo „odpuścić” nie istnieje, dlatego wielokrotnie pokazywał, że zwycięstwo można wyrwać nawet na ostatnim zakręcie. Tak, jak w Arlington 2019, kiedy wyprzedził Roczena o 0.028 sekundy.
Pierwsze tytuły
W weekendy natomiast ścigał się z rówieśnikami, których oglądał na YouTube. Jak chociażby z Adamem Cianciarulo, wspieranym przez fabryczny zespół Monster Energy Pro Circuit Kawasaki i trenującym z aktualnym wówczas mistrzem Ryanem Villopoto. Cooper spędził większość swojej amatorskiej kariery na walce z Adamem i poznawaniu smaku porażki. Nienawidził tego uczucia, tym bardziej, że jeżeli chciał się ścigać, nie miał wyboru – musiał wygrywać. To był jedyny sposób, aby zdobyć pieniądze na kolejne starty. Łącznie zdobył 36 amatorskich tytułów i aż 6-krotnie wygrał najważniejsze zawody Loretta Lynns mając nadzieję, że wszystko się zmieni, kiedy przyjdzie moment przejścia na zawodowstwo.
I tutaj dostał kolejnego kopa od rzeczywistości. Zespół Hondy, z którym współpracował do tamtej pory, postawił na innych zawodników. Podobnie jak inne teamy, do których próbował dostać się Webb. Tylko Bobby Regan, prowadzący zespół Star Racing Yamaha, widział w nim potencjał i zabiegał o podpisanie kontraktu. Cooper początkowo nie chciał dołączać do przeciętnego (wówczas) zespołu, ale ostatecznie nie miał innego wyboru.
Ta współpraca szybko okazała się jednak koktajlem wybuchowym, bo niezłomny charakter Webba, w połączeniu z bardzo dobrym motocyklem i zaangażowaniem całego teamu, szybko zaczęły przynosić pożądane wyniki. W sezonie 2014 Webb został okrzyknięty debiutantem sezonu, zgarniając nagrodę Rookie of The Year, a już rok później zdobył swój pierwszy tytuł mistrza AMA Supercross w klasie 250 na Zachodnim wybrzeżu. W sezonie 2016 obronił ten tytuł i dołożył do tego Mistrzostwo AMA Pro Motocross 250. Przed przesiadką na 450-tkę, podczas rundy MXGP w USA, zdążył jeszcze pokonać Jeffrey’a Herlingsa, uchodzącego wówczas za najszybszego zawodnika na świecie. Sam Jeffrey wspomina ten pojedynek jako wyjątkowy, szczególnie ze względu na zaczepki słowne Coopera. Webb miał się go pytać przed wyścigiem, dlaczego Herlings jest tak spocony i czy będzie miał siły na walkę.
Przejście do królewskiej klasy okazało się jednak nie tak kolorowe, jak wyobrażał sobie to Webb. Wracający po 10-latach fabryczny zespół Yamahy, miał spore zaległości w swoim programie, a Cooper brak doświadczenia i wsparcia na nowym poligonie. Kontuzja goniła kontuzję, a frustracja rosła, bo nie brakowało wokół głosów, że nie jest materiałem na zawodnika na duży motocykl. Kiedy już wydawało się, że Webb zaczyna odnajdywać sposób na rywalizację w nowej klasie po zgarnięciu podium w Daytonie i coraz częstszym ocieraniu się o pudła, złamanie nogi pogrzebało szanse na pokazanie się z dobrej strony i dołożyło niepewności.

Swoje pierwsze zwycięstwo Webb uczcił gestem „pistoletu” w kierunku Roczena na mecie, co rozpoczęło tradycję różnych znaków dla szczególnych triumfów.

Przed sezonem 2019, Cooper nie był nawet na konferencji 10 faworytów. A jednak to on zdobył tytuł.
