fbpx

Chłopcy, których kocham | Wszystko. Wszędzie. Naraz.

Tego, co pędząca prostą startową maszyna klasy MotoGP robi z człowiekiem, nie mogę nazwać inaczej, niż masturbacją przez narządy słuchowe.

Zobaczyć na żywo MotoGP — jedno z niezrealizowanych marzeń, towarzyszących mi od czasów pojawienia się w domu telewizji satelitarnej. Zobaczyć na żywo padok MotoGP — marzenie. Skłamałbym, że moje. Dlaczego? Jestem skonstruowany dość niepraktycznie.
Po pierwsze, jak mawiał Charles Bukowski „To nie jest tak, że ja nienawidzę ludzi. Po prostu wolę, kiedy nie ma ich w pobliżu”. Słowem, samotność jest dla mnie ulubionym stanem. Najlepiej funkcjonuję po godzinie 22:00. Moja rodzina śpi, telefon milczy, a internet przestaje serwować dyrdymały. Wtedy czytam, prowadzę ze sobą najciekawsze spory, apeluję o rezygnację, wodzę na pokuszenie. W poszukiwaniu samotności zacząłem jeździć motocyklem. Do dziś znajomi dziwią się, że nie napawam optymizmem do grupowych wypadów.
Po drugie, paradoksalnie to ludzie ciekawią mnie najbardziej. Jednostkowo, nie zbiorowo. Wiele lat zajęło zrozumienie, że w moim przypadku balansowanie na cienkiej granicy między ciekawością innego człowieka a zużyciem własnej głowy, ma wysoką cenę. Od jakiegoś czasu odrabiam lekcje z ograniczania się. A że lubię drastyczne kroki, wyprowadziłem się do kraju, gdzie stanowię zaledwie wiersz w tabelce statystyk migracyjnych.
Po trzecie, jeśli łapię fokus na innego, szukam zakrętów, rys, potknięć. Nie interesują mnie instagramowe klisze. Padok MotoGP jest tego zaprzeczeniem. Tu wszystko jest zaprojektowane, by być ładnym obrazkiem. Z tych właśnie powodów konsekwentnie zabijałem w sobie każdą myśl o MotoGP na żywo. Czasem lepiej pozostać przy wyidealizowanym wyobrażeniu, niż zawieść się.

Nie przewidziałem tylko, że na drodze stanie mi Daniel z Monster Energy. Po dwóch nieudanych wyjazdach znalazł szatańskie rozwiązanie. Na mój strach przed tłumami, zaproponował rundę, gdzie przyjeżdża najmniej kibiców, a w padoku nie kręci się horda influencerów. Rozwiązanie na alergię do idealnych obrazków spadło z nieba, a dokładnie ze Stargardu. Stamtąd pochodzi redakcyjna koleżanka, posiadająca w padoku zaskakujące koneksje. Pojawiła się na rundzie w portugalskim Portimao na zaproszenie firmy Michelin. Nie dość, że miałem obok skarbnicę wiedzy wyścigowej, to dostałem plakietkę uprawniającą do wchodzenia wszędzie tam, gdzie Dorna nie chciałaby mnie widzieć.

Po trzech dniach spędzonych w padoku mam takie refleksje.
Dźwięk. Na torach wyścigowych bywałem setki razy, słyszałem motocykle różnych serii, ale tego, co pędząca prostą startową maszyna klasy MotoGP robi z człowiekiem, nie mogę nazwać inaczej, niż masturbacją przez narządy słuchowe. Jeśli ktoś wpadnie na pomysł, by wprowadzić limity głośności lub – co gorsza – wycofać silniki spalinowe, czeka go spalenie na stosie.

Drugie spostrzeżenie dotyczy jednofunkcyjności zawodników. O ile w telewizji wszyscy wyglądają na pewnych siebie samców alfa, to w kuluarach jest zgoła inaczej. W oczekiwaniu na wywiady w punkcie mediowym, zarówno takie gwiazdy jak Marc Marquez i Pecco Bagnaia, jak i debiutanci pokroju Pedro Acosty, szybko milkną, nerwowo obgryzają paznokcie i przypominają małych chłopców zgubionych w parku. Całe życie poświęcili tylko jednej rzeczy — byciu najszybszym na motocyklu. Kiedy przeciętny czterolatek wspinał się i spadał z drzew, Marquez pod okiem ojca katował biało-fioletową Yamahę PW50. Gdy większość licealistów upijała się do nieprzytomności na wycieczkach, Jorge Lorenzo męczył motocykle w szkółce ojca.
W drodze na szczyt ominęło ich sporo etapów życia. Sam Jorge Lorenzo przyznał na zamkniętej grupie aplikacji Clubhouse, że ojciec zniszczył mu dzieciństwo. Patrząc na innych „emerytowanych” zawodników, na palcach mogę zliczyć tych, radzących sobie bez blasku fleszy, trenerów, psychologów, asystentów i przede wszystkim magii bycia w elitarnej grupie.
Mam wrażenie, że wyjście, jest jeszcze trudniejsze niż wejście do tego światka. I wiecie co? Być może większość z nich nie umie usmażyć jajecznicy, czy zdecydować, na jakim, do cholery, programie wyprać gacie. Mam to gdzieś. Będę kochał ich naiwną miłością tego kilkulatka dzierżącego w dłoni pilot telewizji satelitarnej, z tą różnicą, że teraz zdecydowanie nie chcę być na ich miejscu. Podczas wizyt w padoku chcę szukać człowieka w zawodniku. Odinstagramować chłopców, których kocham.

KOMENTARZE