Pojazdy wyprodukowane w dawnym ZSRR mają jedną wspólną cechę, niezależnie od tego, czy jest to samochód, czy motocykl. W czasie jazdy wydają takie odgłosy, że obserwator ma nieodparte wrażenie, iż brakuje im tylko szczęku gąsienic. Bez przesady można powiedzieć, że takimi właśnie tankietkami na dwóch kołach są Iż-49 oraz jego poprzednicy z fabryki w Iżewsku.
Historia tej znanej w Polsce marki jednośladów zaczęła się w 1928 roku. Wówczas to, dziesięć lat po rewolucji, władza radziecka zaczęła sobie uświadamiać, jak mocno jest opóźniona w różnych dziedzinach w stosunku do innych krajów świata. Dotyczyło to również produkcji motocykli. W jednym z największych państw świata było ich raptem 6305 sztuk. Na temat zmiany tego stanu w wielu „bardzo ważnych” instytucjach toczyły się zażarte dyskusje, które praktycznie do niczego nie doprowadzały. 
17 września 1929 roku wyjechały z bram fabryki dwa prototypowe egzemplarze Iża. Były to bardzo ciekawe jednoślady. Ramy miały tłoczone z blachy stalowej, ukształtowanej w przestrzenną konstrukcję, w której mocowany był dwucylindrowy silnik o pojemności 1200 ccm, zblokowany ze sterowaną ręcznie, trzystopniową skrzynią biegów. Cylindry były ustawione poprzecznie do kierunku jazdy (tak jak w Moto Guzzi). Napęd na tylne koło przenoszony był przez wał napędowy.
Rama w tym motocyklu spełniała również rolę rur wydechowych i tłumików, gdyż dolna jej część była specjalnie w tym celu przetłoczona. Przednie zawieszenie oraz rozwiązanie siodła i zbiornika paliwa wyraźnie nawiązywały do Neandera. Ważący ponad 300 kilogramów kolos dobrze spisywał się na bezdrożach ZSRR. Nie wszedł jednak do seryjnej produkcji. Jego miejsce w 1938 roku zajął małolitrażowy motocykl, opracowany na bazie L-300, kopii niemieckiej DKW 300.
Dokumentację pojazdu dostarczono z leningradzkiego „Czerwonego Października”. Ponieważ nie była ona wolna od wad, zauważone błędy poprawiono, tworząc właściwie nowy motocykl, który nazwano Iż-7. Jego rozwinięciem był produkowany od 1938 roku Iż-8. Zmieniono w nim tłok, likwidując deflektor, przekonstruowano głowicę i kanały dolotowe, wprowadzono „mocniejsze” oświetlenie oraz światło stopu, lepszą prądnicę napędzaną paskiem klinowym. Równocześnie zwiększono wydajność fabryki do 4000 sztuk rocznie.

Iż-9
Następny „facelifting” motocykla odbył się w 1939 roku. Wówczas to zwiększono pojemność silnika z dotychczasowych 300 do 350 ccm. Osiągał on teraz do 10 KM przy 4000 obr./min. Polepszono chłodzenie cylindra, który otrzymał tak charakterystyczny dla powojennych modeli podwójny wydech, wzmocniono zawieszenie przedniego koła oraz ramę.
Równocześnie prowadzono prace wdrożeniowe nad motocyklem czterosuwowym. We współpracy z „Czerwonym Październikiem” stworzono jednoślad znany jako L-8 lub Iż-12. Układ jezdny w obu pojazdach bazował na L-300. „Sercem” był silnik górnozaworowy o pojemności 350 ccm i mocy 12,5 KM, nawiązywał on do rozwiązań stosowanych w Rudge’ach i Nortonach. Niestety prace konstrukcyjne i badawcze przeciągnęły się do 1941 roku. Rozpoczęta wojna zastopowała rozwój Iży na wiele lat.
Powojenne losy motocykli z Iżewska rozpoczęły się w 1945 roku. W okupowanej części Niemiec Armia Czerwona przystąpiła do demontażu wyposażenia firmy DKW, z którą sowiecki zakład „związał się” niemal od początku. Wraz z obrabiarkami do ZSRR wyjechała dokumentacja doskonałych motocykli NZ 350. Z nich to powstał Iż-350. Praktycznie poza znaczkiem na baku (przypominającym planetę Saturn z pierścieniami) niczym nie odróżniał się on od „dykty”. Tak jak pierwowzór miał ramę z tłoczonych z blachy i łączonych śrubami kształtek, duży zbiornik paliwa, nowoczesny silnik zblokowany z czterostopniową skrzynią biegów o kombinowanym, ręczno-nożnym sterowaniu. Przedni widelec był amortyzowany pojedynczą sprężyną śrubową, natomiast tylne koło zamocowane było sztywno do ramy.
W 1949 roku stworzono zmodernizowany model, dobrze znany w Polsce. Iż-49 poszedł do przodu w stosunku do poprzednika. Po pierwsze, zmieniono system resorowania obu kół. Zastosowano przednie zawieszono w widelcu teleskopowym z hydraulicznym tłumieniem wstrząsów. Tylne natomiast stało się „miękkie” dzięki suwakom. Oczywiście Sowieci nie wymyślili ich sami. Zastosowali rozwiązania doskonale sprawdzone w czasie wojny, w najcięższym modelu firmy DKW, czyli w NZ-500.
Było ono jednak zbyt skomplikowane. Z oryginału pozostawiono wahacz, zamocowany przegubowo do ramy, łączący się długimi śrubami z suwakiem, współpracującym ze sprężynami i hydraulicznym amortyzatorem. Zlikwidowano bardzo nowoczesny w 1939 roku (kiedy to stworzono DKW NZ-500) system regulacji siły tłumienia wstrząsów. Suwaki osadzone były w spawanych z rur wspornikach. Oczywiście reszta, czyli centralna część ramy, zbiornik paliwa, system zmiany biegów, siodła i bagażnik, pozostała taka sama.
