fbpx

Sezon zimowy za rogiem. Motocykle wstawiliśmy do garażu. Kaski, rękawiczki i kurtki odwiesiliśmy na wieszaki. Do ponownej jazdy jeszcze daleko, a przed nami miesiące słoty. Jak w takim razie przetrwać tę rozłąkę z ulubioną maszyną? I czym właściwie jest tęsknota za kilometrami spędzonymi na motocyklu? Szukając odpowiedzi na te pytania, posadziliśmy naprzeciwko siebie młodego zawodnika sportu motocyklowego, Piotra Biesiekirskiego i Kamila Kaczkiewicz, psychologa i terapeutę, a prywatnie miłośnika jednośladów. Czy panom udało się znaleźć sposób na jesienno-zimową, motocyklową chandrę?

Piotrek: Porozmawiamy dziś o problemach natury psychicznej, które mogą dotykać nas zarówno jako ludzi, jak i motocyklistów. Jazda na motocyklu to przecież coś więcej niż zwykłe hobby – szybko staje się integralną częścią naszego życia. Z tego powodu przerwa sezonowa potrafi znacząco wpłynąć na nasze samopoczucie i codzienne funkcjonowanie. Na początek opowiedz nam coś o sobie.

Kamil: Cześć, Piotrze! Nazywam się Kamil Kaczkiewicz. Jestem terapeutą i prowadzę prywatny gabinet w Warszawie, gdzie pracuję głównie z osobami dorosłymi. Szczególnie lubię pracować z parami.

Piotr Biesiekirskibyły zawodnik Mistrzostw Świata w kategorii World Supersport.

Kamil Kaczkiewicz – psycholog, terapeuta, trener w Punkcie Terapii i Rozwoju PoMoc. Prywatnie motocyklista.

P: Motocyklizm to bardzo aktywny sport, który dostarcza wielu intensywnych wrażeń – zarówno podczas samej jazdy, jak i w trakcie przygotowań czy nawet myślenia o niej. Jeśli dobrze pamiętam, wspominałeś, że jeździsz już od sześciu sezonów, prawda?

K: Tak. Teraz zakończyłem swój szósty sezon. Zacząłem dość późno, bez wcześniejszego doświadczenia – w dzieciństwie nie miałem motorynki ani innych mniejszych maszyn. Moim pierwszym motocyklem była 125-tka, Honda Monkey, która swoją wielkością akurat trochę przypominała motorynkę. Na początku zakładałem, że motocykl posłuży mi głównie do sprawnego przemieszczania się po mieście. Szybko jednak okazało się, że równie chętnie wyruszam w trasy.

Dla mnie jazda to taka przestrzeń, w której mogę się odciąć od codziennych spraw. Czasami po wycieczce łapię się na tym, że przejechałem jakiś fragment drogi i niewiele jestem w stanie sobie przypomnieć – pamiętam pierwszą piosenkę, ostatnią, ale to, co było między nimi, gdzieś mi umknęło. To taki moment, kiedy naprawdę mogę oczyścić umysł.

Motocykliści są różni. Ty na przykład skupiasz się na jeździe po torze, inni wybierają tylko teren. Spotkałem kiedyś motocyklistę, który unika jazdy po mieście – opowiadał, że organizuje sobie długie wyjazdy. Pakują się z żoną na motocykl i jadą, na przykład, do Włoch. To pokazuje, jak różnorodny jest ten świat i jak każdy znajduje w nim coś dla siebie.

P: A co z sezonowością? W którym momencie poczułeś, że motocykle stały się na tyle ważną częścią Twojego życia, że brak jazdy w okresie jesienno-zimowym zaczął być odczuwalny?

K: Swój motocykl odebrałem w czerwcu, więc miałem wtedy pełnię sezonu do dyspozycji. Ale gdy przyszła chłodniejsza pogoda, poczułem, że zaczyna mi tego brakować. Jestem zmarzluchem, więc podczas gdy inni jeszcze jeżdżą, ja odstawiłem motocykl już kilka tygodni wcześniej – dla mnie po prostu zrobiło się za zimno. Bliscy często słyszeli wtedy ode mnie: „Kurde, pojeździłbym!”

