Świetność, zapomnienie, a potem…
Historia tego motocykla jest niesamowita i jedyna w swoim rodzaju.
Na skróty:
Pannonia De Luxe – lata świetności
Jak każda prawdziwa historia ta zaczyna się dawno, dawno temu. Kiedy Marcin był małym chłopakiem (czyli piękne lata 70-te) jeździł na wakacje do swojej babci i pewnie jak dla wielu dzieciaków sam w sobie wyjazd był nie lada atrakcją. Jednak to właśnie tam po raz pierwszy „spotkał” się z „nią”.
To właśnie była ona – Pannonia de Luxe TLF 250. Jak to szumnie brzmi!. Już wtedy dożywała żywota w jakiejś stodółce czy kurniku. Pannonia, która wcześniej przez wiele lat służyła jego dziadkowi, a później synowi. Przez pierwsze lata swojej młodości, czyli wczesne lata 60-te zapewne motocykl był zadbany i uwielbiany – na miarę obiektu pożądania jakim w 1961 roku mogła być nowiutka, pachnąca świeżą farbą maszyna z importu cudem „wykombinowana” w jakiś GS’ach czy Polmozbycie. Dzisiaj chyba trudno nawet sobie takie emocje wyobrazić!
Oczywiście wraz z wiekiem uroda Pannonii nieco blakła i z pięknej lśniącej maszyny w latach 60-tych stała się zwykłym wiejskim sprzętem kaskaderskim w latach 70-tych. Gdzieś po drodze przemknęła kopcąc niedopalonym miksolem żeby w latach 80-tych na dobre zaparkować w swoim kurniku. Jak sam Marcin opowiadał „połączyła ich wtedy jakaś niewidzialna siła, której efektem jest wiele wydarzeń, które nastąpiły później”. No właśnie, ale to „później” trwało dość długo.
Pierwsza rekonstrukcja Pannoni
W połowie lat 90-tych, kiedy Marcin miał koło 20 lat „wymarudził” Pannonię od swojego wujka. Mimo, że wujek nie miał, żadnych planów z nią związanych to zawsze trudno mu było rozstać się z różnymi przedmiotami, dlatego jego podwórko zawsze jest usłane jakimiś wynalazkami. W końcu jednak udało się i któregoś pięknego dnia w garażu taty Marcina zaparkowała rdzawa kupa żelastwa, z roślinami wrośniętymi w szprychy i silnikiem, którego nie dało się przekręcić.
Od razu z głową pełną marzeń nowy właściciel z ogromnym zapałem i zdecydowanie za małym studenckim budżetem rzucił się na nią, rozkręcając wszystko i pieczołowicie odkładając do skrzynek, kartoników, pudełek, woreczków (cały Marcin).
I myślicie pewnie, że na tym się skończyło? Otóż nie, wbrew wszelkim prawom fizyki wyremontował ją, uruchomił i pojechał na pierwsze wakacje. Co prawda tylko 30 km od domu, ale jednak była to przygoda. Oczywiście nie wszystko było takie jak by chciał. Kolor był wynikiem przypadku, bo akurat drugi wujek lakierował samochód i jego zaprzyjaźniony lakiernik „prysnął” tą jego farbą blachy Pannonii. Do obszycia siedzenia wykorzystał stary skórzany płaszcz ojca. Jednak pomimo tego, że dziecięce marzenia nie spełniły się wraz z pierwszym odpaleniem silnika, a rekonstrukcja też daleka była od ideału przez wiele kolejnych lat nie rozstał się z ta Pannonią, która wędrowała po różnych garażach i szopach, żeby w końcu znaleźć bezpieczny kąt w naszym już własnym garażu. Na tych przeprowadzkach niepostrzeżenie gdzieś umknęło kolejne 20 lat.
Fot. Paula
Fot. Paula
Niezwyky, motocyklowy prezent dla córki
Pannonia spokojnie sobie stała – dla mnie motocykl, na których kompletnie się nie znam Dla Marcina było to jednak wspomnienie z dzieciństwa.
Pewnego pięknego dnia – dla nas jeden z najpiękniejszych dni w życiu – dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami. To był przełomowy moment, który zmienił losy zapomnianej Pannoni.
Wydaje mi się, że do Marcina powróciły wspomnienia wspomagane przez chęć sprawienia sobie i przyszłej córci niesamowitego prezentu. Od tego czasu każdego wieczoru (a bardziej nocy) Marcin stukał, pukał i polerował w garażu. Pełen zapału, który jest dla mnie niesamowicie godny podziwu. Mogę jedynie sobie wyobrazić ile pracy i cierpliwości go to kosztowało, ale nie odpuszczał . Każdego dnia mozolnie pracował nad każdą częścią. I tak jak Polcia rosła u mnie w brzuchu, tak Pannonia stawała się coraz bardziej realna. Ostatecznie, niemal w tym samym czasie, obie przyszły na świat.
Nasza córka urodziła się 26 lutego. Również w tym okresie Pannonia stała się nie tylko jakimś tam wspomnieniem z dzieciństwa taty, ale też przepięknym motocyklem. Dla mnie jest natomiast symbolem niezwykłej cierpliwości, ogromnych umiejętności, determinacji mojego partnera, o których myślę za każdym razem jak zerkam do pokoju i widzę to cacuszko. Tak dobrze czytacie. Pannonia dumnie stoi w naszym domu, w jednym z pokoi i czeka. Czeka, aż nasza córka będzie na tyle duża, abym mogła jej pokazać palcem i powiedzieć „Patrz Polcia jakiego masz zdolnego Tatę.”