Drugą zmianą było zmodernizowanie silnika. Między innymi wzmocniono sprzęgło, wał korbowy i korbowód, zmodyfikowano prądnicę, przez co biegun dodatni znalazł się w miejscu odwrotnym niż zwykle, tj. na „masie”. Siłą rzeczy zmiany zawieszenia musiały pociągnąć za sobą modyfikacje nadwozia. Zastosowano nowy reflektor przedni mocowany do widelca teleskopowego (kompatybilny z M-72), zmieniono kierownicę, błotniki, osłonę łańcucha napędowego, tylną lampę.

Iż-49
W dalszym ciągu stosowano „dekawoską” skrzynkę prądów, umieszczoną niewygodnie, pod siedzeniem. Oprócz stacyjki kryła ona w sobie cewkę zapłonową, regulator napięcia i kontrolkę ładowania. Powodem pozostawienia tego zespołu było zunifikowanie osprzętu elektrycznego z innymi małolitrażowymi motocyklami, np. K-125, MlA, K-55. Poza tym, jeśli coś zaczęto już produkować w ZSRR, to nie można było z tego rezygnować przy byle zmianie modelu.
W ten sposób powstał produkt z założenia nienowoczesny, lecz bardzo trwały, wygodny na złych drogach i, co najważniejsze, prosty w obsłudze i do naprawy. Iż-49 zyskał uznanie wśród użytkowników zwłaszcza na wsi. Można było bowiem nim dojechać wszędzie, a nawet… orać pole. Fakt, że spalał on tyle paliwa, ile się wlało do zbiornika, a nawet jeszcze trochę, nikomu nie przeszkadzał. Akurat benzyna nigdy nie była za Bugiem problemem.
Iże zaczęto stosować nawet w sporcie. Do tego celu stworzono Iża 50. Wprowadzone zmiany polegały na podniesieniu do siodła „wydechu”, podwyższeniu mocy silnika i obniżeniu masy jednośladu. Jak wspominają użytkownicy tych maszyn (np. na Rajdzie Tatrzańskim), były one dość zawodne i ciężkie do prowadzenia. Kto jednak opanował jazdę na Iżu, śmiało mógł zaczynać jeździć na prawdziwych „rajdówkach”.
Produkcję Iża 49 zakończono w 1956 roku. Nawet jak na Sowietów był on już wówczas mocno nienowoczesny. Jego miejsce zajął Iż-56, ale to już zupełnie inna historia.
Jak się tym jeździ? Wrażenia z jazdy Iżem 49
Iż-49 to doskonały motocykl dla jeźdźców dopiero zaczynających swą przygodę z zabytkami motoryzacji. Jest atrakcyjny dzięki swej sylwetce, kojarzącej się z-ciężką M-72 i praprzodkami, czyli „dekawkami”. Jednocześnie możliwość ręcznej zmiany biegów dźwignią umieszczoną na zbiorniku paliwa sprawia niesamowitą frajdę kierowcy. Tego nie dają optycznie podobne: IFA, Jawa, ani nawet silnikowo atrakcyjniejszy AWO 425. Ciekawa jest nietypowa technika zmiany położeń kluczyka w stacyjce w czasie jazdy. W tym celu trzeba bowiem oderwać lewą rękę od kierownicy, wymacać nią przełącznik, a następnie przekręcić go we właściwą stronę, cały czas patrząc przed siebie. Pomyłka może kosztować wyłącznie zapłonu lub lądowanie w rowie.
Duży moment obrotowy silnika i niezniszczalna skrzynka biegów zapewniają stuprocentowe dojechanie do celu. Niestety, z góry trzeba nastawić się na dokładne mycie siebie i pojazdu. Płytkie błotniki są dobre jedynie przy bezchmurnym niebie. Po deszczu i na piaszczystej drodze, nie na wiele się zdają. Wtedy może pomóc jedynie super strój OP 1 (patrz lekcje PO).
Pasażer siedzi wysoko na swym siodełku mocowanym do bagażnika. Poza doskonałymi widokami musi pogodzić się z konsumpcją kurzu, much itp. Chyba że jest wzrostu Wołodyjowskiego, wówczas tę „przyjemność” przejmuje kierowca. Wyższa o około 20 cm pozycja sprawia, że choroba morska po kilku krętych odcinkach drogi jest murowana. Pasażerem rzuca bowiem jak pijanym w tramwaju.
Niewątpliwą zaletą Iża jest spory zbiornik paliwa i to nie tylko ze względu na umieszczoną w nim puszkę narzędziową, którą otwiera się przez odkręcanie absolutnie beznadziejnej śruby, czy wygodne gumowe nakładki. Dzięki niemu można bowiem gdziekolwiek dotrzeć. Konsumpcja paliwa przez silnik jest o ok. 100% wyższa od deklarowanej przez producenta. W czasie jazdy z prędkościami 50-60 km/h, w „baku” widać po prostu wir.
Należy jeszcze wspomnieć, że dodatkowych wrażeń mogą dostarczyć dwie rury wydechowe, o które łatwo jest poparzyć sobie łydki. Silnik jest bardzo prosty, łatwy do naprawy i regulacji (poza niezestrajalnym gaźnikiem). Ma tylko jedną przykrą wadę – wycieki oleju spod kickstartera, brudzące dolną część ramy. Tak więc Iża-49 można polecić niezasobnym motocyklistom, jeśli będą o niego dbać, jazda sprawi im wiele przyjemności, a motocykl starczy i dla ich dzieci.
Tekst: Jerzy Awramiuk











