Tym razem postanowiłem wybrać się w okolicę Krakowa. Dawno tam nie byłem, a to zakątek – zresztą jak cała Jura Krakowsko – Częstochowska – wyjątkowy. Doskonały dla fanów historii i jeszcze lepszy dla motocyklistów. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie skomplikował całego wyjazdu do granic możliwości. Tak przecież jest ciekawiej.
Na skróty:
Czasem jest mi wręcz głupio, że każda turystyka krajowa, którą Wam przedstawiam, jest pokombinowana do granic możliwości, ale postanowiłem przedstawiać różne sposoby podróżowania, aby miejsca, w których pewnie większość z Was była, odkryć na nowo. A niekiedy podrzucić Wam kilka dobrych pomysłów na urozmaicenie podróży.
Szutrami przed siebie!
Tym razem wymyśliłem, że udam się do Wadowic. Byłem tam kilka razy, ale zawsze jechałem głównymi drogami. Wybaczcie mi, lecz jestem znudzony jazdą po kraju i staniem w korkach. Podróż ma mnie relaksować i powodować produkcję endorfin. Już dawno temu wpadłem na pomysł, aby korzystać z nawigacji Google (dostępnej w każdym smartfonie) i używać tras rowerowych. Żeby było jasne: nie wjeżdżam na ścieżki rowerowe, ale na trasy dostępne dla rowerzystów. Są to drogi dla wszystkich pojazdów, ale świat z tej perspektywy wygląda inaczej.
Towarzyszem mojej podróży był Suzuki DL V-Strom 650. Szybko opuściłem znane mi drogi, a koła motocykla spotkały się z szutrami. Niezbyt szybkim tempem dotoczyłem się do Bełchatowa. Nawet nie wiem, kiedy znalazłem się nieopodal elektrowni, a potem odkrywki. Stamtąd nawigacja poprowadziła mnie wzdłuż sporego kanału wodnego. Droga wiła się wzdłuż jego biegu raz po raz przecinając go. Pokonywałem kolejne mostki. W końcu dojechałem do skrzyżowania.
Nawigacja prowadziła prosto, ale zastopował mnie zakazu wjazdu. Postanowiłem skręcić w lewo – wydawało mi się to dosyć rozsądne. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że po kilku kilometrach dojechałem do krajowej „jedynki” nieopodal Częstochowy. Trasa przed samym miastem jest w przebudowie, więc przywitał mnie… korek! Na szczęście wypatrzyłem wzdłuż trasy drogę polną. Szybko się na niej umościłem i prułem w najlepsze. Tempo może nie było powalające, ale chociaż jechałem. Inni stali.
Szlakiem Orlich Gniazd
Wjechałem do Częstochowy. Zobaczyłem znak, kierujący na Jasną Górę – w niedzielę miał się tu rozpocząć sezon motocyklowy. Nie miałem zamiaru pakować się w tłumy, ale widząc brązowy znak, kierujący do miejsc interesujących, przypomniałem sobie, że kilka kilometrów od Częstochowy jest zamek w Olsztynie, potem w Bobolicach i Mirowie, a jeszcze dalej w Ogrodzieńcu. To świetne miejscówki na leniwe spędzenie dnia.
[dd-parallax img=”https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/07/IMG_20190412_152842.jpg” height=”700″ speed=”2″ z-index=”0″ position=”left” offset=”false” mobile=”/wp-content/uploads/
Postanowiłem nagiąć trochę mój plan i pojechać do pierwszego z nich. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na miejscu nie spotkałem żywej duszy. Oprócz biletera – totalne pustki. Cały zamek dla mnie. Pokręciłem się i wyznaczyłem kolejny punkt: Bobolice i Mirów. To zamki położone w niewielkiej odległości od siebie. Tym razem jechałem wąskimi, asfaltowymi drogami. Na miejscu znowu pustki. Bardzo mi to odpowiadało. Z Mirowa pojechałem do Ogrodzieńca. Tam znowu pustki. Widok niecodzienny…
Deszcze niespokojne
Niestety, pogorszyła się pogoda i zaczęło padać, a wkrótce lać i jazda już nie była taka przyjemna. Zanim dotarłem do Podzamcza, wjechałem na drogę, która zachęcała do odwijania manetki. Piękny asfalt łączył się ze świetnymi zakrętami. Niestety było mokro i musiałem jechać w pełnym skupieniu. Trochę się jednak rozhulałem, bo po kilku kilometrach o mały włos ominąłbym piękny taras widokowy.
