Za pierwszym razem pokonała go choroba. Drugi musiał oglądać z kanapy z prętem w udzie. Za trzecim już nic go nie zatrzymało. Tomiczek wrócił do Ameryki Południowej i wyrównał z nią rachunki podczas Rajdu Dakar 2019.
Na skróty:
W grudniowym numerze był cichym bohaterem zdjęć w przeddakarowych materiałach. Przyłapany na ostatnich treningach, wyglądał na gotowego do ciężkiej, 10-dniowej walki z peruwiańską pustynią.
Raj czy piekło?
Potwierdził to, dojeżdżając do mety w Limie po piekielnych 5000 kilometrów i to na znakomitym 16. miejscu. To powód, by znów pojawił się na naszych łamach . Coś czujemy, że to dopiero początek i jeszcze usłyszymy o Tomiczku w tym sezonie. Sprawdźcie, co nam powiedział na spokojnie po powrocie do Polski.
Eliasz Dawidson: Ogromne gratulacje Adam! Bardzo się cieszymy, że udało Ci się osiągnąć metę i to na liczącym się miejscu. Dakar pięknie wyglądał na zdjęciach, ale wiemy, że to prawdziwe piekło, szczególnie na motocyklu. Czy na tym rajdzie da się mieć przyjemność z jazdy motocyklem?
Adam Tomiczek: Dakar to ciężka przeprawa. Weźmy samo to, że o czwartej trzeba wstawać i spędzać całe dnie na motocyklu. Są takie momenty, że jest niesamowicie przyjemnie, ale są również takie chwile, że robi się bardzo nieciekawie i trzeba powalczyć nawet z samym sobą, żeby kontynuować i nie dać się rozproszyć – nie przegrać z samym sobą. Trzymać nerwy na wodzy i ciągle przemieszczać się do przodu.
E. D.: Dakar to walka z samym sobą i większość czasu spędza się w pojedynkę. Jak utrzymujesz motywację?
A. T.: Trochę już przeżyłem na pustyni i dla mnie najważniejsze jest to, żeby się nic nie wydarzyło. W tym roku to poskutkowało, bo udało się znaleźć jakiś złoty środek w tej mojej jeździe. Nieważne, czy wpadnę w kurz, czy w trudny teren, nie dopada już mnie frustracja, że jadę powoli i tracę czas. Już się przyzwyczaiłem, że trzeba przeczekać. Minie pół godziny, godzina czy nawet dwie, ale znowu się zmieni krajobraz, stawka się przemiesza i będę się zupełnie inaczej czuł, więc może końcówka etapu będzie lepsza
Wiara w siebie jest najważniejsza
Nie można zwątpić w samego siebie, bo to jest murowana porażka na tym rajdzie. Trzeba wierzyć w swoje umiejętności i słuchać każdego sygnału, jaki daje ciało, bo może to być akurat gorszy moment, ale za chwilę karta się odwróci. Na Dakarze na każdym kilometrze czyha coś, co może zakończyć rajd, albo sprawić, że przez następne pół godziny uśmiech nie będzie schodził z twarzy.
[dd-parallax img=”https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/05/KIN_9287-kopia.jpg” height=”700″ speed=”2″ z-index=”0″ position=”left” offset=”false” mobile=”/wp-content/uploads/
E. D.: Triatloniści wyznaczają sobie małe cele i skupiają się na pilnowaniu jedzenia i picia podczas dłuższych wyścigów. To pozwala im utrzymać koncentrację. Czy wy też stosujecie takie taktyki?
A. T.: Z jedzeniem i piciem każdy ma wypracowany swój system. Wiem, w jakich odstępach muszę przyjąć żelka [żel energetyczny – przyp. red.], czy zjeść batonik. Czasem jest taki etap, że trzeba już co pięć kilometrów brać łyczka wody, a czasami co dziesięć, bo kilometry szybko lecą i to wystarcza. W tej taktyce dużą rolę odgrywa Marek [Dąbrowski] i Jacek [Czachor]. Przed startem, gdy analizujemy mapkę, to już z niej możemy wyciągnąć dużo informacji. Gdy wiadomo, że powiedzmy między stoosiemdziesiątym a dwieściepięćdziesiątym kilometrem będzie trudno, to początek jedzie się bardziej zachowawczo, żeby być przygotowanym na trudną nawigację czy trudny teren później.
Taktyka czy improwizacja?
Taktyka w tych wyścigach jest bardzo ważna. Staram się pilnować, żeby nie dopuścić do tego, że przez dwie godziny nie przyjmę nic do jedzenia, czy nic się nie napiję. Czasem coś, co pozornie ma być trudne, okazuje się bardzo proste, ale wystarczy wjechać w fesz-fesz, a równa, płaska droga może zamienić w prawdziwe wyzwanie. Każdego dnia coś potrafi zaskoczyć. Wtedy taktyka idzie w odstawkę i trzeba improwizować, żeby znaleźć się na biwaku.