Czasami zdarzało się, że wsiadałem na motocykl i robiłem kilka kółek po garażu w bloku. Oczywiście tłumaczyłem sobie, że dobrze go trochę przetoczyć, ale w gruncie rzeczy chodziło o tęsknotę za jazdą.

P: Wspomniałeś wcześniej o poczuciu wolności, co jest ciekawe, bo to jeden z elementów, o których słyszę bardzo często. Sam również to mocno odczuwam. W moim przypadku, jako zawodnika, może się wydawać, że jazda na torze, na limicie, to coś zupełnie innego niż spokojna rekreacja. A jednak, paradoksalnie dla mnie, jednocześnie wybudza i bardzo uspokaja.

Zauważyłem, że im bardziej intensywnie angażuję się w treningi i jazdę, tym bardziej mi to pomaga – daje mi zajęcie i wycisza. Ale tylko wtedy, gdy wszystko idzie zgodnie z planem. Jeśli po drodze coś się komplikuje, na przykład przez moje drobne błędy, które potem długo dają się we znaki, albo przez jakieś losowe sytuacje, które są poza moją kontrolą, pojawia się frustracja. To specyfika motocykli – ten sport wymaga naprawdę sporo przygotowań, żeby móc się w pełni nim cieszyć.

K: U mnie przygotowania do jazdy wyglądają zupełnie inaczej. Zakładam spodnie, kurtkę motocyklową, kask, rękawiczki i właściwie jestem gotowy, żeby ruszyć w drogę. Czasami podjadę sprawdzić ciśnienie w oponach albo zatankować, ale to wszystko. Moje podejście jest więc znacznie prostsze.

To, co powiedziałeś o jeździe na limicie i dużych prędkościach, jest dla mnie całkiem odległe. Ze mnie się śmieją, że powinienem mieć tablicę rejestracyjną ZST, czyli „zespół spokojnego turysty,” bo taki właśnie mam styl jazdy. Nie śpieszę się na motocyklu, to jest mój czas, żeby trochę zwolnić i żyć w swoim tempie.

Kiedy jadę, mam wrażenie, że nie myślę o niczym – taki reset. Podczas wyjazdów poza miasto naprawdę intensywnie skanuję drogę. To jest dla mnie kluczowe i pozwala mi odciąć się od wszystkiego innego. Nie myślę wtedy o pracy, o tym, co mam do zrobienia w domu, o żadnych deadline’ach. I to właśnie daje mi spokój. Myślę, że to jest ta wolność, o której tyle mówimy.

Jazda na motocyklu, to coś więcej niż zwykłe hobby – szybko staje się integralną częścią naszego życia. Z tego powodu przerwa sezonowa potrafi znacząco wpłynąć na nasze samopoczucie i codzienne funkcjonowanie.

P: Poruszyłeś temat deadline’ów i tego ciągłego martwienia się o różne sprawy. Powiedziałbyś, że to jest jeden z najczęstszych problemów, z którymi ludzie się mierzą? I czy mógłbyś wymienić kilka innych, z którymi najczęściej spotykasz się jako terapeuta? Co najczęściej sprawia, że ludzie szukają pomocy?

K: Aktualnie w gabinecie moi goście… Nie mówię o nich “klienci,” bo to od razu ma nacechowanie biznesowe oraz nie mówię “pacjenci,” bo mam wrażenie, że słysząc to słowo, mamy poczucie, że ktoś nie może sobie z niczym poradzić.

P: Albo że ktoś jest chory, prawda? A przecież to może być zupełnie zwyczajny problem, z którym po prostu szuka wsparcia u osoby, która się na tym zna. Wychodzę z założenia, że im szybciej zaczniemy działać, tym łatwiej i sprawniej można sobie z czymś poradzić, zanim problem stanie się naprawdę przytłaczający. Dlatego uważam, że warto korzystać z dostępnych możliwości i skutecznych metod, które mogą pomóc.

