fbpx

Jeździsz na motocyklu od co najmniej kilku lat, wydaje ci się, że robisz to prawidłowo i umiesz już wszystko? Pofatyguj się więc do Lublina na któryś z treningów czy szkoleń organizowanych przez Moto-Sekcję i zweryfikuj swoje umiejętności. Być może okaże się, że jeszcze wiele jest do poprawienia.

Lubelski klub Moto-Sekcja od lat organizuje szkolenia, kursy i treningi dla motocyklistów z różnymi poziomami umiejętności. Konsekwentna i spójna linia działania przynosi coraz lepsze rezultaty – lubelskie imprezy są coraz bardziej rozpoznawalne w całym kraju, a chętnych do wzięcia w nich udziału jest znacznie więcej niż pozwalają na to możliwości organizatora.

Rozmawiamy z dobrym duchem, czy raczej „spiritus movens” Moto-Sekcji – Arturem Lisem, wielokrotnym reprezentantem kraju w rajdach enduro, indywidualnym i drużynowym mistrzem Polski, byłym policjantem, a obecnie instruktorem nauki jazdy, techniki jazdy oraz sportów motocyklowych. Tym, co wyróżnia Moto-Sekcję z dziesiątek szkół motocyklowych jest fakt, że część jej szkoleń odbywa się bezpłatnie. A jak wykazuje praktyka, nie ma nic za darmo, więc Artur wraz z całą ekipą instruktorów, trenerów i współpracowników muszą się sporo nabiegać po sponsorach, żeby uczestnicy spotkań rzeczywiście nie musieli za nie płacić. 

Lech Potyński: Pytanie na rozgrzewkę. Jeżdżę na motocyklu od 40 lat, wydaje mi się, że robię to nienajgorzej. Dałoby się się jeszcze coś poprawić?

Artur Lis: Naprawdę masz co do tego wątpliwości? Zawsze da się coś poprawić w technice jazdy. Zwłaszcza że od wspomnianych przez ciebie 40 lat motocykle mocno się zmieniły niemal pod każdym względem, a nawyki nabyte za młodu pewnie nie bardzo. Coś da się z tym na pewno zrobić, tylko trzeba być otwartym na naukę, słuchać instruktora i stosować się do jego wskazówek.  Jeżeli tylko masz ochotę, zapraszam na któreś z naszych szkoleń, zarówno tych komercyjnych, a jak znajdzie się miejsce, to i bezpłatnych, chociaż na nich ostatnio jest bardzo ciasno.

L.P.: Teraz nieco trudniej – co to jest Moto-Sekcja?

A.L.: To jest takie stowarzyszenie, zrzeszone w Polskim Związku Motorowym, zajmujące się w chwili obecnej przede wszystkim szkoleniem motocyklistów na różnych poziomach. Zaczynając od podstawowej nauki jazdy, poprzez poruszanie się w ruchu miejskim i jeździe codziennej, a na  podnoszeniu umiejętności sportowych kończąc.

Moto-Sekcja powstawała z zamiarem podnoszenia własnych umiejętności w jeździe po asfaltach, sportowej, czy torowej, ale życie szybko to zweryfikowało. Żeby się bawić choćby w minimalnym stopniu profesjonalnie w sport, najpierw trzeba dysponować budżetem. Zapał początkowo był duży, chłopcy pojechali do Poznania raz czy drugi i okazało się, że są to bardzo duże koszty. Nie dało rady ze sportem, więc poszliśmy w innym kierunku, czyli szkoleń.

W momencie, gdy zaczynałem współpracować z Moto-Sekcją w roku 2009  i zostałem tu trenerem, troszkę wcisnąłem klub w moją pasję, a zarazem misję – czyli uświadamianie i szkolenie motocyklistów oraz dbanie o ich bezpieczeństwo. Na motocyklach jeżdżę już ponad 40 lat, z czego 12 wyczynowo, zaczynając od rajdów enduro, motocrossu i przez ten czas nic nie miałem złamanego… oprócz kręgosłupa. Jeżdżąc na motocyklu nie jest kwestią czy się wywrócimy, tylko kiedy to nastąpi. I tylko od nas samych będzie zależało jak będziemy do tego przygotowani.