Wkurzony mistrz
Bez kontraktu na kolejny rok i bez dobrych perspektyw, Cooper leżał w szpitalu, rozmyślając nad tym, co zrobi dalej. Wtedy jeden telefon zmienił wszystko – Roger DeCoster, prowadzący zespół Red Bull KTM, zaproponował mu kontrakt wierząc w jego potencjał. Miał mu powiedzieć, że z ich wsparciem i programem, liczy na to, że w ciągu trzech lat ma zacząć wygrywać wyścigi w klasie 450. Cooper Webb przed sezonem 2019 dołączył do nowego zespołu i pod okiem Aldona Bakera zaczął ostre przygotowania jako „skrzydłowy” Marvina Musquina.
Wcześniej jednak wydarzyło się jeszcze coś, co obudziło w Webbie bestię i miało ogromny wpływ na zbliżający się sezon. Kiedy Ken Roczen, po fatalnym wypadku w 2017 roku, walczył z niemal kończącą jego karierę kontuzją ręki, jeden z fanów zapytał go w komentarzach, kiedy jego zdaniem Cooper Webb zacznie szybko jeździć w klasie 450. Rozgoryczony licznymi operacjami, lub być może odurzony lekami przeciwbólowymi, Roczen odpowiedział (cenzurując): „Nigdy, jest słaby”. Cooper, widząc to obiecał sobie, że jeżeli tylko znajdzie swój sposób na rywalizację w królewskiej kategorii, nie pozwoli nigdy, aby Ken z nim wygrał w bezpośredniej walce.

Dowodem na nieustępliwość Webba może być błotnista runda AMA SX 2025 w Foxboroug, gdzie na ostatnim okrążeniu był o minutę (!) szybszy od swoich rywali i awansował z 6. na 3. miejsce!
Nieustępliwy
I okazało się, że wkrótce miał mieć doskonałą okazję, aby przekuć tę złość w walkę na torze. Już podczas debiutu w Anaheim w sezonie AMA Supercross 2019 Webb pokazał, że doskonale odnajduje się w nowych barwach, przedzierając się w błotnistych warunkach z ostatniego miejsca na piątą pozycję. Wykręcając najszybsze czasy okrążeń z całej stawki, zaskoczył wszystkich, bo jeszcze przed startem sezonu Webb potrafił odstawać nawet po 2 sekundy od Musquina i Jasona Andersona. To jednak nie zaspokoiło głodu Coopera. Wiedział to również jego mechanik – Carlos Rivera, który chyba najbardziej ze wszystkich wierzył w potencjał Webba i cały czas widział w nim absolutnego dominatora klasy 250. Carlos potrafił nie tylko znaleźć najlepsze ustawienia motocykla, ale również świetnie zmotywować zawodnika. Podczas trzeciej rundy tego sezonu, rozgrywanej w Anaheim 2 w formacie Triple Crown, coś zaskoczyło. Kiedy Webb dogonił prowadzącego w pierwszym z trzech finałów Kena Roczena, zaczęła się prawdziwa wojna. Cooper po widowiskowej walce zdołał go wyprzedzić, a następnie wpadając tuż przed nim na metę, wykonał charakterystyczny gest strzału z pistoletu. Webb wygrał jeszcze jeden wyścig tego wieczoru i zapewnił sobie pierwsze w karierze zwycięstwo w klasie 450, pokazując zespołowi, że nie potrzebował 3 lat, a jedynie 3 rundy, żeby zacząć wygrywać.
Webb powtórzył sukces tydzień później i szybko dołączył do grona zawodników rywalizujących o tytuł, zostając liderem zespołu i najbardziej niewygodnym rywalem dla swoich przeciwników. Nigdy nie odpuszczał, miał niezwykłe wyczucie sytuacji na torze nie dając wyprzedzać, a do tego na ostatnie 5-minut wyścigu, kiedy tor był najbardziej zniszczony, podkręcał tempo. Wykorzystując głód zwycięstwa, oraz osobistą złość do Roczena wygrał łącznie aż 7 rund zdobywając pierwszy w karierze tytuł mistrza AMA Supercross 450!