K: Zdecydowanie. Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie – czasami naprawdę warto po prostu pójść porozmawiać, nawet jeśli nie ma się jakiegoś sprecyzowanego problemu. Zdarzają się osoby, które przychodzą, żeby się wygadać czy zwyczajnie pogawędzić, bo w domu nie mają na to przestrzeni. Zdarza się, że ktoś ich tam ocenia, ciągle przerywa, zmienia temat na siebie albo zaczynają się licytacje, kto ma większy problem.

Coraz częściej pracuję z młodymi dorosłymi, w wieku 19–25 lat. W tym przedziale wiekowym bardzo często pojawia się overthinking, ale też bardziej złożone kwestie, takie jak brak poczucia sensu życia czy lęk przed opinią innych. To najczęstsze tematy wśród gości indywidualnych. Natomiast praca z parami to zupełnie inna sprawa – tu problemy bywają bardziej specyficzne.

P: Osobiście myślę, że rozumiem takie kwestie jak overthinking czy szukanie sensu życia. Mam wrażenie, że kiedyś codzienność stawiała przed ludźmi inne wyzwania – często trzeba było walczyć o podstawowe potrzeby, jak przetrwanie czy kolejny posiłek. Dziś te problemy w wielu miejscach świata są mniej powszechne, co oczywiście jest ogromnym osiągnięciem. Ale w ich miejsce pojawiają się inne trudności – ciężko jest określić swój następny ruch mając do wyboru setki możliwości. Wydaje się, że ta możliwość podejmowania niezliczonej liczby decyzji – od drobnych po fundamentalne – może być przytłaczająca.

K: Ja bym powiedział, że w przypadku młodych ludzi warto szukać przyczyn takich problemów jak overthinking chociażby w social mediach. One dają nam poczucie, że musimy komuś zaimponować, pokazać się z jak najlepszej strony. Widzimy tam perfekcyjnie wyglądające życie innych ludzi.

P: Właściwie, to nie widzimy jak żyją, a wyłącznie najlepsze momenty.

K: Dokładnie. Kiedy przeglądam twój Instagram, widzę zawodnika, który się ściga, i automatycznie w głowie pojawia się obraz: świetne motocykle, sporo pieniędzy, wysportowana sylwetka, powodzenie u kobiet, itp. To naturalne, że tworzymy sobie takie wyobrażenie na podstawie tego, co widzimy. Jednak później okazuje się, że rzeczywistość często wygląda inaczej. Problem polega na tym, że ludzie oglądając sukcesy innych w internecie, porównują się do tych przefiltrowanych, wyidealizowanych obrazów. I właśnie na tym polega overthinking – nadmierne analizowanie, próba dorównania tym wzorcom, co często prowadzi do niepotrzebnej presji.

Wciąż funkcjonują stereotypy, że „sportowiec to gladiator, który nie prosi o pomoc,” albo że „mężczyzna musi być twardy, zawsze gotowy, również seksualnie. Facetowi zawsze się chce i nie ma prawa mieć gorszego samopoczucia.” Jednak widać zmianę.

P: A to wszystko są wnioski wysnute z paru zdjęć…

K: W psychologii jest taki termin jak “samospełniające się proroctwo.” To mechanizm, w którym nasze przekonania lub oczekiwania wpływają na rzeczywistość w taki sposób, że zaczynamy dostrzegać tylko argumenty potwierdzające naszą tezę.

P: Czy można to nazwać pewnego rodzaju projekcją problemów?

K: Mam wrażenie, że kiedy ludzie patrzą na to, co dzieje się w Internecie i zaczynają się do tego porównywać, pojawiają się takie myśli: „Nie podróżuję tyle. Na moich urodzinach nie ma pięćdziesięciu osób, nie bawimy się w klubie świetnie ubrani. Jeżdżę na wakacje All Inclusive, a tutaj widzę jachty, skutery wodne i inne luksusy.” Z jednej strony internet daje nam ogromne możliwości, ale z drugiej niesie ze sobą sporo zagrożeń. I myślę, że to właśnie młodzi ludzie odczuwają to najmocniej.

