fbpx

Prędkość „przyświetlna” | Okiem Lecha

Wraz z pierwszymi ciepłymi dniami, od razu znajdują się rycerze pióra, którzy jeżdżą po nich (nas?) jak po łysej kobyle.

No i zawaliłem temat, gdy wydawca poprosił mnie o stworzenie filmiku dotyczącego bezpiecznej jazdy motocyklem w pierwszych dniach wiosny. Nie udało się.

Jakoś tak się nie składało, pogoda była marna, spraw dużo i rozeszło się po kościach. Mam z tego powodu pewnego rodzaju wyrzuty sumienia, bo gdybym nakręcił materiał, a ktoś by go obejrzał i wziął sobie do serca, to może doszłoby do chociaż jednego wypadku mniej.

Mam nadzieję, że moje zaniedbanie nie przyczyniło się w znaczący sposób do liczby motocyklowych incydentów na naszych drogach. Swoich obowiązków nie zaniedbał jednak jeden z pracowników Polskiej Agencji Prasowej (słowo „dziennikarz” jakoś nie przechodzi mi przez gardło, a w tym wypadku klawiaturę), który niedawno informował, iż motocyklista pędził w terenie zabudowanym ponad 180 km/h. Oczywiście pewnie nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie pochwalał takiego występku, bo – niezależnie od całej reszty – było to zagrożenie dla ruchu drogowego. Nasuwa mi się tu kilka uwag, jednak wcale nie mających na celu obrony sprawcy wykroczenia czy może nawet przestępstwa – nie jestem pewien, jak określa to kodeks.

Po pierwsze – taki komunikat mógł robić na gawiedzi wrażenie jakieś 30 lat temu, kiedy to w Polsce nie mieliśmy naprawdę dobrych i bezpiecznych dróg, a większość motocykli nie jeździła bardzo szybko. Tak, przyznaję się do winy, ale mam nadzieję, że moje przestępstwo uległo już przedawnieniu. Gdy pod koniec lat 90. ubiegłego wieku pojawiła się w ofercie Suzuki Hayabusa, to sam badałem, jak szybko da się osiągnąć 200 km/h (a może i więcej) i wcale nie potrzebowałem do tego pasa startowego lotniska. Wystarczył warszawski most Grota w nocy, kiedy ruch był minimalny. W komunikacie nie podano, jakim motocyklem popełniony został ten zabroniony czyn. Dla maszyn o średnich pojemnościach rzeczywiście zbliżenie się do 200 km/h stanowi pewien wyczyn. Jeżeli jednak delikwent dosiadał jakiegokolwiek sportowego litra, to znaczy, że prawdopodobnie zabierał się dopiero do zapięcia czwartego biegu, a do dyspozycji miał jeszcze kilka następnych. Dla dużych maszyn adventure taka wartość to też raczej zwykła prędkość przelotowa. Jeżeli jeszcze robił to na szerokiej dwupasmowej wylotówce z miasta, to mam podejrzenie, że nie był znowu tak dużo szybszy od większości innych uczestników ruchu, pomijając oczywiście ciężarówki. Czemu tak sądzę? Poruszając się po obwodnicy Warszawy zgodnie z obowiązującymi ograniczeniami prędkości, nawet nie próbuję pakować się na najszybszy pas, bo zaraz zostałbym strąbiony i „zmrugany” długimi światłami przez niecierpliwego kierowcę samochodu. Na najszybszych pasach ekspresówek prędkość rzędu 150 km/h to raczej standard, a nie jednorazowy eksces.

Kwestia druga – nie wiem czemu, ale takie sensacyjne komunikaty dotyczące motocyklistów zwykle pojawiają się wraz z początkiem sezonu, a potem zanikają, bo chyba na nikim nie robią już wrażenia. Zaraz pod nimi w komentarzach wylewa się fala hejtu dotycząca nie tylko danego osobnika, ale en masse wszystkich motocyklistów. Z drugiej strony to chyba lepiej, że frustracje wyładowywane są w wirtualu, a nie w realu, bezpośrednio na drodze, chociaż i takie sytuacje oczywiście się zdarzają. Naszła mnie w tym momencie refleksja, że wzmożony najazd na motocyklistów w naszym kraju ma miejsce chyba od zawsze, a przynajmniej od momentu, kiedy zacząłem dostrzegać to zjawisko, czyli gdy powstawał „Świat Motocykli”. Gdy tylko motocykliści zaczynają roić się na drogach wraz z pierwszymi ciepłymi dniami, od razu znajdują się rycerze pióra, którzy jeżdżą po nich (nas) jak po łysej kobyle. Ale już okolicach czerwca ich moralizatorskie zapędy tracą na sile i znajdują sobie na szczęście inne, nośniejsze tematy – to już taka tradycja.

Wniosek nasuwa się tylko jeden – skoro jest to zjawisko wieloletnie, to po prostu trzeba do niego przywyknąć i zwyczajnie nie zwracać uwagi. Nie wdawać się w pyskówki na forach, nie podkręcać atmosfery i nie dać się prowokować. Bo tu chodzi chyba tylko o zwiększenie oglądalności i klikalności, a nie o rzeczywistą troskę o bezpieczeństwo.

A swoją drogą – uważajcie na siebie na drogach i nie przekraczajcie granic zdrowego rozsądku!

KOMENTARZE