Każdy z nas mieszka w innym miejscu Polski, a część również poza granicami kraju. To utrudnia odtwarzanie tras, którymi moglibyście jeździć. Doszedłem zatem do wniosku, że w tym miesiącu opiszę podróż, która dla każdego z Was będzie doskonała. Zajmie tyle czasu, ile będziecie chcieli na nią poświęcić i – uwierzcie – będzie ciekawa, a z drugiej strony nie oddalicie się za bardzo od miejsca Waszego zamieszkania! Jak to możliwe?
Na skróty:
Poszukiwanie kolejnych regionów do odwiedzenia i opisania w tym dziale zabiera mnóstwo czasu. Chcemy dla Was odkrywać nowe i przede wszystkim ciekawe miejsca, do których z przyjemnością się wybierzecie. Długo rozmyślałem nad celem kolejnej wędrówki i… wymyśliłem! Postanowiłem zaproponować podróż zupełnie inną niż wszystkie.
Niech zdecyduje los
Pewnie nieraz mieliście problem braku czasu. Chcielibyście się udać na przejażdżkę czy w podróż, ale zdajecie sobie sprawę, że chwilowo to praktycznie niemożliwe. Dodatkowo, wszystkie znane Wam miejsca w okolicy już zjeździliście i nie macie ochoty jechać po raz kolejny na starówkę miasta, do zamku czy do tej samej knajpy, w której spędziliście ostatniego wieczoru kilka ciężkich godzin. Przerabiałem to sto razy. Straszna nuda.
Z drugiej strony brakuje Wam czasu w weekend. Macie domowe obowiązki, a w przerwie między obiadem u teściów, a wieczorną wizytą u rodziców macie tylko kilka godzin na jazdę motocyklem. Podróż poza znane Wam miejsca nie wchodzi w grę i tak się kręcicie dookoła komina – dokładnie tak jak ja, tak jak nazywa się ten dział. Czas jednak wyjść poza strefę komfortu!
To nie mój pomysł!
Nie będę zmyślał, że sam wymyśliłem ten sposób podróżowania. To idea, którą wiele lat temu sprzedał mi kumpel – co prawda dla podróży rowerowych, ale na motocyklu to również działa, a nawet chyba daje jeszcze większą frajdę. Ale do rzeczy! Sztuczka polega na tradycyjnym rzucie monetą.
[dd-parallax img=”https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/05/59767264_427581434690227_40029189688000512_n.jpg” height=”700″ speed=”2″ z-index=”0″ position=”left” offset=”false” mobile=”/wp-content/uploads/
Zabawa w orła czy reszkę wydawała mi się na początku skomplikowana. Trzeba się zatrzymać, zdjąć rękawice, wyjąć monetę i rzucić. Taka czynność zabiera dużo czasu i jest nieco skomplikowana. Na szczęście z pomocą przychodzą aplikacje dostępne na każdym smartfonie. Wystarczy pierwsza aplikacja z brzegu, mocowanie na telefon i nawigacyjnych jest gotowa do użycia.
Przede wszystkim: rób co chcesz!
Moim założeniem był wyjazd poza znane mi miejsca i poznanie okolicy z zupełnie innej strony. Nie będę tutaj opisywać miejsc, bo każdy z Was, kto zdecyduje się na taką podróż, odwiedzi zupełnie co innego i zapewne przeżyje przygodę, w jakiej dawno nie brał udziału. Orzeł w prawo, reszka w lewo – to podstawowa zasada. Jeżeli chcesz, możesz wybrać odwrotnie. Jeżeli dojedziesz do miejsca i nie będziesz mógł jechać dalej, zawróć do ostatniego skrzyżowania i tam losuj po raz kolejny.
Ja postanowiłem wjeżdżać również w teren. Motocykl, który mi towarzyszył, dawał taką szansę. Ty nie musisz. Jeżeli nie masz motocykla terenowego lub po prostu nie nie chcesz się brudzić, traktuj drogę polną jako… nie-drogę. Cytując klasyka: „róbta, co chceta!”
Szczęście i pech
Mój pierwszy los (reszka) zadecydował, że z domu wyruszyłem w lewo, później w prawo, a potem znowu w lewo. Szybko opuściłem miasto i wyjechałem na znane mi wioski. Na szczęście początek lutego był ciepły i śnieg spłynął, więc można było bezpiecznie jeździć. Co prawda w lesie (szybko tam wylądowałem) na duktach zalegała jeszcze biała masa, ale tylko miejscowo i przy odrobinie zdrowego rozsądku można było bez problemu pokonywać kolejne kilometry.
[dd-parallax img=”https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/05/IMG_20190211_123223.jpg” height=”700″ speed=”2″ z-index=”0″ position=”left” offset=”false” mobile=”/wp-content/uploads/
Pech mój jest taki (i potwierdzą to chyba wszyscy moi znajomi), że gdy tylko wsiadam na motocykl, zaczyna padać. Tak było i tym razem. Dukty, w które wjechałem, szybko zalała woda. Zmieszała się z piachem i tak powstało błoto, które sprawiło, że po 20 minutach byłem całkowicie brudny, ale szczęśliwy. Błoto zdecydowanie pomaga przy produkcji endorfin. Po kolejnej chwili znalazłem się w miejscu, w którym na sto procent jeszcze nigdy nie byłem. A jestem z pokolenia, które na Komarku zjeździło (jak myślałem przed wyjazdem) chyba wszystkie miejsca w promieniu 40 kilometrów. Cóż, taki był plan tej podróży!