P: Czuję, że następuje pewien przesyt, i zastanawiam się, czy to tylko wśród moich bliskich, czy może to faktycznie bardziej globalny trend. Mam wrażenie, że ludzie powoli wyrabiają sobie tolerancję na tę „gorączkę” obnoszenia się z ekskluzywnością i prestiżem. Jest tego tak dużo, że zaczyna być ignorowane. Coraz częściej widzę, że zamiast skupiać się na „pokazaniu się,” ludzie chcą po prostu dobrze się bawić, być zadowoleni z życia i przykładać się do swojej pracy, żeby dawała im satysfakcję. Jeśli nie jest to powszechne, to bardzo cieszę się z tego, że takie osoby mam wokół siebie. Jak Ty to widzisz?

K: Może to też zależeć od miejsca. Ty jesteś w rozkroku między Hiszpanią a Polską, prawda?

P: Tak, teraz jednak zdecydowaną większość czasu spędzam w Polsce, ale wciąż kursuję między tymi dwoma krajami.

K: Do nas, do Polski, wiele trendów dociera z pewnym opóźnieniem – czy to moda na samochody elektryczne, konkretne ubrania, czy styl życia. Więc może właśnie zapytam Ciebie: jak to wygląda w Hiszpanii? Czy tam social media, a zwłaszcza Instagram, nadal są kluczowym elementem życia codziennego?

P: Mam wrażenie, że w Hiszpanii bardziej niż w Polsce. Ja czuję, że to właśnie w naszym kraju ludzie ignorują ostentacyjne przedmioty. Ignorują w tym sensie, że przestają one im imponować. Coraz częściej liczy się to, jakim ktoś jest człowiekiem: jak się z nim rozmawia, czy można na nim polegać, a nie to, jakim samochodem jeździ. A w kwestii Hiszpanii? Ciężko mi to ocenić; myślę, że jest to troszkę inny świat. Tam ludzie od zawsze bardzo dbają o swoich bliskich, o spędzanie czasu z rodziną, często odkładając na dalszy plan rozwój kariery czy osiąganie innych „sukcesów.” Natomiast jeśli chodzi o media społecznościowe, to jestem bardzo dumny z Polski, bo wydaje mi się, że zdecydowanie mniej osób się nimi przejmuje.

K: A propos bycia dumnym z tego co widzimy. Coraz więcej młodych ludzi, zwłaszcza mężczyzn, decyduje się samodzielnie szukać pomocy. Wciąż funkcjonują stereotypy, że „sportowiec to gladiator, który nie prosi o pomoc,” albo że „mężczyzna musi być twardy, zawsze gotowy, również seksualnie. Facetowi zawsze się chce i nie ma prawa mieć gorszego samopoczucia.” Jednak widać zmianę. Mężczyźni coraz częściej szukają wsparcia, a świadomość rośnie. Pójście do terapeuty staje się czymś zupełnie normalnym – jak zapytanie w sklepie budowlanym o poradę przy wyborze wiertarki. Szczególnie zapadł mi w pamięć jeden młody chłopak, który przyszedł do mnie z problemem overthinkingu. Powiedział: „Kołaczą mi się różne rzeczy w głowie i trochę trudno mi się z tym żyje, bo rozkminiam…” Jednak najbardziej poruszyło mnie to, co dodał: „Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wiem, że to może się odbić na moim związku.”

Do dziś mam dreszcze na samą myśl. Po prostu ta świadomość, że „to mój problem, ale ma on również wpływ na innych,” była naprawdę wspaniała u tak młodej osoby.  Z drugiej strony, kiedy pracuję z parami, sytuacja wygląda trochę inaczej. W około 90% przypadków, to kobiety podejmują decyzję o terapii. Na początku mężczyźni często są bardziej powściągliwi. Zdarza się, że na pierwszych sesjach siedzą cicho. Często czują się niepewnie. Myślę, że w terapii par dużym ułatwieniem dla mężczyzn jest fakt, że sam jestem facetem. Gdyby terapeuta był kobietą, mogliby mieć obawy, że zostaną osądzeni lub uznani za główny problem w związku, co mogłoby budować dodatkowy opór przed rozmową.

