Niezaprzeczalnie są maszynami kultowymi, obiektami westchnień wielu kolekcjonerów, a bywają nawet inspiracją dla artystów. Można jednak zadać sobie pytanie, czy ich sława zbudowana została na bazie niespotykanej jakości, właściwości trakcyjnych, czy też wyrosła na podobnym gruncie jak kultowość Jamesa Deana. Wszyscy fani oraz posiadacze motocykli tej marki z pewnością przytoczą dziesiątki argumentów broniących tezy o […]
Niezaprzeczalnie są maszynami kultowymi, obiektami westchnień wielu kolekcjonerów, a bywają nawet inspiracją dla artystów. Można jednak zadać sobie pytanie, czy ich sława zbudowana została na bazie niespotykanej jakości, właściwości trakcyjnych, czy też wyrosła na podobnym gruncie jak kultowość Jamesa Deana.
Wszyscy fani oraz posiadacze motocykli tej marki z pewnością przytoczą dziesiątki argumentów broniących tezy o wyjątkowości Indianów, jednak w latach, gdy był on produkowany, porównywany był cały czas ze swym głównym (a właściwie jedynym liczącym się) konkurentem Harleyem Davidsonem i w tej konfrontacji nie wypadał ani lepiej, ani gorzej. Z resztą, jak pokazał czas, Indian walkę tę przegrał, co paradoksalnie marce (ale z pewnością nie akcjonariuszom) wyszło tylko na dobre. O ile bowiem na temat Harleya opinie (oczywiście poza USA, bo tam przyjmowany jest on bezkrytycznie jako symbol Ameryki) motocyklistów, delikatnie mówiąc, bywają różne, to na legendę Indyka nikt nie ośmiela się podnosić ręki.
Nie ma się więc czemu dziwić, że od pewnego czasu ponawiane są próby reaktywacji czerwonoskórej marki. Ciekawostką jest fakt, że pod koniec lat 90. powstały dwa równoległe i niezależne projekty usiłujące nawiązywać do tradycji Indiana – jeden w Europie, drugi w USA. Obie próby nie zrobiły oszałamiającej kariery, jednak o ile amerykański projekt okazał się kompletną finansową klapą, to brytyjski, bardziej wyważony plan zadziałał.
Mieszkający pod Edynburgiem Alan Forbes, gwiazdor muzyki punk rock oraz wielki znawca i miłośnik tej marki, prawa do używania znaków handlowych Indiana nabył pod koniec lat 90. Alanowi udało się w latach 80. umieścić kilka przebojów na topie brytyjskich list przebojów, stał się osobą sławną i popularną, zarabiającą całkiem przyzwoicie. Sporą część swych dochodów postanowił zainwestować w indiański biznes.
Oczywiście 30 lat temu nie myślał jeszcze o reaktywacji produkcji Indyków, zajmował się jednak z dużym samozaparciem szwendaniem się po świecie i zakupem wybitnych egzemplarzy maszyn tej marki oraz restauracją tych nieco zdewastowanych. Z czasem stał się najwybitniejszym indianologiem na Wyspach, a może i w Europie. Dzięki zabiegom mego brytyjskiego motokolegi Tima Berry’ego udało mi się zwiedzić zarówno miejsce, gdzie Alan zajmuje się produkcją nowych motocykli, jak i poznać zakamarki jego garaży kryjące chyba najpoważniejszą europejską kolekcję Indianów. Co ciekawsze, zapewne większość czytelników interesujących się tą marką zna niektóre jego maszyny, bo są to motocykle na tyle pięknie zachowane, że właściwie wszystkie światowe publikacje dotyczące Indyków podpierają się zdjęciami jego kolekcji.
Jeżdżąc przez ponad 30 lat po całym świecie, Alan Forbes wyszukiwał i kupował motocykle perfekcyjnie zachowane, z minimalnym przebiegiem, które sukcesywnie zasilały rozrastającą się kolekcję. Jednak często trafiały się też motocykle w gorszym stanie czy części zamienne, którymi Alan również nie gardził. Od dawna znany jest więc w kolekcjonerskim światku jako osoba, u której można zawsze zdobyć porady, a często także brakujące elementy remontowanego motocykla.
