fbpx

Motogymkhana to sport motocyklowy jak żaden inny. Nie tylko pozwala szlifować technikę jazdy, ale też dostarcza masę przyjemności, i to na każdym motocyklu. A gdy się w niego zagłębić, okazuje się, że zrzesza grono ciekawych i serdecznych osób, o czym dowiecie się od Piotra Szkuta – zawodnika klasy Pro oraz instruktora.

Tomasz Niewiadomski: Widzisz człowieka na V-Stromie, myślisz – turysta. Ale ty stwierdziłeś, że zamiast turystyki, będzie gymkhana. Ciekawi mnie, jaki splot wydarzeń sprawił, że wylądowałeś z DL 650 na placu między pachołkami?

Piotr Szkut: Rzeczywiście, V-Strom był początkowo przewidziany do turystyki. Chciałem to robić w sposób bezpieczny i przyjemny, więc niedługo po zakupie wybrałem się na szkolenie do Suzuki Moto Szkoły na Silesia Ringu. Wydawało mi się to mało odpowiednim miejscem dla mojego motocykla. Okazało się, że zamiast szorowania kolanami po asfalcie, większość czasu spędziliśmy na jeździe między pachołkami, trenując konkretne manewry przy niskich prędkościach. Uznałem to za fajną formę treningu i od tego czasu moje wyjazdy motocyklowe zazwyczaj kończyły się ćwiczeniami na placu.

TN: Byłeś już wtedy świadomy, że zacząłeś uprawiać gymkhanę?

PS: Wiedziałem, że istnieje taka dyscyplina, ale moje treningi miały na celu poprawę umiejętności drogowych, a nie zostanie zawodnikiem. Po prostu ćwiczyłem te elementy jazdy, co do których uważałem, że nie wychodziły mi na drodze. Potem podpatrzyłem filmiki mojego kolegi ze Słowenii, który na DL 650 robił szybkie slalomy, ósemki i inne manewry gymkhanowe na czas. Uznałem, że skoro on może, to czemu ja miałbym nie dać rady.

Kupiłem więc proste urządzenie do pomiaru czasu, żeby sprawdzać czy w ogóle robię jakieś postępy. Pomocne było też nagrywanie swojej jazdy, bo jak się okazało, tylko mi się wydawało, że jadę już prawie na łokciu. W rzeczywistości motocykl był przechylony mniej więcej jak na stopce bocznej, a ja widziałem, gdzie popełniam błędy. Myślę, że w tamtym momencie moja fascynacja gymkhaną nabrała tempa.

Gymkhana nie stawia wielkich wymagań sprzętowych. Bawić między pachołkami można na każdym motocyklu, również na seryjnym turystyku

TN: A co na to seryjny motocykl?

PS: Pomimo wielu komentarzy w stylu „na tym się nie da”, co mnie motywowało, radził sobie zaskakująco dobrze. Na tyle dobrze, że stawiając pierwsze kroki nie wprowadziłem w nim żadnych modyfikacji. Właściwie jedyne, co było mi potrzebne, to solidne gmole, które już miałem i które się przydały. Próbując jechać coraz szybciej, w końcu zdarzy się przecież położyć ten motocykl, ale nie są to groźne sytuacje.

Mając odpowiednie gmole nie zniszczymy pojazdu. Prawdopodobnie mniej szkody nam i maszynie wyrządzi kilkanaście upadków na placu niż jeden w ruchu ulicznym. Na całkowicie seryjnym motocyklu przejeździłem cały sezon, po czym stwierdziłem, że fajnie byłoby się sprawdzić na zawodach. Co za tym idzie, warto do nich przygotować nie tylko siebie, ale i motocykl.

TN: I zaczęło się dokupowanie kolejnych gadżetów?

PS: Tak bym tego nie nazwał. Gymkhana jest bardzo przyjazna pod względem sprzętowym i nie wymaga ogromnych nakładów finansowych ani poważnych przeróbek. Poza tym nie chciałem robić z V-Stroma stricte „gymkhanowozu”, bo zależało mi także, żebym mógł na nim dalej jeździć turystycznie i dojeżdżać na plac na kołach, zamiast wozić go na przyczepie. Dlatego pierwsza modyfikacja była dość prosta: zmieniłem przednią zębatkę na mniejszą o jeden ząb. Już to spowodowało ogromną poprawę w trakcie treningów, bo mogłem efektywniej skorzystać z niskich obrotów. Na takim motocyklu wystartowałem w swoich pierwszych zawodach.

Za kolejne modyfikacje zabrałem się, gdy rzeczywiście było to potrzebne. Moment w którym zaczyna nas ograniczać motocykl, a nie umiejętności, leży znacznie dalej niż nam się wydaje, jednak solidnie trenując w końcu go osiągamy. Zacząłem bawić się zawieszeniem, geometrią, podniosłem podnóżki, przerobiłem gmole, zmieniłem przednią felgę na 17”, żeby mieć dostęp do sportowych opon – wszystko to stopniowo, na przestrzeni czterech lat. Ale wciąż chciałem trzymać się założenia motocykla uniwersalnego. I udawało się, bo po trzecim sezonie awansowałem do najwyższej z trzech kategorii, czyli Pro, a motocykl wciąż nie był bezkompromisowy. W każdej chwili mogłem nim pojechać na wycieczkę.

Sprawdzenie swoich umiejętności na zawodach uczy pokory i daje bardzo silną motywację do treningu. A przy tym sprawia ogromną radość, bez względu na wynik

TN: Do pierwszych zawodów przystąpiłeś po zaledwie jednym sezonie treningów. Jak poradziłeś sobie przy tak krótkim stażu?

