Ta trasa chodziła za mną już od kilku lat. Chciałem przejechać całą polską ścianę wschodnią na raz. Bardzo szybkim tempem da się to zrobić w dwa dni. Ja jednak nie miałem zamiaru się spieszyć i wam radzę to samo. Powiedzmy więc, że na jej pokonanie przeznaczymy przedłużony weekend.
To będzie solidny kawał podróży, bo zaczniemy ją na Suwalszczyźnie, dalej pojedziemy przez Podlasie, Polesie, Roztocze i polską część Podkarpacia, aż w Bieszczady. Przekonamy się, jak rozległym geograficznie i kulturowo krajem jest Polska. W dodatku ściana wschodnia oprócz przepięknych krajobrazów ma jeszcze jedną ważną zaletę. Ruch na drogach jest tu niewielki, a ludziom nigdzie się nie spieszy. Czeka nas super przygoda, tym razem mocniej zorientowana na jazdę niż zwiedzanie.
Drogi będą przeróżne: od doskonałych albo nieco gorszej jakości asfaltów, poprzez pruskie kocie łby, na szutrach kończąc. Piachów i bagnistych kałuż nie przewiduję. Proponuję rozpocząć podróż w Augustowie, chociaż motocykliści z Suwałk czy z położonych jeszcze bardziej na północ Szypliszek mogą poczuć się zdyskryminowani, za co z góry przepraszam. Startujemy więc z samego rana ze stolicy Pojezierza Augustowskiego, najlepiej po nocy spędzonej na jednym z rozlicznych pól namiotowych położonych nad brzegami jezior Sajno, Necko lub Studzieniczne.
W przypadku naszej ekipy totalna ulewa wymusiła nocleg z solidnym suszeniem, korzystamy więc z gościnnego domu Wojtka Haponika pod Sokółką. Rano, jako tako wysuszeni, ale pełni werwy, ruszamy drogą nr 673 do Sokółki (jeśli znajdziecie czas, warto wstąpić do Muzeum Ziemi Sokólskiej) i dalej drogą nr 674 na Krynki (stary cmentarz żydowski). Warto kierować się drogowskazami, które są duże i wyraźne. Można też pojechać nieco dookoła przez Bohoniki, dobrze oznaczonym Szlakiem Tatarskim.
Dalej obowiązkowym punktem podróży będą Kruszyniany. Tu zaglądamy do meczetu i kosztujemy doskonałych potraw tatarskich w odbudowanej po pożarze restauracji, w całkiem przyzwoitych cenach. Obsługa jest miła i lubi motocyklistów. W tym samym budynku mieści się także niewielkie, ale bardzo ciekawe Muzeum Tatarów Polskich – trzeba je koniecznie zwiedzić, żeby chociaż częściowo zrozumieć wielokulturowość dawnej Polski. Na Podlasiu oprócz kościołów katolickich spotkamy bowiem meczety, synagogi i prawosławne cerkwie.
Z Kruszynian, nie chcąc cofać się do Krynek, pojedziemy albo asfaltem (nadkładając nieco drogi) aż do Bobrownik, albo całkiem przyzwoitą szutrową leśną drogą do głównej nr 65, którą delikatnie cofniemy się w głąb kraju. Wątpliwą atrakcją tej trasy jest wielokilometrowy korek tirów oczekujących na przekroczenie granicy i dosyć skutecznie blokujących ruch na tej wąskiej, przeważnie pozbawionej poboczy drodze. Musimy tu zachować szczególną uwagę. Na szczęście tą trasą jedziemy zaledwie kilkanaście kilometrów, aby zaraz skręcić w lewo na Gródek, kierując się lokalną drogą bez numeracji aż do Michałowa.
Tam wpadamy na drogę 686, a następnie 687 aż do Hajnówki. Z Kruszynian nie jest to bardzo długi odcinek (nieco ponad 70 km), ale zajmuje nam sporo czasu. Z Hajnówki moglibyśmy puścić się bardzo słabymi asfaltami i szutrami wzdłuż granicy z Białorusią, ale nasz plan jest inny. Jedziemy przez Kleszczele i Siemiatycze aż do Drohiczyna. Tu bowiem, oprócz innych atrakcji, znajduje się Wystawa Starych Motocykli (ul. Kopernika 9). Zgromadzono na niej kilkadziesiąt odrestaurowanych i zachowanych w stanie oryginalnym maszyn z prywatnej kolekcji.