Więc gdy po tym wypadku leżałem ze trzy miesiące w Otwocku i widziałem ludzi, którzy mieli mniej szczęścia niż ja i doznali paraliżu kończyn, zrozumiałem, że moją misją będzie ratowanie motocyklistów poprzez ich uświadamianie. Żeby sobie nie robili krzywdy, tak jak tamci ludzie, leżący ze mną w szpitalu. Więc w roku 2009 byliśmy w kraju prekursorami nieodpłatnych szkoleń dla motocyklistów. Nikt chyba wtedy nie robił tego w takiej skali jak my. Przyjeżdżało do nas 80, 100, 120 ludzi, jeszcze na stary Tor Lublin. 

L.P.: No tak, ale wszyscy wiemy, że za darmo nie ma nic. Ktoś za to wszystko musiał przecież i tak płacić…

A.L.: Ja prywatnie mam z czego żyć, więc nie muszę z tej działalności czerpać zysków. Ale uważam, że każdy klub czy obiekt w rodzaju ODTJ  (Ośrodek Doskonalenia Techniki Jazdy) powinien przynajmniej raz w sezonie przeprowadzić takie szkolenia na własny koszt, żeby jak najwięcej ludzi zrozumiało, o co w tym wszystkim chodzi. Powszechnie uważa się,, że tory są po to, żeby się na nich ścigać, a tak nie jest!

Ponad dwie trzecie jazd na torach to są właśnie szkolenia. A potrzeby w tym zakresie są  ogromne. W tym roku zrobiliśmy pięć bezpłatnych szkoleń dla ponad 300 osób, a chętnych było niemal 1900, z całej Polski. Okazywało się, że przyjeżdżali ludzie ze stażem 15-20 lat i nagle im się oczy otwierały, jak mało potrafią, jakie mają braki w technice. Jeżdżą 120-150 km/h, a nie potrafią skutecznie zatrzymać się z prędkości 50 km/h. 

Co do kosztów – wiadomo, że jak uczestnicy nie płacą, to musi znaleźć się jakiś sponsor na pokrycie choćby podstawowych wydatków. Dawniej na czas zajęć dostawaliśmy za darmo tor z PZMot, a myśmy te szkolenia robili w ramach „czynu społecznego”. Potem dołączyło kilka firm motocyklowych z Lublina i pojawiły się jakieś nagrody, upominki. Pozwoliło nam to na wprowadzenie bardziej atrakcyjnej formy szkoleń.

Dzisiaj jest to bardzo trudne. Aby zebrać fundusze na te pięć tegorocznych darmowych szkoleń, zacząłem biegać i zbierać pieniądze po sponsorach już w październiku ubiegłego roku i zajmowało to naprawdę sporo czasu. Trochę smutne jest to, że ci najwięksi lubelscy gracze na rynku motocyklowym, którzy sprzedają bardzo dużo ciuchów, kasków, sprzętu motocyklowego, nie są zainteresowani współpracą przy organizacji tego typu przedsięwzięć, a przecież oprócz samej kasy powinna liczyć się chyba też misja? Zaskoczyło mnie to, że najmocniej wsparła nas branża budowlana.

L.P.: Trochę się nie dziwię, branża budowlana ma teraz swoje pięć, a może nawet piętnaście minut. Brytyjskiego Triumpha z totalnej zapaści też wyciągnął budowlaniec… Ale zmieniając temat – mówiłeś, że zaczynaliście na Torze Lublin, ale teraz jesteście gdzieś indziej…

A.L.: Tor Lublin to też temat rzeka. Od razu podnosi mi się ciśnienie, na tamtym terenie już mieszkają ludzie w nowych blokach. To jest wielka porażka ludzi sportu, ale także nauki jazdy, szkół doskonalenia umiejętności. W roku 2015 rozpoczęły się tam prace budowlane i tor bezpowrotnie się dla nas skończył. Na szczęście nie zostaliśmy całkiem na lodzie, bo w roku 2013 zbudowany został ODTJ Lublin, należący do WORD-u (Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego). Obecnie tam prowadzimy swoje zajęcia.

Tor jednak jest zdecydowanie krótszy i w formie nie do końca takiej, jak byśmy chcieli, ale lepsze to niż nic. Bo np. motocykliści z Podkarpacia w ogóle nie mają podobnych obiektów! Muszą jeździć do Krakowa, do Radomia, do nas. Trochę zawiedliśmy się też na ludziach, którzy są u władzy w Lublinie, bo dużo nam obiecywali. A przecież były osoby i firmy zainteresowane partycypacją w kosztach budowy nowego obiektu, pod warunkiem jednak, żeby miasto też uczestniczyło w tym projekcie.  Miasto się nie zaangażowało i temat upadł, to trudny i bolący nas temat.

L.P.: Ale przecież jakoś udało się wam przetrwać. Co robicie na tym torze?

