fbpx

Podjeżdżam pod siedzibę importera i odbieram motocykl do testów – nie ma znaczenia jaki. Już po pierwszych 400 metrach na jego wyświetlaczu zapala się zielona kontrolka ECO DRIVE. W pierwszym odruchu szukam wyłącznika tego cholerstwa. Czy to znaczy, że jestem uwarunkowany antyekologicznie?

To nie jest tak. Segreguję śmieci, oszczędzam wodę i prąd, w miarę możliwości jak najmniej korzystam z produktów w jednorazowych opakowaniach. Krótko mówiąc – staram się i we własnym mniemaniu mam mocno rozbudowaną eko-świadomość, z jednym małym wyjątkiem.

W przypadku motocykla jego ekologiczność mam w głębokim poważaniu. Mało tego, gdy w czasie jazdy zapala się na konsoli zielona lampka, to zastanawiam się, co ze mną nie tak. Czyżbym już zapomniał jak maszynie dawać w palnik? Jazda w trybie „ekologicznym” kojarzy mi się po prostu z zamulaniem. Fizyki nie oszukasz – jeśli chcesz jechać dynamicznie, potrzebna jest moc, a więc odpowiednia dawka benzyny. Tak było od zarania dziejów motoryzacji i tak jest dzisiaj.

Najnowsze technologie sterowania zapłonem i układem zasilania tylko usprawniają i optymalizują te procesy, nie zmieniają jednak podstawowego faktu, że szybka maszyna swoje wypić musi. Tak przy okazji – nie cieszcie się nadmiernie, że producenci wprowadzają systemy doładowania, zmienne fazy rozrządu, czy zmienną geometrię układów dolotowych i wydechowych. To wcale nie jest robione po to, żeby dodać maszynie kilka koników, tylko po to, aby jakoś zmieścić się w coraz bardziej wyśrubowanych normach emisji tego i owego. 

Mnie oszczędności na paliwie zawsze kojarzyły się raczej z wypaloną dziurą w tłoku albo zniszczonymi gniazdami zaworowymi. Jest nawet takie stare i bardzo trafne powiedzenie mechaników: „silnik coś zawsze spalać musi – albo benzynę, albo zawory”. Oczywiście dotyczy to maszyn z czysto mechanicznym systemem zapłonowym i klasycznym gaźnikiem. Ja większość swojego motocyklowego życia spędziłem właśnie na takich pojazdach, więc pewnie jestem już uwarunkowany.

Dzisiaj tymi sprawami zajmuje się za nas sterownik ECM, którego logika pracy nastawiona jest na optymalizację pracy silnika. Tyle tylko, że nie każdemu musi ona odpowiadać. Po to właśnie ludzie wymyślili różne Power Commandery, a później zmienne mapy zapłonu, by właściciel maszyny mógł zrezygnować z tej narzuconej optymalności. W naszych kręgach kulturowych motocykle to wciąż w znakomitej większości przypadków zabaweczki dla dorosłych, a nie zwykły, przaśny środek transportu. Zabawki mają tę cechę, że powinny przynosić radość, więc często ich immanentnym składnikiem jest odrobina szaleństwa.

Czy naprawdę ktoś jest w stanie uwierzyć, że gość kupujący za bajońskie sumy Ducati V4 Superleggera czy BMW R 18 choć przez sekundę zastanawia się nad aspektami ekologicznymi swojego cacuszka? Myślę, że wprost przeciwnie – od momentu zakupu knuje, jakby tu poprawić jego parametry i z pewnością nie mam tu na myśli zaawansowanych procesów mających na celu zmniejszenie zużycia paliwa. Są tylko dwie sytuacje, w których zwracam uwagę na apetyt mojego rumaka. Pierwsza, gdy w portfelu panuje sezonowa susza, a jeździć się chce. Druga, to gdy jadę w autostradowym ciągu i niespodziewanie zapali się kontrolka rezerwy lub muszę przełączyć kranik, a nie wiem jak daleko mam do najbliższej stacji paliw. Przechodzę wtedy na oszczędnościowy tryb jazdy i z pewnością jestem eko na maksa, ale nie powiem, że jest mi w tych momentach szczególnie przyjemnie. Podejrzewam, że większość z was też tak ma.

Od pewnego czasu jakoś trudno jest mi się zachwycać większością nowych motocykli, choć oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Coraz bardziej ekologiczne normy wymuszają na producentach postępującą komplikację konstrukcji. W motocyklach, w których w zasadzie wszystkie podzespoły są na wierzchu, coraz trudniej jest ukryć monstrualne wydechy, puszki przelewowe układów paliwowych czy inne tego typu wynalazki. Szkoda, że podobne restrykcje nie dotykają transatlantyckich kontenerowców czy  samolotów o zasięgu międzykontynentalnym. Tam wszelkiego rodzaju eko-instalacje w niczym by mi nie przeszkadzały, a nawet cieszyłbym się z ich istnienia, bo i samoloty, i okręty znacznie bardziej zanieczyszczają nasza planetę niż motocykle. Czyli jednak jestem typem „eko-pro”! 

Felieton ukazał się w numerze 11/2020 „Świata Motocykli”

KOMENTARZE