P: To faktycznie może być pomocne. Jak twoim zdaniem ludzie zazwyczaj radzą sobie z problemami? Mam na myśli zarówno korzystających z terapii, jak i tych, którzy się na nią nie decydują. Z twoich obserwacji, i biorąc pod uwagę twoje rozeznanie w globalnych trendach – jak to wygląda? Jakie strategie są stosowane najczęściej, nawet jeśli niekoniecznie są one zdrowe?

K: Ludzie radzą sobie z trudnościami na różne sposoby. Często sięgają po alkohol, używki czy pracę, traktując je jako chwilową odskocznię. Jednak takie rozwiązania, jeśli stosuje się je długoterminowo, mogą prowadzić do poważnych problemów. Z drugiej strony coraz więcej osób wybiera sport, który jest zdecydowanie zdrowszą alternatywą. Na przykład bieganie czy jazda na rowerze – dzięki trenażerom sezonowość przestaje być ograniczeniem, a niektórzy nawet urządzają w domu specjalne pokoje, by trenować w odpowiednich warunkach.

To pokazuje, że każdy musi znaleźć własny sposób na radzenie sobie z trudnościami. W gabinecie często przytaczam przykład, który dobrze obrazuje, jak różne mogą być potrzeby ludzi. Załóżmy, że ktoś mówi: „Moja dziewczyna wraca czasami wściekła do domu, a ja nie wiem, co zrobić.” Jeśli odpowiem: „Kiedy ja jestem wściekły, moi bliscy wiedzą, że potrzebuję chwili dla siebie – wychodzę pospacerować wokół bloku, a potem wracam i rozmawiam”. Może się jednak okazać, że w innym przypadku ta metoda zupełnie się nie sprawdzi.

Dlaczego? Bo partnerka może oczekiwać czegoś zupełnie innego – przytulenia, czy zwykłego small talku, który pomoże jej się otworzyć. To przykład, który uświadamia, że nie ma uniwersalnych rozwiązań. Kluczowe jest zrozumienie potrzeb drugiej osoby i dostosowanie swojego zachowania do jej oczekiwań.

Inne wyzwania, z którymi wielu młodych ludzi zmaga się dziś szczególnie mocno to samotność i trudności w budowaniu relacji. Pandemia tylko pogłębiła ten problem – brak kontaktu z rówieśnikami, odcięcie od spotkań na studiach, w kinie czy w barze sprawiły, że wiele osób zamknęło się w czterech ścianach. Telefon i internet stały się głównymi narzędziami interakcji, a media społecznościowe zaczęły dominować, pokazując wyidealizowany obraz życia innych.

Po pandemii ten styl życia niestety częściowo się utrwalił – kontakty online często zastępują bezpośrednie spotkania. Tymczasem zbliżająca się jesień i coraz krótsze dni sprzyjają gorszemu samopoczuciu. Powinniśmy starać się korzystać z każdej okazji do przebywania na świeżym powietrzu, cieszyć się słońcem, nawet jeśli wymaga to cieplejszego ubrania. Taki kontakt z naturą i realnymi ludźmi jest nie do przecenienia.

Ludzie radzą sobie z trudnościami na różne sposoby. Często sięgają po alkohol, używki czy pracę, traktując je jako chwilową odskocznię. Jednak takie rozwiązania, jeśli stosuje się je długoterminowo, mogą prowadzić do poważnych problemów.

P: A jakie widziałbyś rady dla motocyklistów, szczególnie tych, którzy traktują jazdę jako odskocznię – sposób na poczucie wolności i oderwanie się od codziennych problemów? Dla wielu osób kluczowa jest sama jazda, ale równie ważne bywa skupienie na maszynie – niektórzy uwielbiają grzebać przy swoich motocyklach, montować nowe części, serwisować je samodzielnie. Czerpią z tego ogromną satysfakcję, a później jeszcze większą radość, gdy mogą wsiąść na przygotowaną przez siebie maszynę.

Jednak co z tymi, którzy nie mają możliwości, by w okresie jesienno-zimowym wyjechać za granicę i dalej jeździć? Jak według ciebie najlepiej sobie z tym radzić, gdy ktoś jest mocno związany z motocyklami, ale sezon dobiega końca?

