Teorii na temat tego, jak przechowywać motocykl zimą jest co najmniej tyle, ilu użytkowników. Z pełnym zbiornikiem, pustym, na dobrze napompowanych kołach, na kobyłkach, nasmarowany woskiem… Nasz patent jest zupełnie inny – po prostu jeździć!
Sporo motocyklistów to stworzenia ciepłolubne, ale jakby nie patrzeć, podczas jazdy zawsze wieje, więc upału i tak nie ma. Jeżeli jednak organicznie nie znosicie zimna, to przynajmniej weźcie pod uwagę potrzeby waszej maszyny. A te są zawsze takie same – ruch.
Nic tak źle nie robi mechanizmom, jak długi przestój. Niezależnie od tego, czy będzie miał pełen, czy pusty zbiornik paliwa. Powody są proste i nie do podważenia. Zostawiając maszynę na dłuższy czas, silnik pozostaje w jednej pozycji. W związku z tym zawsze jedne sprężyny zaworowe są bardziej ściśnięte, a inne mniej. Wbrew pozorom wpływa to na ich właściwości mechaniczne, co w konsekwencji przekłada się na pracę silnika. Długo niepracujące tarcze sprzęgłowe lubią się skleić, a bezczynne pompy hamulcowe i tłoczki – zastać. To samo dotyczy pompy paliwa, szczególnie w sytuacji, gdy z benzyn nowych generacji potrafią się wytrącać różne świństwa. Z oleju silnikowego z czasem wytrącają się aktywne substancje chemiczne, które potrafią powodować mikrokorozję na czopach wału. Panaceum na te wszystkie potencjalne zagrożenia jest… ruch.
Tegoroczna jesień i dotychczasowy początek zimy może nie zachęcają do jazdy motocyklem równie mocno, jak ciepłe lato, ale i zbytnio nie odstraszają. Wydaje się, że poza regionami górskimi nigdzie jeszcze w Polsce nie dopadł nas “puchowy śniegu tren”, więc także nie pojawiła się na drogach sól, której motocykle nienawidzą. Temperatury rzędu 2-10° C nie są komfortowe, ale z pewnością krzywdy maszynie nie zrobią. Nie namawiamy oczywiście do wyprawy rzędu kilkuset kilometrów (chociaż i tacy jeźdźcy się zdarzają!), ale trasa ok. kilkunastu–kilkudziesięciu kilometrów z pewnością nie przyprawi was o hipotermię, a motocyklowi zrobi tylko dobrze. W dodatku można maszynę ubrać w kilka dodatków, które uprzyjemnią nam jazdę w chłodniejsze dni – koce montowane na motocyklu, mufki na kierownicy, podgrzewane siedzenia i manetki. Z tymi akcesoriami trzeba jednak uważać – niekiedy pobór prądu może być tak duży, że bilans elektryczny będzie ujemny i po jakimś czasie akumulator się rozładuje. Gdy chcemy wyposażyć maszynę w dodatkowe odbiorniki prądu, warto pomyśleć o wydajniejszym alternatorze, co niestety wiąże się z kosztami. Jeżeli jednak poważnie myślimy o jazdach jesienno-zimowych, takie grzejące wyposażenie wydaje się niezbędne.
Trzymaj się ciepło
Wszelkiego rodzaju kurierzy śmigają na motocyklach i skuterach dzień w dzień, i jakoś żyją. I to mimo że w większości przypdków pochodzą z krajów o znacznie cieplejszym klimacie niż w Polsce. Wystarczy spełnić kilka podstawowych warunków, a jazda zimą nie będzie przeżyciem traumatycznym.
Sekret tkwi w odpowiednim ubraniu. Rzecz podstawowa – kask. Hełmy typu otwartego, z szybami czy goglami są zimą jedynie dla zahartowanych morsów. Statystyczny motocyklista założy kask integralny albo szczękowy. Oczywiście pinlock na szybie jest obowiązkowy, bo bez niego nic nie będziemy widzieć. Komin na szyję też się przyda i to taki, który można zaciągnąć wyżej na uszy. Kominiarki też są fajne, tylko często ograniczają pole widzenia. Rękawice koniecznie grube, ale nie przesadnie, żeby było w miarę dobre czucie klamek i rollgazu, a do tego odpowiednio długie. Co ciekawe, te starożytne, używane przez naszych ojców skórzane rękawice z futerkiem wewnątrz są cały czas zadziwiająco skuteczne. Handbary na kierownicy w warunkach zimowych robią bardzo dobrą robotę, chociaż rzeczywiście – nie do każdego rodzaju maszyny pasują.
Kurtka tekstylna, kilkuwarstwowa z zimową podpinką na temperatury powyżej 0°C powinna być wystarczająca. Ze spodniami sprawa jest bardziej skomplikowana. Oczywiście długie, turystyczne, wielowarstwowe, na szelkach są super, ale nie w każdej sytuacji. Gdy mamy czas je zakładać na wycieczkę – nie ma problemu. Gdy jednak codziennie dojeżdżamy do pracy – pojawią się trudności. Nie zawsze jest miejsce, w którym możemy je z siebie ściągnąć i założyć te cywilne. Rozwiązanie jest proste – kalesony, do tego zwykłe, motocyklowe jeansy, a na to wszystko zewnętrzne ocieplane spodnie z długim suwakiem (lub napami), które zdejmiemy lub założymy w krótką chwilę. Ten patent w praktyce jest mało kłopotliwy i sprawdza się bardzo dobrze. Tu dodatkowa praktyczna rada – kurtkę, spodnie i rękawiczki warto przed jazdą na jakiś czas położyć na kaloryferze. Nabiorą odpowiedniej temperatury i podczas jazdy będą stygnąć na tyle powoli, że obniżenia temperatury niemal nie zauważymy, gdy będziemy jeździć przy kilku stopniach Celsjusza na plusie. Nawet zmarzluch da radę. A jeżeli nadal będzie zimno w to i owo, to na rynku dostępne są elektrycznie grzane rękawiczki, kamizelki, czy nawet kalesony. Tu pobór prądu jest stosunkowo mały, więc potencjalnie większość alternatorów będzie w stanie udźwignąć dodatkowe obciążenie.
Pamiętajmy zawsze o bardzo starannym zasunięciu wszystkich zamków, zapięciu napów i odpowiednim założeniu rękawic. Nawet najlepsza odzież na nic się nie przyda, gdy nie będzie zapięta.
Nieco inaczej wygląda sytuacja, gdy na niskie temperatury nałoży się deszcz. Jazdy motocyklem w takich warunkach nie polecamy, bo to ani miłe, ani bezpieczne. Sam niewiele widzisz, nie jesteś dobrze widoczny, więc o jakiś niepożądany incydent nietrudno. W dodatku przeważnie w deszcz naciągamy na siebie przeciwdeszczówkę, która potrafi bardzo skutecznie ograniczać ruchy jeźdźca. Jeśli więc nie musimy, to w zimowe deszcze po prostu nie jeździjmy!
Mamy nadzieję, że nasze argumenty i wskazówki przekonają przynajmniej część motocyklistów do wyciągnięcia swoich maszyn zimą na drogi, bo przy sprzyjających warunkach atmosferycznych nie ma się czego obawiać, a przewietrzenie od czasu do czasu maszyny – motocyklowi może zrobić tylko dobrze.