Miejsce to niewielki obszar między miejscowością Żarki a osadą Jaworznik – Kuesta Jurajska. Ten spory próg skalny według zapewnień tablicy informacyjnej jest jednym z najlepszych punktów widokowych całej Jury Krakowsko – Częstochowskiej. Lecz na wspomnienie zasługują też ruiny kościoła Świętego Stanisława tuż przy tarasie widokowym. Zbudowano go około 1763 r. w miejscu drewnianej kaplicy. Niestety od połowy XIX wieku jest w ruinie. To doskonałe miejsce na drugie śniadanie i krótką przerwę od jazdy. Mnie nie było dane w spokoju odpocząć, ponieważ rozpadało się na dobre i musiałem myśleć o ewakuacji do Bielska-Białej. Tam czekał na mnie nocleg.
Wiem, na początku obiecałem Wam podróż na kremówkę do Wadowic, ale totalnie nie zdawałem sobie sprawy, że zatracę się w zwiedzaniu szlaku Orlich Gniazd. No dobra, zdawałem sobie sprawę, ale nie do końca wizualizowałem sobie to w głowie.
Drogą na szczyt!
Myślicie, że to koniec przygody? Mylicie się! Skierowałem się do Bielska-Białej. Choć jechałem dość krętą trasą, to zaczynałem się czuć znużony. Miałem nadzieję, że nawigacja znowu zrzuci mnie z utwardzonej drogi, zacznie się więcej ruchu na motocyklu, będzie ciekawiej i cieplej. Bo temperatura spadła do 8 stopni… Niestety, tak się nie stało. Aplikacja z uporem prowadziła mnie asfaltami. W końcu dostrzegłem górkę i piękną dróżkę na jej szczyt. Stanąłem na dole. Podjazd – miał około 200 metrów – był trawiasty, ale widać było wydeptaną ścieżkę. Kontrolę trakcji wyłączyłem jeszcze przed wyjazdem z domu (w V-Stromie można ją wyłączyć raz na zawsze). Wrzuciłem dwójkę i ogień! Motocykl podskakiwał, ale rozpędzał się.
W końcu dojechałem do „schodka” wyżłobionego przez wodę. Musiałem zdusić silnik i szybko wyhamować, żeby czegoś nie urwać. Stanąłem i nie było możliwości już ruszyć. Nachylenie było zbyt duże i a podłoże zbyt śliskie. Udało się obrócić motocykl o 90 stopni i przetrawersować na alternatywną dróżkę. Złapałem prędkość i przyczepność. Szybko znalazłem się na górze. Jeżeli pamiętacie o punkcie widokowym sprzed chwili, to zapomnijcie! To miejsce było jeszcze lepsze!
Do góry nie polecisz…
Nie do końca wiem, czy można tam było wjechać, ale nie spotkałem żadnych znaków zakazujących. Jeżeli jest inaczej, to zawsze można tam wejść – nie chciałbym nikogo namawiać do naruszania prawa. Co prawda trudno jednoznacznie jest mi ocenić, gdzie ono się znajduje, ale najprawdopodobniej na trasie z Ogrodzieńca do Dąbrowy Górniczej w okolicy Niegowonic. Musicie bacznie obserwować, a wtedy górki na pewno nie przegapicie.
[dd-parallax img=”https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/07/P4120041.jpg” height=”700″ speed=”2″ z-index=”0″ position=”left” offset=”false” mobile=”/wp-content/uploads/
To oczywiście nie koniec przygody, bo musiałem zjechać z wniesienia. Trawa zrobiła się naprawdę śliska. Zapobiegawczo zgasiłem silnik i wyłączyłem zapłon, żeby pozbyć się ABS-u i dodatkowo móc hamować silnikiem. To stary, sprawdzony sposób. Metr po metrze osuwałem się na sam dół. Na szczęście bez wywrotki i ze wspaniałym humorem, a przy okazji zrobiło się jakby cieplej…
Trzeba czasu i luzu
Nie było już sensu jechać do Wadowic. Zrobiło się późno i dzień zaczął się kończyć. Ruszyłem w stronę Dąbrowy Górniczej. Jeżeli będziecie w okolicy, koniecznie podjedźcie na taras widokowy Pustyni Błędowskiej. Jest… obłędny! Miejsce to znajduje się w Chechle na górce Dąbrówka (355 m n.p.m). Oczywiście nie zachęcam do wjazdu na piach z wiadomych przyczyn, ale sam widok robi wrażenie!
Czas był najwyższy, aby kończyć podróż. Przejechałem tego dnia prawie 300 kilometrów i naprawdę dobrze się bawiłem pomimo niskiej temperatury i niezbyt zachęcającej pogody. Lwią część pokonałem drogami szutrowymi. Zdecydowanie nie były wymagające. Zobaczyłem miejsca, które często dobrze znałem z zupełnie innej perspektywy. Udało mi się uniknąć stania w korku i odkryć nowe, świetne lokalizacje, do których nigdy bym nie trafił, czytając przewodniki. Ten sposób podróżowania zabiera sporo czasu, wymaga finezji w nawigowaniu i po prostu luzu, ale jest bardzo przyjemny.