K: To wszystko zależy od indywidualnych potrzeb. Świetnym pomysłem jest na przykład przygotowanie się do nowego sezonu. Poza wspomnianym przez ciebie majsterkowaniem, dobrym sposobem może być odświeżenie garderoby motocyklowej, czy wymiana sprzętu. Co prawda jest to kosztowne i krótko działające rozwiązanie.

Alternatywnie, są sporty związane z motocyklami, które można uprawiać poza sezonem, jak motocross czy quady. To jednak nie dla mnie. W moim przypadku motocykl to chwila spokoju, czas na przemyślenia. Słucham wtedy muzyki, podcastów i odcinam się od świata. Podobny efekt dają mi samotne spacery, które uwielbiam. Jako introwertyk najlepiej ładuję baterie w samotności. Nie chodzi o to, że unikam ludzi – po prostu to moja forma odpoczynku. Każdy musi znaleźć coś, co naprawdę mu odpowiada.

P: Dla mnie osobiście brak jazdy powoduje, że czuję się rozdrażniony i zaczynam szukać problemów, które tak naprawdę nie istnieją. Ostatnio miałem dłuższą przerwę, najpierw z powodu choroby, a później kontuzji. Cztery tygodnie bez motocykla bardzo wpłynęły moje samopoczucie.

W tym czasie spacery z dziewczyną były dla mnie uspokajające, ale nie mogły zastąpić jazdy. Kiedy wróciłem do treningów, zacząłem od intensywnych, wycieńczających sesji, które sprawiały mi dużą satysfakcję. Brakowało mi tego uczucia dawania z siebie 100%, podobnie jak podczas rund wyścigowych.

Zgadzam się, że każdy powinien szukać substytutów w tym, co dla niego ważne. Dla ciebie jest to spokój i samotność, więc spacery działają idealnie. Dla mnie jest to przekraczanie własnych granic, dlatego hardcorowy trening okazał się najlepszym sposobem na radzenie sobie w takich momentach.

K: Są jeszcze Pitbike’i, prawda?

P: Tak, można jeździć na halach, a “pitowy” trening jest naprawdę wartościowy. Chociaż nie przygotowuje w pełni do jazdy dużym motocyklem, to jeśli 75% czasu poświęcisz na pitbike’i, a tylko 25% na większy motocykl, postępy będą bardzo szybkie. To świetne maszyny, które zapewniają nie tylko rozwój umiejętności, ale też dobrą zabawę, przy niskich kosztach i ryzyku. Świetnie zaspokajają potrzebę sportowej jazdy. Fajnie, że o nich wspomniałeś!

K: To, co powiedziałeś: “…zaspokaja potrzebę…” A te potrafią być różne i czasami niejasne dla nas samych. Wielokrotnie pracuję z ludźmi, pomagając im zdefiniować, czego naprawdę potrzebują. Na przykład ktoś powie: „Nie czuję się ważny.” Kluczowe jest zdefiniowanie, czego nam brakuje. Dla jednego poczucie bezpieczeństwa to oszczędności na koncie, dla innego – wsparcie rodziny czy znajomych. Potem sprawdzamy, co już ma, a co można osiągnąć małymi krokami – takimi, które wprowadzą widoczne zmiany, ale nie będą zbyt wymagające dla niego ani jego otoczenia.

P: Kiedy widzimy, że nasze wysiłki przynoszą nawet drobne rezultaty, to motywuje do dalszego działania.

K: Dokładnie. Widoczne postępy, nawet małe, są kluczowe, by nie tracić zapału.

P: Dzięki, Kamilu, za tę rozmowę. Poruszyliśmy dziś naprawdę wiele ważnych tematów – od radzenia sobie z emocjami, przez znaczenie małych kroków, aż po to, jak różnie możemy postrzegać potrzeby. Mam wrażenie, że to tylko szczyt góry lodowej, bo każde z tych zagadnień można by rozwijać godzinami. Na pewno wiele osób znajdzie w tym inspirację i powód, żeby zastanowić się nad sobą. Dzięki za twoje spojrzenie i doświadczenie!

K: Dzięki, do zobaczenia.

 

Tekst po raz pierwszy ukazał się w drukowanym wydaniu magazynu „Świat Motocykli” [11-12/2024]

KOMENTARZE