Jednak indiańska choroba nie pozwoliła Forbesowi ograniczyć się jedynie do poszerzania kolekcji, odbudowy motocykli czy produkcji replik niektórych oryginalnych części.
W 1998 r. rozpoczął produkcję motocykli o nazwie Indian Dakota 4. Stylistyką i koncepcją mechaniczną motocykl nawiązywał do słynnego Indiana Four z czterocylindrową jednostką napędową umieszczoną wzdłuż osi motocykla. Silnik o pojemności 1800 ccm generował moc 95 KM przy 3 900 obr/min (130 Nm) i był kombinacją samochodowego bloku silnika Volvo z głowicą własnego pomysłu. Wersję pierwszą zasilały 4 gaźniki, a napęd przenoszony był na tylne koło wałem kardana i dyfrem adaptowanym z motocykli BMW. I jakkolwiek patrzeć, był to chyba pierwszy power cruiser produkowany w zasadzie seryjnie. Alan twierdzi, że Triumph Rocket III powstał właśnie po wizycie przedstawicieli fabryki w jego zakładzie i jego Dakota 4 była inspiracją dla inżynierów z Hinckley. No cóż, pewne podobieństwo rzeczywiście jest dostrzegalne, tyle tylko, że Triumph ma 3 cylindry.
Wersja B motocykla wyposażona została we wtrysk paliwa, a obecna najnowsza seria posiada zmodyfikowaną ramę, której konstrukcja znacznie ułatwia montaż i demontaż jednostki napędowej, oraz hydrauliczne sprzęgło. Dakota 4, jako konstrukcja względnie nowa, cały czas ulega drobnym modyfikacjom, jednak zasadnicza koncepcja nie ulega zmianie – motocykl najwierniej jak tylko można sobie wyobrazić przypominać ma indiańskie czterocylindrówki z lat 40.
W 2005 r. na swoje motocykle Alan Forbes znalazł ponad 100 nabywców. Mimo że Dakota 4 jest motocyklem raczej egzotycznym i niezbyt znanym na rynku, znalazło się 10 firm, które uwierzyły w przyszły sukces marki i stało się oficjalnym jej dystrybutorem. Alan jednak główne nadzieje wiąże z przepastnym rynkiem amerykańskim i tam ma zamiar sprzedawać swoje motocykle. W sezonie 2006 zamierza wyeksportować ponad 200 swoich maszyn. W przeciwieństwie do amerykańskiej konkurencji, która również usiłowała reaktywować markę, przeinwestowała i zbankrutowała, przedsiębiorstwo Forbesa w indiański biznes inwestuje dosyć ostrożnie, co jednak nie oznacza, że nie pochłonął on już kilku milionów funtów. Wszystko wskazuje jednak na to, że Indiany Alana znajdują coraz szersze grono nabywców, szczególnie w USA, oczywiście nieporównywalnie skromne w porównaniu z masową produkcją japońską, ale najważniejsze, że tendencja jest wzrostowa. Jednak Ameryka nie jest jedynym rynkiem, na którym Forbes oferuje swoje motocykle, jeżeli więc ktokolwiek w Polsce ma ochotę wydać ok. 18 000 funtów szterlingów i stać się posiadaczem jednego z tych ekskluzywnych motocykli, nie ma problemu, można sobie kupić. Co prawda nie „od ręki”, tylko na zamówienie, ale jak wiadomo, na wyjątkowo ekskluzywne wyroby trzeba niekiedy trochę poczekać. Alan zdradził mi tajemnicę, że nosi się z zamiarem otwarcia w naszej części Europy przedstawicielstwa swojej firmy, więc jeżeli znajdzie się w Polsce przedsiębiorca, który będzie chciał zainwestować marnych kilkanaście (kilkadziesiąt?) tysięcy euro, może oficjalnie powitamy na naszym rynku reaktywowanego szkockiego Indiana?