fbpx

Bez wahania | Wszystko. Wszędzie. Naraz.

Ma być gotowiec, pewniak, szóstka w totka. Widok ma wyrywać z butów. Trasa ma pobudzać zmysły niczym Viagra. Hotel ma koić zmęczenie, jak sanatorium w Lądku-Zdroju.

Latanie samolotem to dla mnie jedno z przeżyć uświadamiających, że życie przecieka przez palce, a ja nawet nie mam przy sobie gąbki, by choć trochę zebrać je z podłogi, wycisnąć do naczynia i spróbować przeżyć nieco lepiej. Jeśli nie mam szczęścia, już na lotnisku dostaję cios w postaci opóźnienia lub informacji o sprzedaniu przez linie lotnicze większej ilości biletów, niż jest miejsc w samolocie. Gdy jednak lotniskowy fart jest po mojej stronie, lewy sierpowy dosięga mnie zaraz po tym, jak rozsiądę się w fotelu, bo trafi mi się lękowy współpasażer, starsze panie w typie PKS-owych przekupek, a w najlepszym wypadku – noworodek z przeziębieniem i rozwolnieniem. Próbuję wtedy czytać lub słuchać podcastów. Wszystko na nic. Ostatnio w oczekiwaniu na wyrok, zupełnie nieświadomie, zacząłem uprawiać samolotowe podglądactwo. Nie takie z bezczelnym zapuszczaniem żurawia do reklamówek ze sklepów bezcłowych. Podglądactwo dyskretne, zza ciemnych okularów.

Jaki jest wynik moich obserwacji, po wielu lotach na tej samej trasie? Turyści opuszczający Sewillę, zaraz po zapięciu pasów, przechodzą do kompulsywnego przeglądania, poprawiania i usuwania zrobionych fotografii. W zasadzie nie byłoby w tym nic odkrywczego. Ot przyjechali do ładnego miasta, zrobili zdjęcia i oddzielają ziarna od plew. Problem w tym, że niezależnie od tego, czy siedziałem przy maturzystkach świętujących zakończenie szkoły, emerytach, rodzinach z dziećmi, singlach odpinających wrotki, tylko raz spotkałem człowieka z niestandardowym zestawem fotografii. Był to Adam Wajrak – dziennikarz zajmujący się od lat przyrodą. Pokazał mi całą galerię dudków. Pozostali mieli w telefonach fotografie-kalki. Zrobione w tych samych miejscach, o podobnych porach, nawet pozy bohaterów niewiele się różniły. Doprawdy nikt już nie zwiedza metodą na szwędacza? Nikogo nie interesuje, co jest za fasadami pięknych zabytków?

Nie mam dobrych wiadomości. Motocykliści działają podobnie. Co chwilę dostaję pytania w stylu „Gdzie w Andaluzji są hotele przyjazne motocyklistom?”, „Gdzie są najlepsze trasy motocyklowe?”, „Dokąd pojechać?”, „Co zobaczyć tu i tu?”. Ma być gotowiec, pewniak, szóstka w totka. Widok ma wyrywać z butów. Trasa ma pobudzać zmysły niczym Viagra. Hotel ma koić zmęczenie, jak sanatorium w Lądku-Zdroju. W przydrożnym barze ma pracować Dabiz Muñoz, uznawany za najlepszego kucharza świata.
 Chcemy przeżyć, bez przeżywania. Nie ma mowy o błędzie, wahaniu, międzyczasie na podjęcie decyzji. Za chwilę wychodzenie z domu nie będzie miało sensu, bo sztuczna inteligencja sprytnie wstawi nasze facjaty do zdjęć i filmów z egzotycznych miejsc świata. Dzięki temu na 100% unikniemy zawodu, jaki czeka nas podczas podróży mniej uczęszczaną trasą, podczas wizyty w nieinstagramowej knajpie, czy prowadzenia motocykla niezajmującego pierwszego miejsca w internetowym głosowaniu po tytułem „TOP 10 motocykli najlepszych do…”.

Tak, tak, wybierając motocykl, też nie chcemy popełnić błędu, wybrać tego gorszego, skoro wiemy, który jest najlepszy. Ktoś zaraz napisze do mnie, że hola, hola koluniu. Ja przemierzam świat szutrowymi trasami TET, brzydzę się asfaltem i gardzę GS-em od BMW. No właśnie. Trasy Trans Euro Trail, choć piękne i dzikie, to dokładnie obrazują to, co zauważyłem w samolocie. Są gotową ściągawką motocyklowych podniet. A gdyby tak wyjechać z domu bez GPS-u, interkomu pozwalającego na rozmowy z kosmosem, na motocyklu pełnym wad i niewygód, a do tego bez polecajek od znajomych, instagramerów i autorów poradników? Do układu immunologicznego wprowadzić mały zastrzyk negatywności, by w efekcie nabrać odporności na zagrożenia dużo większe? Na tor pojechać nie najszybszym sprzętem z nowoczesnymi systemami, a starą gaźnikową czterysetką. W podróż wyruszyć nie na najlepszym ADV z kuframi, a cieknącym chopperem. Dać się zaskoczyć. Wyjść ze strefy komfortu. Chyba po to kupiłem kolejną Vespę. Tym razem z 1977 roku. I wiecie co? Zaczynam rozumieć tych siwych kolesi jeżdżących po świecie oldtimerami.

KOMENTARZE