Bilety nie są drogie, a ekspozycja naprawdę ciekawa. W okolicach Drohiczyna proponuję poszukać miejscówki na nocleg. W wersji biwakowo-namiotowej nie będzie problemu, bo wzdłuż naszej trasy wije się Bug, nad którym łatwo znajdziemy kilka plaż i dzikich kempingów. Są też liczne agroturystyki, a w Wólce Nadbużańskiej całkiem fajna Baza Turystyczno-Rekreacyjna oraz ośrodek wypoczynkowy Pod Sosną. Z Drohiczyna ruszamy szybką drogą nr 62 na wschód i po ok. 15 km docieramy do skrzyżowania z krajową „dziewiętnastką”, którą pojedziemy na południe jedynie przez ok. 9 km, bo po co nam szybkie główne drogi? W Sarnakach skręcamy w drogę wojewódzką nr 811 do Konstantynowa i dalej do Białej Podlaskiej. Tu „przesiadamy się” na drogę nr 812, którą docieramy przez Wisznice aż do Włodawy.
Tej trasy będziemy trzymać się dosyć długo, bo dalej przez Chełm doprowadzi nas do Krasnegostawu. Na wysokości Rońska przedzieramy się na drugą stronę permanentnie zatłoczonej „siedemnastki” (Lublin-Zamość) i opłotkami turlamy się jakoś do Zwierzyńca. Ten odcinek ma niemal 300 km, a kontemplując krajobrazy i zatrzymując się na popas może zająć niemal cały dzień. Jak mawia znany podróżnik Marek Harasimiuk „najpierw trzeba się okopać”, czyli rozstawić namioty.
Zdecydowanie polecam leżące na obrzeżach miejscowości pole namiotowe nad zalewem Rudawka. Jest ono nieco oddalone od centrum, znajdziemy tu ciszę, spokój i ludzi, którzy wiedzą, po co przyjeżdża się na Roztocze. Na zwiedzanie miasta udajemy się na piechotę, zaliczając kościół na wyspie, Stawy Echo i obowiązkowo Browar Zwierzyniec. A wieczorem, odpoczywając na plaży nad niewielkim zalewem nad Wieprzem, podziwiamy zachód słońca i odgłosy przyrody. Uważajcie tylko, żeby na dobre nie wsiąknąć w klimaty Roztoczańskiego Parku Narodowego – nas zatrzymały w podróży na aż dwa dni.
W góry!
Teraz przychodzi czas na „etap górski”, wkraczamy na Podkarpacie. A tu wiadomo, że obowiązkowym punktem wycieczki będzie Odrzykoń i wizyta u Erwina Gorczycy. Ruszamy drogą nr 849 i obieramy kierunek na Tarnogród (do którego nie musimy wjeżdżać), a potem przez Przeworsk i Dynów docieramy do Domaradza. Stąd drogą nr 991 przez Lutczę i Czarnorzeki kierujemy się do celu. Ten odcinek to ok. 280 km. Konia z rzędem temu, kto bez pomocy GPS-u nie pomyli drogi. W Odrzykoniu obowiązkowo odwiedzamy mozolnie odbudowywany od wielu lat przez jednego człowieka (z pomocnikiem murarskim) zamek Kamieniec oraz położoną nieopodal restaurację Mocium Panie.
Te górzyste okolice to raj dla motocyklistów – drogi są kręte, mają dobry asfalt, a ruch jest na nich znikomy. No i te ekscytujące widoki… Stąd w Bieszczady już tylko rzut beretem, do Sanoka przez Korczynę i Starą Wieś mamy ok. 50 km. Tu chwilę zastanawiamy się, co dalej robić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Ostatecznie drogą nr 84 przez Lesko i Ustrzyki Dolne jedziemy do Gęsiego Zakrętu złożyć wyrazy uszanowania zaprzyjaźnionemu maniakowi motocyklowego trialu. Stąd jeszcze tylko 5 km do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej, gdzie po raz kolejny rozbijamy namioty i na rozgwieżdżonym niebie wyglądamy bieszczadzkich aniołów… Patrzymy na mapę i … mniej więcej tu kończy się (albo jak kto woli – zaczyna) nasza ściana wschodnia. Czas więc wracać do domu, pomysł zrealizowany.
Jak wspomniałem na początku materiału, raczej nie jest to trasa do przejechania w regularny weekend. W cztery dni jak najbardziej, jeśli się sprężyć. Pozostaje jednak kwestia powrotu, bo skoro zajechaliśmy tak daleko od domu, grzechem byłoby nie zaliczyć jakiejś bieszczadzkiej pętelki. Przecież nie musimy wracać tą samą trasą. Proponuję zatem ruszyć dalej drogą nr 896, która w Brzegach Górnych przejdzie w drogę nr 897 i przez Wetlinę, Przysłup, Cisną i Komańczę doprowadzi nas do krajowej „dziewiętnastki”, którą to spokojnie powleczemy się do Warszawy. To już tylko niecałe 400 km przyszłą Via Carpatią, a jak na razie jednym wielkim rozkopem między Rzeszowem a Lublinem.