PS: Pierwszy start był radosnym przeżyciem, ale też przeciętnie udanym pod względem wyniku. Zdarzyła mi się wywrotka, w trakcie przejazdu pomyliłem trasę, sędziowie machali flagami wskazując prawidłową trasę, ale trema zrobiła swoje – generalnie było trochę zamieszania, ale raczej pozytywnego. Takie „oficjalne” sprawdzenie swoich umiejętności uczy pokory i daje bardzo silną motywację do treningu. Ludzie okazali się pomocni i życzliwi, a do tego trasa układana jest tak, by była przejezdna dla wszystkich. Pachołki nie są poukładane wybitnie ciasno, pod zwinne i lekkie nakedy. Trasę można przejechać na każdym motocyklu, nawet dużym cruiserze. Liczy się czas, w jakim ją przejechałeś, a to już zależy w ogromnej mierze od kierowcy.

TN: A mimo to nie zraziłeś się i zacząłeś regularnie brać udział w zawodach. Co cię najbardziej zachęcało do startów i pomogło ci podnosić formę?

PS: Przede wszystkim miałem ogromną motywację, by zacząć rywalizować z dużo lepszymi od siebie. Już samo to napędzało mnie do podnoszenia umiejętności i kolejnych startów. Zwłaszcza, że spodobała mi się atmosfera jaka panuje w świecie gymkhany, przede wszystkim to, jak życzliwi są dla siebie inni zawodnicy. Bardzo często, gdy nie mogłem sobie z czymś poradzić, wrzucałem do internetu film ze swojego przejazdu z pytaniem o poradę. Za każdym razem uzyskiwałem pomoc od bardziej doświadczonych osób, co pozwalało mi poprawiać technikę. Również na zawodach każdy służył pomocą w temacie przejazdu czy ustawienia motocykla. Nikt nie zamykał się na rozmowę, nie uznawał swojej wiedzy za tajemną.

TN: Swego czasu Honda organizowała serię zawodów gymkhany, później powstała krajowa seria GymkhanaGP. Myślisz, że ta dyscyplina dorobi się kiedyś cyklu mistrzostw Polski?

PS: Nie wiem, czy to jest w ogóle potrzebne. Cykl zawodów GymkhanaGP jest traktowany jak mistrzostwa Polski, tylko organizowane niezależnie. I to działa dobrze, bo środowisko gymkhanerów jest zaangażowane w swoją pasję. Dzięki temu udało się stworzyć spójny regulamin. Cykl zawodów zorganizowany jest w sposób profesjonalny, ale w rodzinnej atmosferze. Sporo osób chce bezinteresownie rozwijać tę dyscyplinę. Ktoś pomoże ogarnąć plac i trasę, ktoś nagłośnienie itd. Jeśli wiesz, że to wspólna praca i każdy się przykłada, to tobie też się chce. Sam dołożyłem cegiełkę do tego i zrobiłem pożytek z fachu informatyka tworząc system do rejestracji i śledzenia wyników na żywo na telebimie w trakcie zawodów. Wyniki są też dostępne online tuż po przejeździe każdego zawodnika. Ostatnio współorganizowałem dwie rundy, żeby pobudzić trochę polską gymkhanę po pandemii.

Gymkhanowa społeczność jest nie tylko zaangażowana, ale i zżyta. Atmosfera na zawodach zachęca do częstych startów

TN: Czy polska gymkhana bardzo ucierpiała w trakcie pandemii?

PS: I tak, i nie. Przed całym zamieszaniem w sezonie odbywało się 5-6 rund GymkhanaGP. Na każdej z nich pojawiało się kilkudziesięciu zawodników, a więc sporo. W sezonach 2020 i 2021 zorganizowano natomiast raptem kilka imprez, jednak nie możemy mówić o pełnym cyklu czy dawnej frekwencji. Nie przysłużyło się to popularności gymkhany, ale o tragedii mówić nie można. Dużo zaczęło się dziać w internecie, gdzie regularnie rozgrywano międzynarodowe zawody online. Jest to super alternatywa, ale niestety brakuje kibiców, atmosfery i spotkania z innymi zawodnikami. Miejmy jednak nadzieję, że w nowym roku wszystko wróci do normy i zawody wrócą z taką samą albo i lepszą frekwencją.

TN: Też na to liczę, więc może na zakończenie przedstawisz potencjalnym nowym gymkhanerom, dlaczego warto zainteresować się tą dyscypliną?

PS: Dla mnie nie do opisania jest radość, jaką dają ci poczucie pełnej kontroli nad motocyklem i poczucie bezpieczeństwa. Na każdym treningu, nawet na tym pierwszym, miałem wrażenie, że motocykl coraz bardziej się mnie słucha, że mogę z nim zrobić, co mi się podoba. A z kolejnymi jazdami to uczucie rośnie w siłę. Już samo w sobie daje to ogromną frajdę, a do tego przekłada się na większą przyjemność i bezpieczeństwo podczas jazdy na drodze. No i sama atmosfera gymkhanowej społeczności jest wspaniała. Po pierwszych zawodach uśmiechałem się od ucha do ucha i poznałem naprawdę wielu świetnych znajomych. I z tego co wiem, nie tylko ja mam takie odczucia. Warto też dodać, że część czołówki zawodników ścigających się na torach, to byli zawodnicy gymkhany.

TN: To brzmi jak dobre argumenty! Dzięki za rozmowę i życzę jak najlepszych i częstych startów!

PS: Również dziękuję!

Chcecie dowiedzieć się więcej o Gymkhanie? Zajrzyjcie na stronę www.swiatmotocykli.pl lub na facebook.com/mgymfun, gdzie znajdziecie poradniki Piotrka Szkuta.


Zdjęcia: Maja Szkut, Bartosz Azarko

KOMENTARZE