Kiedyś wydawało mi się, że region ten leży na samym końcu świata, a z Warszawy mam tam jeszcze dalej niż do Świnoujścia. Sam dystans co prawda się nie zmienił, ale w ostatnich latach kolosalnie poprawiła się jakość dróg wiodących ze stolicy na Dolny Śląsk. Nic już nie stoi na przeszkodzie, bym regularnie tam wracał.
Na skróty:
Kilka numerów temu, opisując weekendową trasę po Dolnym Śląsku, obiecałem, że jeszcze tu wrócimy, bo „na raz” po prostu nie da się dotknąć wszystkich wspaniałości tego regionu, zarówno przyrodniczych, jak i historycznych. Tym razem proponuję wizytę w Kotlinie Kłodzkiej. Gdy objeżdżałem te okolice, bez najmniejszych kłopotów można było jeszcze skoczyć na czeską stronę. Dzisiaj z powodu pandemii nie można, jutro pewnie znowu będzie można, a pojutrze granice po raz kolejny zostaną znienacka zamknięte.

„Brodziakówka” koło Brzegu – miejsce przyjazne motocyklistom.
Bezpieczniej więc będzie przymierzyć się tylko do szlaków krajowych. Co ciekawe, przez większość czasu wcale nie będziemy jeździli po samej kotlinie (która w sumie wcale nie jest wielka), tylko po otaczających ją górach i malowniczych miejscowościach uzdrowiskowych. Żeby więc być precyzyjnym, polatamy po Ziemi Kłodzkiej, leżącej w środkowej części Sudetów, otoczonej przez Góry Bardzkie, Stołowe, Sowie, Złote i Bystrzyckie.
Sudecki balonik
Gdy spojrzymy na mapę i naszą granicę z Czechami, Ziemia Kłodzka wygląda jak nadmuchany balonik na w miarę prostej granicy. Skąd wzięło się to wcięcie w dawną Czechosłowację? Już u zarania naszego państwa były to regiony, o które czescy książęta prali się zawzięcie z Piastami Śląskimi, a w XVII wieku należały nawet do Prus. Po czasach Hohenzollernów pozostało tu wiele przepięknych miasteczek i infrastruktura uzdrowiskowa. Co ciekawe, po II WŚ zarówno Czechosłowacja, jak i Polska rościły sobie prawa do tych ziem. Mało kto wie, ale nasi południowi sąsiedzi wysłali tu nawet pociąg pancerny mający siłą rozstrzygnąć spór.

Obowiązkowa fotka na schodach imponującego kościoła w Wambierzycach.
Jednak na mocy traktatów w roku 1945 ziemie zostały przyznane Polsce. Nasze władze specjalnie się nie cackały, tylko niemal w całości wysiedliły miejscową ludność, sprowadzając na jej miejsce przesiedleńców z nizin, którzy nie wytrzymując trudów życia w górach dosyć szybko migrowali do miast i na Śląsk. Bo, wbrew pozorom, Ziemia Kłodzka historycznie nie jest częścią Śląska, tylko odrębnym terytorium przez wieki zwanym hrabstwem kłodzkim. Po wojnie tereny te sukcesywnie pustoszały, a miasteczka popadały w ruinę. Dopiero koniec XX wieku i przemiany ustrojowe zaowocowały odkryciem krainy na nowo i bujnym rozkwitem turystyki.


Kamieniec Ząbkowicki
Teraz nie ma wyboru – lecimy lokalną drogą nr 382 (mniej niż 15 km) do Kamieńca Ząbkowickiego. Tu dopiero szczęki wam opadną. Przeogromne założenie pałacowe ufundowane przez Mariannę Orańską, która właśnie to miejsce wybrała na budowę siedziby swego rodu. W roku 1867 zainstalowano w nim takie udogodnienia, jak bieżąca woda, gaz i centralne ogrzewanie! Sowieccy żołnierze w roku 1945 potraktowali pałac po swojemu, a w latach 1985-2000 prywatny właściciel próbował odbudować posiadłość, ale przerosło to jego możliwości finansowe.
Kotlina właściwa
Teraz już naprawdę wedrzemy się w Kotlinę Kłodzką, jadąc drogą nr 390 na Złoty Stok. To znowu nie jest bardzo daleko (ok. 10 km), ale musimy tu stanąć, żeby chociaż na chwilkę zajrzeć do byłej kopalni złota, przebudowanej na atrakcję turystyczną. Miejsce jest bardzo fajnie zagospodarowane. Jeżeli macie czas, zwiedzajcie koniecznie, a jak przyjdzie fantazja, to i zaliczycie podziemny, niezbyt długi spływ łodzią po sztolniach kopalni.
Dalej ruszamy tą samą drogą nr 390 do kolejnej słynnej miejscowości. Podobno nie ma takiego miasta jak Londyn, ale jest Lądek-Zdrój. Z niemiecka nie brzmi już tak ładnie – Bad Landeck. Jest trochę jak celebryta, słynny z tego, że jest słynny. A tak serio, to jedno z najsłynniejszych polskich uzdrowisk, a jego zbawienne działanie na zdrowie odkryto już podobno w XV wieku. Jednak prawdziwą sławę zyskał za czasów wspomnianej wcześniej Marianny Orańskiej, która inwestowała ogromne kwoty w okoliczną infrastrukturę. Nie będę się rozwodził nad zabytkami miasteczka, bo II WŚ przetrwało bez żadnych zniszczeń, a i Sowieci specjalnie się nad nim nie znęcali, urządzając tu własne sanatorium. Poza pewną liczbą współczesnych obiektów, Lądek wygląda niemal tak samo jak na początku XX wieku i zachwycać się możemy większością jego zabudowy. Uwaga – niemal o każdej porze roku panuje tu spory tłok, bowiem jak przystało na słynne uzdrowisko, okupowane jest ono przez całkiem zabawowych kuracjuszy, w większości w wieku senioralnym.
Jadąc dalej drogą nr 392, podążymy w kierunku Bystrzycy Kłodzkiej. Co bardziej zawziętych terenowo turystów zachęcam do lekkiego zboczenia z trasy i na wysokości Janowej Góry skręcenia w lokalną drogę, przy której znajdziemy kopalnię uranu Kletno, a kawałek dalej Jaskinię Niedźwiedzią, jedną z najdłuższych i najgłębszych w Polsce. Jej środkowa część jest udostępniana do zwiedzania, ekspozycja jest bardzo ciekawa, ale taka wizyta zajmie nam nieco czasu. Ponieważ chwilowo granice z Czechami są zamknięte, mamy ograniczone pole manewru, więc drogą 392 pomkniemy do Bystrzycy Kłodzkiej. Mimo że nie ma tu aż tak „uzdrowiskowej” atmosfery jak w Lądku, ale za to jest muzeum filumenistyczne (pudełka zapałek, zapalniczki i inne „ogniotwórcze” wynalazki), jedyne w którym w życiu byłem.
Droga Stu Zakrętów
Dalej, drogą nr 388, omijając Kłodzko, przez Polanicę dobijemy się do DK8, która powiedzie nas do Kudowy Zdroju. Tu chwilkę odsapniemy, racząc się którąś z niezbyt pięknie pachnących wód mineralnych, a spragnieni nietypowych wrażeń mogą odwiedzić Kaplicę Czaszek w pobliskiej Czermnej. To jedyne tego typu miejsce w Polsce. Sufit oraz ściany kaplicy pokrywa ok. 3 tys. czaszek, a reszta spoczywa w krypcie pod kaplicą. 


Zdjęcia: Lech Potyński, Marek Harasimiuk
.











