Jakiś czas temu w necie czytelnik któregoś z moich tekstów zarzucił mi, że lansuję się na seniora. Przyjąłem to z pewnego rodzaju zdziwieniem, bo przecież czas jaki jest – każdy widzi.
Zwłaszcza, że to był tekst niejako podsumowujący trzydziestolecie naszego magazynu i mojej w nim pracy. To w sumie ani długo, ani krótko, a z geologicznego punktu widzenia to nawet okres pomijalny. Jednak nie ma się co oszukiwać, w ludzkim życiu to dosyć znaczący fragment i, co tu dużo gadać, do końca raczej już bliżej niż dalej. Co prawda, nie jestem już w stanie, jak za dawnych lat, pobawić się długo i intensywnie czy nawet podnieść z ziemi leżącego BMW GS-a, niemniej chwilowo jeszcze nie zamierzam rezygnować z innych życiowych przyjemności. Póki się da, trzeba żyć.
Smutnym jest jedynie fakt, że za seniorów bierze się już powoli machina urzędnicza zjednoczonej Europy. Tak, wiem – mam za darmo karnet na basen, podobno jakieś leki czy pampersy ze zniżką oraz inne umilające życie staruszka atrakcje, z których na szczęście nie muszę jeszcze korzystać. Jednym słowem społeczeństwo dba o mnie, jak należy. I wszystko byłoby cacy, gdyby nie fakt, że w imię dobrze pojętego ogólnego dobra i szczęśliwości oprócz przywilejów niestety chce mi się zabierać także pewne prawa. Konkretnie prawo jazdy. Póki co, jest to jedynie wstępna gra miłosna, ale absolutnie nie mam żadnych złudzeń, że na tym się zakończy. Bo jak unijni biurokraci raz upatrzą sobie jakiś cel, to są bardzo konsekwentni i cierpliwi w jego realizacji. Wersja łagodniejsza projektu mówi o obowiązkowych badaniach lekarskich po 70. roku życia, ta bardziej hardcorowa po prostu o wygaszaniu ważności prawa jazdy wszystkim staruchom bez wyjątku. Oczywiście jedynie dla ich dobra, żeby sobie nie zrobili za kierownicą krzywdy. No i trochę zrobiło mi się na duszy smutno, bo co prawda zbliżam się już bardzo szybkimi krokami do wieku emerytalnego, ale jednak za sterami motocykla czuję się całkiem pewnie i nieskromnie dodam, że być może posługuję się nim nie gorzej niż przeciętny jeździec. W dodatku wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że średnia wieku motocyklisty w krajach europejskich stale rośnie i jeżdżąc po różnego rodzaju imprezach, mam wrażenie, że otoczony jestem ludźmi mniej więcej w moim wieku. Mało tego – w moim macierzystym Oldtimer Clubie pewnie załapałbym się jeszcze do sekcji młodych. W dodatku to pewnego rodzaju zgrzybienie odnosi się jedynie do mojej „osoby cielesnej”, bo Magda twierdzi, że mentalnie zatrzymałem się na poziomie czternastolatka. Być może coś w tym jest, bo niezmiennie od lat bawią mnie dowcipy z segmentu „kupa, siku”, a w dodatku jakoś jeszcze nie czuję się dziadersem. Chociaż akurat w tej kwestii to raczej liczy się opinia innych, a nie własna.
Ale na koniec mam apel do urzędasów planujących zamach na moje prawo jazdy. Całujcie mnie wszyscy w d…ę i zabierajcie! Po prostu będę jeździł bez niego, bo w moim przypadku życie bez motocykla po prostu traci sens, a ja mimo wszystko planuję jeszcze chwilę pożyć. A jak mnie złapie policjant, to będę się tłumaczył sklerozą i starczym zidioceniem. Skoro jestem takim matuzalemem, to chyba mam prawo do pewnych dysfunkcji umysłowych?
To oczywiście taki żarcik, bo samodzielnie jeździł na motocyklu będę tylko do momentu, gdy poczuję, że mogę zagrażać bezpieczeństwu innych użytkowników dróg. Wtedy spokojnie zawieszę kask na kołku albo może przesiądę się na siodełko pasażera. Podobno tam też bywa fajnie. Ale o tym momencie chcę sam decydować, a nie a priori być wysłanym do śmietnika przez jakieś unijne dyrektywy. A przy okazji muszę wyjaśnić pewną kwestię. W żadnym wypadku nie namawiam do jazdy motocyklem bez odpowiednich uprawnień, ale… Jeżeli z jakichś powodów (wszystko jedno jakich) prawo jazdy zostało Ci odebrane, a chcesz jeździć, to po prostu zrób je na nowo. Jeżeli jednak staruchów ma się z definicji nieodwołalnie i bez możliwości apelacji ubezwłasnowolnić w tym zakresie, to ja takie prawo mam gdzieś!