E. D.: Co najbardziej zaskoczyło cię w tym roku na Dakarze?
A. T.: Pierwszy raz miałem taką sytuację, że nie mogłem wjechać na wydmy, albo wjechałem w jakąś kieszeń pomiędzy nimi, w której motocykl się zakopywał. Co tu robić? Na górskim podjeździe da się zawrócić, zjechać na dół, a tutaj z czterech stron miałem ścianę miękkiego piachu. Takie sytuacje są o tyle trudne, że można się zdenerwować i starać jak najszybciej wyjechać. Wtedy temperatura zaczyna rosnąć, bo gdy staniemy w miejscu, a na pustyni jest 30-40 stopni, to zaczynamy się „gotować”. Było takich kilka momentów i trzeba było zachować spokój. Najbardziej zaskoczyły mnie wydmy i ten fesz-fesz. Było tak miękko, że momentami fizycznie trudno było się przedostać. Trzeba było jeździć w poprzek, próbować omijać. Na niewielkich powierzchniach motocykle wpadały po błotniki w miękki piach. Trzeba było główkować, jak je wykopać.
E. D.: Na filmikach wyglądało to jak surfowanie motocyklami po wodze. Czy da się taki teren czytać? Czy to szukanie po omacku?
A. T.: Czołówka i zawodnicy, którzy mają na swoim koncie po kilkanaście Dakarów, zupełnie inaczej to atakują, ale problem polega na tym, że nie wiadomo, co jest w środku. Efekt jest taki, jak jazda po wodzie, bo piasek od razu się zasypuje. Jak się tam trafi kamień albo jakaś stara, twarda koleina w poprzek, to nie da się nic zrobić. W tak sypkim terenie ani nie poderwiemy motocykla, ani nie zdążymy zareagować, bo tego po prostu nie widać. Łatwo tam zakończyć rajd. Lecz z drugiej strony można dużo zyskać, bo powiedzmy jeśli ten odcinek ma 50 metrów i nie ujmiemy gazu, to po dziesięciu takich miejscach uzbiera się ładna „sumka” zyskanego czasu.
[dd-parallax img=”https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/05/Dakar2019_ORLEN_Team_SS5_Maciek_Adam-11.jpg” height=”700″ speed=”2″ z-index=”0″ position=”left” offset=”false” mobile=”/wp-content/uploads/
Niestety, nawet quady, które nie są tak wywrotne jak motocykle, dachowały tam w tym roku. Trzeba podchodzić do tego ostrożnie i liczyć się z tym, że na takim małym poletku fesz-feszu może zakończyć rajd.
E. D.: W tym roku Dakar rozegrano w wielkiej piaskownicy – w całości w Peru. To była zmiana na plus czy minus?
A. T.: Myślę, że ten mój pierwszy Dakar dwa lata temu był bardziej – powiedzmy – „dakarowy”. W tym roku mieliśmy sporo motocrossu, bo był start z linii, było bardzo dużo zawodników na pierwszych etapach. Jechało się w dużym kurzu, do tego w dużej, zbitej grupie. W tym roku, jeśli chodzi o charakterystykę trasy, miało być 70% wydm, ale nie wiem, czy było ich choć 50%. Za to wszędzie, dosłownie wszędzie podłoże było bardzo miękkie. Myślałem, że będziemy przez całe dnie walczyć na wydmach o przeżycie, ale nie do końca tak to wyglądało. Były przejazdy przez wydmy, czasem okropnie trudne, ale najbardziej po tyłkach motocyklom i zawodnikom dawały przejazdy przez przepłaszczenia w feszu.
Na pewno był to Dakar specyficzny i jedyny w swoim rodzaju. Może trochę słabszy pod względem przejechanych kilometrów i liczby odwiedzonych krajów, ale przez rozjechane trasy, dziury, dużą liczbę zawodników, którzy mocno walczyli i ślady, które później zaczęły bardziej mylić niż pomagać znowu był bardziej wymagający jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne. Każdy Dakar na swój sposób jest trudny i zawsze wyjdzie coś, czego nikt się nie spodziewa, a z czym trzeba się zmierzyć.
E. D.: Jakie wnioski?
A. T.: Po ciężkiej kontuzji i długiej rehabilitacji pojechałem do Peru z nastawieniem, żeby ukończyć rajd. Wiedziałem, że przyjdzie ten trudny dla mnie moment próby wytrzymałości fizycznej. Po takiej długiej przerwie, jak w moim przypadku, przejechać najtrudniejszy rajd świata bez szwanku, cały czas z uśmiechem na twarzy, to wyzwanie i osiągnięcie.
Na pewno były rzeczy, które dało się zrobić lepiej, ale gdybym atakował wyższe pozycje, wiadomo, że szybciej traciłbym siły. A mieliśmy do przejechania dziesięć dni. Pod koniec było naprawdę ciężko. Mam nad czym pracować, ale myślę, że wynik jest bardzo fajny.
E. D.: My jesteśmy z Ciebie bardzo dumni. Czekamy, co dalej. Powodzenia!
A. T.: Dzięki!