Wiele zalet ma przyglądanie się pewnym zjawiskom z perspektywy czasu. Można wtedy nabrać odpowiedniego dystansu i z dużym prawdopodobieństwem właściwie je diagnozować.
Ten lekko pokrętny i wyjątkowo ogólnikowy wstęp ma być przykrywką do rozważań na temat kondycji branży motocyklowej. Przynajmniej w europejskim wymiarze, bo Afryka, Ameryka Południowa, a w szczególności Azja, to zupełnie inny świat, rządzący się odrębnymi prawami. Otóż poprzednim razem na wystawie EICMA w Mediolanie byłem przed epidemią Covida, czyli stosunkowo dawno. I teraz, po kilku latach, pojawiłem się tam znowu, a to chyba jest wystarczająco dobra perspektywa do porównań. Wtedy miałem wrażenie, że owszem – jest rojno, gwarno i kolorowo, ale mimo wszystko czułem, że coś tu jest nie tak. Hal ogromnego centrum wystawienniczego zapełniono niezbyt wiele, niektórzy japońscy producenci twierdzili, że takie “realne” wystawy tracą rację bytu, na rzecz tych wirtualnych. Nie wszyscy chcieli się już wtedy pokazywać na EICMIE i chyba coś było na rzeczy, skoro organizatorzy puste przestrzenie zapychali bardzo nieoczywistymi wystawcami, jak np. Hells Angels. Większość chińskich marek stłoczona była w jednej hali i oferowali towary delikatnie mówiąc mało interesujące motocyklistów.
Tym razem było zupełnie inaczej – znacznie więcej hal, a producenci zza Wielkiego Muru dominowali niemal we wszystkich. Nie tylko wielkością stoisk, ale także naprawdę ciekawą ofertą. To już nie są jakieś dziwaczne stodwudziestkipiątki, tylko maszyny w każdej kategorii pojemnościowej, śmiało mogące konkurować z produktami najbardziej renomowanych markek. Japonia jakby wróciła z podkulonym ogonem i nikt już dzisiaj nie mówi o bezsensowności takich wystaw. W dodatku chińska, coraz silniejsza presja na konkurentów, z punktu widzenia użytkowników jest bardzo fajna – ceny “markowych” maszyn wyraźnie wyhamowały, co może nas tylko cieszyć. Z drugiej strony, odniosłem wrażenie, że (poza wspomnianymi chińczykami) w branży panuje jakiś marazm, żeby nie powiedzieć zniechęcenie. W zasadzie nie było żadnych zapierających dech w piersiach premier, większość to raczej odgrzewane kotlety. O pardon – kolejne wcielenia. Trochę porozwiercane silniki, ze szczyptą coraz bardziej skomplikowanej elektroniki, a wszystko podkolorowane nowymi stylami malowania nadwozia, z coraz bardziej wyszukanym PR-em. Czyżby zbliżał się “Zmierzch bogów”?
No i wyszło jakoś tak malkontencko, ale przecież w sumie mi się podobało i dodatku było zdecydowanie fajniej niż kilka lat temu. Tyle tylko, że klientela też jakby się postarzała wraz z całą branżą. W kłębiącym się tłumie widziałem znacznie więcej siwych głów, niż młodych czupryn, a to chyba słabo wróży całej branży. Przynajmniej w Europie, bo reszta świata raczej nie ma problemu starzejących się społeczeństw.
Przy okazji pobytu w Mediolanie, zostałem zaproszony na konferencję z okazji 110. rocznicy pierwszej wystawy EICMA. No i zrobiło mi się trochę smutno, przypominając sobie, gdzie wtedy była (a raczej nie była) polska motoryzacja. Pomijając już fakt, że w 1916 roku Polska w ogóle nie miała państwowości, to motoryzacja na naszych terenach praktycznie nie istniała. Podczas gdy na terenach przyszłej II RP wszystkie prywatne pojazdy samochodowe zapewne można było policzyć na palcach obu rąk, to zachodnia Europa urządzała sobie (oczywiście oprócz I Wojny Światowej) wystawy, rajdy, wyścigi i konkursy elegancji. Trochę chyba możemy im zazdrościć tej miłości do motoryzacji.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w drukowanym wydaniu magazynu „Świat Motocykli” [11-12/2024]


