Czas na motocykle Piotr Baryła: Aktorstwo to dla Pana sposób na utrzymanie się, a życiową pasją są przede wszystkim konie. Gdzie miejsce i czas na motocykle? Marek Siudym: Dzięki nim mogę zaoszczędzić trochę czasu i przeznaczyć go na pracę czy przyjemności. Motocykl nie zabiera mi czasu, on mi go daje. Nigdy nie robiłem z tego […]

Czas na motocykle

Marek Siudym

Piotr Baryła: Aktorstwo to dla Pana sposób na utrzymanie się, a życiową pasją są przede wszystkim konie. Gdzie miejsce i czas na motocykle?

Marek Siudym: Dzięki nim mogę zaoszczędzić trochę czasu i przeznaczyć go na pracę czy przyjemności. Motocykl nie zabiera mi czasu, on mi go daje. Nigdy nie robiłem z tego religii ani niczego nadzwyczajnego. To najlepszy, najskuteczniejszy dla mnie środek lokomocji.

P.B.: Jak odkrył Pan motocykle?

M.S.: W latach 70. mało kogo było stać na samochód, ale na motocykl można było uzbierać. Zaczęło się w latach 60.: gdy miałem 16 lat, przejechałem się IŻ-em wujka mojego kolegi…

P.B.: Teraz Pana syn ma 16 lat… Zaczął już jeździć?

M.S.: Na razie jeździ konno, a ja jestem jego trenerem. Radzi sobie bardzo dobrze. Na motocyklach jeszcze nie zaczął. Mama jest zdecydowanie przeciwna. Mój motocykl to Yamaha Tenere. Wysoki sprzęt, niezbyt dobry do nauki. Wyślę syna do kolegów z Yamahy, żeby wsiadł na coś mniejszego. Niech tylko zrobi się cieplej…

P.B.: Zimą motocykl idzie w odstawkę?

M.S.: Niestety sezon jest u nas bardzo krótki. Dlatego czasem nawet zimą, gdy tylko temperatura jest dodatnia, wyciągam motocykl i jeżdżę. W zeszłym roku w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia było 10 stopni i natychmiast wyjechałem pokręcić się po okolicy.

P.B.: Na co dzień po mieście i okolicy, a co z dłuższymi wyprawami?

M.S.: Koledzy z klubu motocyklowego z Bydgoszczy zorganizowali kiedyś wyprawę dookoła świata. Najstarszy z nich miał 70 lat! Jechali przez Syberię, potem frachtem na Alaskę, dalej przez Stany Zjednoczone, całą Europę i z powrotem do Polski. Ci sami ludzie zaproponowali mi później wyjazd na otwarcie Igrzysk Olimpijskich w Chinach, ale to był klub Harleya-Davidsona, a ja nie miałem motocykla tej marki. Chcieli mi nawet pożyczyć sprzęt, żebym tylko pojechał z nimi. Ostatecznie wyjazd nie doszedł do skutku, bo nie udało się zdobyć wiz.

P.B.: Ale udało się zainspirować Marka Siudyma do dalekich podróży na amerykańskim motocyklu…

M.S.: Uważam, że sprzęty z Japonii są technologicznie lepsze, ale traktuję je jak pojazdy użytkowe. Harley-Davidson to żywa legenda. Skoro już miałem zaproszenie na taką wyprawę i dostałem w prezencie od przyjaciół oryginalną kurtkę, musiałem do niej w końcu dokupić… (śmiech)

P.B.: Chce Pan powiedzieć, że dokupił motocykl do kurtki? Brzmi genialnie! Jaki model?

M.S.: Softail, rocznik 1995, jeszcze gaźnikowy. Z pięknym, charakterystycznym dźwiękiem, w oryginalnym malowaniu. Do końca lutego mam go spłacić…

Poczatki motocyklowej przygody i wypadki

Marek Siudym - nie tylko teatr

P.B.: Co w takim razie z poczciwą Tenere 660?

M.S.: Oczywiście zostaje. To wspaniały motocykl. Zwrotny, szybki, do miasta idealny. Harley będzie na trasę.

P.B.: W garażu stoją dwa motocykle, a w stajni dwa konie…

M.S.: Mam 27-letniego Bujana, którego utrzymuję już 20 lat, od kiedy miał poważną kontuzję. Drugi, w tej chwili 11-letni koń, jest do jazdy dla mnie i syna. Od koleżanki będę miał jeszcze dwuipółrocznego konia po wyścigach, z którym będę pracował. I to będzie wyzwanie…

P.B.: Nie boi się Pan żadnej pracy: taksówkarza, kierowcy ciężarówki, trenera koni dla kaskaderów…

M.S.: Uważam, że jeżeli jest się za kogoś odpowiedzialnym, ma się rodzinę i dzieci, a praca się sypie, to trzeba znaleźć inną. Mężczyzna łaski nie robi. Musi być zawodowym przewodnikiem stada i koniec. Robi się to, co się potrafi.

P.B..: Potrafi Pan też spadać na cztery łapy… Jak było z tą wojskową ciężarówką?