A.L.: Obiekty ODTJ zaczęły powstawać w Polsce w 2013 roku, a nasz lubelski był jednym z pierwszych. Wtedy powstawały też projekty przepisów, że każdy, kto zdał prawo jazdy, będzie między czwartym a ósmym miesiącem od egzaminu zobowiązany do spędzenia kilku godzin „na obiekcie”, szkoląc się praktycznie i teoretycznie. Przepis nie wszedł w życie do tej pory, czego osobiście bardzo żałuję, ale infrastruktura na szczęście pozostała i musiała zacząć na siebie zarabiać. Nasz obiekt zaprojektowany był więc bardziej z myślą o szkoleniach, ale udało się go nieco zmodyfikować.

Do niecałych 780 metrów udało się dorysować nitkę i przedłużyć ją do 1100 metrów. Od 2015 współpracujemy z lubelskim WORD-em i ODTJ, organizując tam nasze spotkania. Większość z nich to oczywiście imprezy komercyjne, aczkolwiek możemy się pochwalić, że mamy najtańsze jazdy i szkolenia w Polsce. Bo cały czas latamy po mieście i szukamy sponsorów. Jako Moto-Sekcja oferujemy trzy poziomy szkoleń, a dodatkowo tzw. jazdy motocyklowe, jakby zwieńczenie szkoleń, czyli coś w rodzaju czwartego poziomu. W sezonie 2019 zrobiliśmy największe bezpłatne szkolenie teoretyczne w Wielkiej Auli Parku Naukowo-Technologicznego, na które przyjechało 430 osób z całej Polski. 

L.P.: Szkolicie tylko w zakresie jazdy na asfalcie, czy także trochę w terenie?

A.L.: Organizujemy też szkolenia offroadowe, szczególnie na ciężkich motocyklach w stylu Africa Twin czy BMW GS. Bardzo dużo ludzi chce wjeżdżać takimi maszynami w teren, ale często nie zdają sobie sprawy, że rzeczywistość jest nieco inna niż to co pooglądali sobie na filmikach w necie. Mamy też z tym trochę problem, bo trudno jest się uczyć jazdy w terenie zaczynając od kloca ważącego 260 kg.

A jazda na motocyklu jest jak drabinka. Musimy zaczynać wspinaczkę od najniższego szczebla i sukcesywnie wchodzić coraz wyżej. Gdy zaczynam na wysokim, ciężkim motocyklu, to nauka będzie bardzo powolna i obarczona wieloma błędami. Problem leży chyba w mentalności ludzi, którzy nie chcą zaczynać od stodwudziestkipiątki i potem sukcesywnie przesiadać się na większe pojemności.W sezonie szkolimy ok. tysiąca osób z całej Polski i widzimy, że większość kursantów ma kłopoty właśnie dlatego, że kupili sobie motocykl za ciężki, za duży, za mocny. To nie jest tak, że nie da się na nich jeździć, tylko w naukę trzeba zainwestować więcej pracy, stresu i czasu. Sporo ludzi po prostu usiłuje iść na skróty, a to wcale nie jest najprostsza droga.

Inną kwestią jest merytoryczne przygotowanie instruktora. Niestety w Polsce jest jeszcze bardzo wiele ośrodków, które swoją działalność ograniczają do bycia „wypożyczalnią motocykli” – po prostu wydają pojazd kursantowi, który musi na placu wyjeździć obowiązkowe godziny. I nawet jakoś tam dają sobie radę na poziomie wystarczającym do zdania egzaminu. A potem, gdy człowiek przyjeżdża do mnie na szkolenie, a ja zmniejszam ósemkę o pół metra, to już sobie nie radzi, bo nikt mu nie pokazał, jak to robić z użyciem prawidłowych technik.

L.P.: Artur! Czuję, że moglibyśmy jeszcze rozmawiać tak ze dwie godziny, bo tematów jest multum, ale czas nas goni. Czego życzyć ci na koniec naszej rozmowy?

A.L.:  Moim marzeniem jest, aby tego typu darmowe, podstawowe szkolenia robiły na wiosnę wszystkie ODTJ-y w Polsce. Jestem przekonany, że dzięki temu wielu motocyklistów uniknęłoby wypadków. Przy okazji – pozdrowienia dla wszystkich czytelników „Świata Motocykli”!

L.P.: Bardzo dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w przyszłym sezonie. 

Zdjęcia: Tomasz Parzychowski, Moto-Sekcja

 

KOMENTARZE