Mógłbym nawet nocować
Choć nieco zagubiony, prułem przed siebie. Co chwila dojeżdżałem do kolejnych rozjazdów i losowałem. Bardzo szybko doszedłem do perfekcji w obsłudze prostej aplikacji orzeł/reszka i już nawet się nie zatrzymywałem, tylko skręcałem zgodnie z losami. Zacząłem powoli się zastanawiać, gdzie jestem i co zrobić w sytuacji, w której coś się stanie i szybko będę musieć wrócić do domu (takie było przecież założenie tego wyjazdu – zawsze może zadzwonić do Ciebie żona z krótkim, ale stanowczym komunikatem: wracaj!).
Zatrzymałem się i uruchomiłem nawigację Google. Zadziałała nawet w lesie. Do domu miałem 7 kilometrów. Szybki odwrót wchodził w grę, więc ruszyłem dalej, tym razem przez oblodzony dukt. Prędkość spadła do raptem kilku kilometrów na godzinę. Śnieg przykrywał lód, który pękał pod kołami i raz po raz wpadałem w kałużo-zasadzki. Na szczęście były płytkie i nawet nie zatrzymywały motocykla.
Miejsce idealne na nocleg
Dojechałem wreszcie do jakiejś trasy. Orzeł czy reszka? Orzeł! Jadę w prawo. Znowu skrzyżowanie – tym razem reszka. Jechałem przez jakąś bardzo starą wieś. Tym razem orzeł! Zjechałem z asfaltu. Jechałem przez dłuższy moment. Moim oczom ukazało się gospodarstwo. Stare, zapuszczone i opuszczone. Wyglądało, jakby nikogo tam nie było od 20 lat. Wejścia do budynku broniły krzaki – nie sposób było przez nie przejść, a wjazdu na podwórze – porozwalane cegły. Udało mi się pokonać tę przeszkodę.
[dd-parallax img=”https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/05/P2118129.jpg” height=”700″ speed=”2″ z-index=”0″ position=”left” offset=”false” mobile=”/wp-content/uploads/
Obok stała stodoła. Jeszcze w całkiem dobrym stanie. Nie wyglądała na taką, która miałaby się za chwilę zawalić. W środku siano, z dala od ludzi. Idealne miejsce na nocleg. Ciepło, wygodnie – czego chcieć więcej? Nie tym razem. Przecież jestem raptem kilka kilometrów od chaty! Lecę dalej.
Zabawa gwarantowana
Wyjechałem na drogę, kolejne kilka kilometrów pokonując prosto. Dojechałem w końcu po raz kolejny do asfaltu, którym prułem przez następne kilka minut, aż do skrzyżowania. W lewo: asfalt, w prawo: asfalt. Już chciałem losować, kiedy kątem oka dostrzegłem, że na wprost też kiedyś była jakaś ścieżka. Sprzęgło, jedynka i powoli przez krzaki wtoczyłem się na dukt przez pola.
Droga zrobiła się bardzo miękka. Tył mielił. To była jedna z tych dróg, na których nie możesz się zatrzymać, bo Cię „zassa”. Wstałem z siedzenia, przeniosłem ciężar na tył motocykla, zapiąłem drugi bieg i kręciłem, ile fabryka dała. A dawała całkiem dobrze, po po chwili dojechałem do twardszego odcinka „drogi”.
Przede mną była kałuża – dosyć duża. Zatrzymałem motocykl na samym wjeździe do wody. Przód gwałtownie zanurkował. I opadł do wody po ośkę. Fajnie jest topić sprzęt, ale trzeba to robić z głową – szczególnie, jeżeli jest to testówka. Urwałem z krzaka kawał suchej gałęzi i zbadałem dno: wydawało się twarde, a najgłębszy kawałek miałem już za sobą. Teraz wystarczyło odwinąć kitę i przejechać w myśl zasady: dwója i gazu…
Dużo gazu!
Nim zacząłem sprawdzać dno, oparłem motocykl o koleinę. Ten nieco się przechylił. Musiałem go podnieść, żeby ruszyć dalej. Nie pytajcie, jak się to stało. Podniosłem Rometa, a klamka… wesoło dyndała na lince. Klamka cała. Pękło mocowanie.
Motocykl zagrzebany, sprzęgła brak. Na szczęście czasem można wsadzić mocowanie na miejsce i chociaż pęknięte, a klamka wisi, zanim ponownie wyskoczy, raz użyć sprzęgła. Parę razy to mi już uratowało tyłek. Udało się i tym razem.
W drodze do domu
Odpaliłem silnik, wcisnąłem sprzęgło (jedną ręką dociskając pęknięty element mocujący) i wrzuciłem pierwszy bieg. Normalnie w takiej sytuacji użyłbym drugiego, ale przy braku sprzęgła (to już wyskoczyło z mocowania) koło mogłoby mieć zbyt duże obroty i mógłbym wywinąć orła aż miło. Szczęśliwie udało mi się opuścić rów, obrócić motocykl i zobaczyć całkiem bezpieczną i prostą drogę powrotną. Wróciłem do domu w kilka minut. Bez obaw i stresu, czy dojadę. Po ostatniej przygodzie uruchomiłem nawigację, żeby nie męczyć motocykla. Do garażu miałem 12 kilometrów – to całkiem bezpieczna odległość.
Jak widzicie, przy użyciu bardzo prostych metod i niezbyt wybujałej wyobraźni można wyrwać się na chwilę i w bardzo miłych okolicznościach przyrody spędzić na motocyklu kilka cudownych godzin, a przy okazji poznać okolicę, której – jak się okazało (w moim przypadku) – nie zna się tak dobrze, jak się wydaje! Dobra zabawa gwarantowana!