M.S.: Lata 70. i początki jeżdżenia z koszem bocznym. Pierwszego dnia mieliśmy zabawę z balansowaniem i podnoszeniem kosza. Później bardzo się gdzieś spieszyłem. Na prawym zakręcie pojechałem tak szybko, jakbym jechał „solówką”. Zbyt szybko, bo kosz zaczął się podnosić i mnie nakrywać. Na zewnętrznej stała ciężarówka. Skontrowałem, postawiłem kosz i puściłem sprzęt pod ciężarówkę, a mnie katapultowało nad plandeką…

P.B.: To powinno się skończyć przynajmniej skomplikowanymi złamaniami kilku kości…

M.S.: Nic podobnego. Obeszło się nawet bez większych siniaków. Z kolei dwa lata temu w Warszawie, kiedy wracałem z teatru, wjechał we mnie kierowca Toyoty. Poleciałem razem z motocyklem i uderzyłem z impetem o asfalt. Motocykl twardy, ja też „z japońskich części”. Widząc, jak frunąłem, facet przestraszył się, że mnie zabił… Gdy wstałem, to myślałem, że ja zabiję jego. Powiedziałem: „Podniosę i odpalę. Jak nie odpali, masz prze…” (śmiech).

P.B.: Odpalił?

M.S.: Oczywiście. Zbite było tylko tylne światło, potrzaskany jeden kierunkowskaz, złamany kawałek błotnika i czubek klamki sprzęgła… Wróciłem do domu na kołach. Jestem oswojony z wypadkami, bo całe życie zajmowałem się pracą z końmi, często młodymi, i skokami przez przeszkody. W sumie miałem ponad setkę upadków. Dwa razy rolowałem razem z koniem, który mnie przygniótł. Wtedy też jakoś wstałem cały. Nigdy się nie połamałem.

Czy motocykl ma coś wspólnego z koniem?

Marek Siudym - konie to wielka pasja

P.B.: Czy motocykl ma coś wspólnego z koniem?

M.S.: Motocykl to taka namiastka konia, tylko „bardziej się słucha…” Mongołowie przesiedli się z koni na motocykle. Gdy ich spytano, dlaczego to zrobili, odpowiedzieli, że motocykli nie zjedzą wilki…

P.B.: Skoro skacze Pan konno przez przeszkody, z pewnością odnalazłby się również na torze motocrossowym…

M.S.: Jeździłem kiedyś po jakiejś żwirowni. Ale na ekstremalne górki to moja Tenere jest trochę za ciężka – 206 kilo bez płynów. Trzeba by mieć lekką „dwieściepięćdziesiątkę”, żeby łatwiej podnieść sprzęt, kiedy się przewróci.

P.B.: O czym teraz marzy Marek Siudym?

M.S.: O podróżach. Motocyklowych i podróżach w ogóle. Ponadto chciałbym mieć pieniądze, za które mógłbym kupić sobie czas. Po to się przecież pracuje i na tym polega siła ludzi, którzy mają pieniądze, że mogą kupić sobie czas. Ja wiem, że pewne rzeczy mi się już nie udadzą, nie zdążę ich zrobić…

P.B.: Czego na przykład?

M.S.: Mam w głowie dwie książki, które powinienem jeszcze napisać. Wiem, że nigdy tego nie zrobię, bo braknie mi czasu. Gdybym miał nadwyżkę pieniędzy, mógłbym się zająć tylko pisaniem, trenowaniem koni i innymi przyjemnościami.

P.B.: Ale znajdzie Pan chyba czas, jeśli zaprosimy do wspólnego testowania jakiegoś motocykla?

M.S.: Z wielką radością! Ten pomysł bardzo mi się podoba, choć teraz jest jeszcze za zimno. Poniżej 10 stopni guma nie trzyma i nie ta przyjemność z jazdy. Jeśli byłaby szansa, to chciałbym się przejechać na żużlu i zobaczyć, jakie to uczucie, kiedy motocykl „łamie się” w drugą stronę. Nigdy nie próbowałem też jazdy na torze wyścigowym, a gdy oglądam wyścigi i patrzę, jak oni się składają…

P.B.: Jesteśmy więc umówieni na wizytę na torze żużlowym, a później na Torze Poznań. Dziękuję za rozmowę Panie Marku…

M.S.: Dziękuję. I motocykliści chyba mówią sobie po imieniu… Marek jestem!

Podziękowania dla producenta sprzętu fotograficznego PHOTTIX i Yamaha Poland Position za pomoc w organizacji sesji oraz dla Klubu Sportowego Master Film za udostępnienie miejsca i wspaniałego konia Luminar Old (wł. Michał Wierusz-Kowalski).

Motocykle Marka:

Yamaha Tenere 660, Harley-Davidson Softail, rocznik 1995

Pierwszą jazdę odbył…

… w wieku 16 lat, na motocyklu IŻ

W przyszłości chce:

spróbować jazdy na torze wyścigowym i żużlowym, podróżować po świecie

Wywiad ukazał się w numerze 3/2015 Świata Motocykli

KOMENTARZE