Niezłomny
Cooper nie tylko zaskoczył wszystkich, ale skutecznie uciszył krytyków i wprowadzał dreszczyk emocji do rywalizacji za każdym razem, kiedy stawał na maszynie startowej, czy zaczynał mówić do mikrofonu. Gierki słowne, uzupełnione szybką i równą jazdę sprawiły, że w 2020 roku ponownie walczył o tytuł. Jednak potężny upadek, powodujący wstrząs mózgu sprawił, że nie był już tym samym zawodnikiem i w jego głowie pojawiło się zwątpienie. Webb zdołał uporać się z głosem niepewności i powrócił w sezonie 2021 jeszcze mocniejszy. Udowodnił to, odnosząc kolejny sukces i przypieczętowując drugi tytuł mistrza AMA Supercross 450. Teraz już nikt nie mógł mieć wątpliwości, że nie warto go przekreślać czy prowokować.
Kolejne dwa lata okazały się ponownie ciężką przeprawą. Najpierw jego walkę o trzeci tytuł przerwał potężny upadek w 2022 roku, kiedy rozpędzony Adam Cianciarulo nie zdołał zareagować i trafił go przednim kołem prosto w głowę. Następnie w kolejnym sezonie piętą achillesową okazał się nowy motocykl, który jak twierdził Webb, nie pozwalał mu nawet zbliżyć się do swojego potencjału.

Cooper Webb otwarcie mówi, że obecność jego żony i dwóch córek na wyścigach jest największą motywacją do zwycięstwa.
Powrót do korzeni
Cooper potrzebował przerwy oraz zmian, bo wyglądało na to, że zaczął się wypalać sportowo i przestał czerpać przyjemność ze ścigania się. Najpierw zarządził przerwę od motocrossowego sezonu, który spędził na jazdę różnymi motocyklami terenowymi, startując na zawodach o najróżniejszych formatach. Spotykając na treningach zwykłych amatorów i jeżdżąc z kumplami, na nowo odkrył miłość do jazdy. Rodzice najmłodszych zawodników zaczynających przygodę opowiadali Webbowi, jaką jest inspiracją i idolem dla ich dzieci. Wpływ na środowisko stał się motorem napędowym niekończących się pokładów nowej motywacji dla Coopera. On sam, bez zastanowienia przyznaje, że ma to dla niego większą wartość niż jakikolwiek tytuł. Niedługo później Webb opuścił obóz Aldona Bakera, z którym rozszedł się z wzajemnym szacunkiem i sam prowadził swoje przygotowania.
To jednak nie wystarczyło, bo w sezonie 2024 wrócił tam, gdzie zaczęła się jego legenda – do zespołu Start Racing Yamaha. Mimo że rok temu nie zdobył tytułu to jako jedyny, był w stanie do samego końca mocno zagrażać Jettowi Lawrence’owi, który ostatecznie został mistrzem. I to mimo bolesnej kontuzji kciuka, która zdaniem najbardziej rozchwytywanego fizjoterapeuty na supercrossowym paddocku, mogłaby złamać każdego, a już na pewno powinna uniemożliwić szybką jazdę.
Już w styczniu Cooper Webb stanie do obrony mistrzostwa AMA Supercross 450 i walki o swój czwarty (!) tytuł w królewskiej klasie! To oznacza, że możemy spodziewać się ostrej walki do ostatniego wyścigu w wykonaniu #1 i sięgania po każdą możliwą broń. Od gier mentalnych na torze, po widowiskowe szarże na nim. Dokładnie tak było na początku tego roku, kiedy dwoma punktami pokonał Chase’a Sextona w jednym z najbardziej zaciętych sezonów w historii. O tym, jakie sztuczki stosował Webb i jak udało mu się pokonać szybszego, a zarazem lepszego technicznie rywala, opowiemy Wam wkrótce na naszym portalu.
Zdjęcia: Supercross Live, KTM
Tekst po raz pierwszy ukazał się w drukowanym wydaniu magazynu „Świat Motocykli” [03/2025]



