Przeciwnicy opcji prawa jazdy dla kierowców poniżej 18. roku życia najczęściej podnoszą argument, że młody człowiek myśli, że ma cały świat u stóp, a w rzeczywistości jego umiejętności są bardzo marne. Krótko mówiąc – swoją brawurą będzie stwarzał zagrożenie dla siebie i innych. Tymczasem, przynajmniej patrząc od strony uprawnień na jednoślady, to właśnie niedoświadczeni kierowcy są „zwierzyną łowną”.
Kilka tygodni temu wypłynął temat możliwości ubiegania się 17-latków o prawo jazdy kat. B, na wzór rozwiązań wprowadzonych w kilku państwach europejskich, m.in. Francji i Holandii. Nas oczywiście sprawa zainteresowała z perspektywy uprawnień do prowadzenia motocykli. W końcu mówi się, że im wcześniej kierowca zacznie nabierać doświadczenia, tym lepiej i bezpieczniej będzie jeździł w przyszłości. Moim zdaniem trochę tak, a trochę nie – przynajmniej na dwóch kołach.
Jeśli chodzi o prowadzenie samochodów, to w pełni popieram obniżenie minimalnego wieku kandydata na kierowcę. Sama granica 18 lat, zwłaszcza w ostatnich czasach, zupełnie przestała być wyznacznikiem jakiejkolwiek dojrzałości lub magicznej możliwości nabycia mocy poznawczych. Są oczywiście kwestie, które należałoby mocno doprecyzować, jak chociażby stawki i zasady ubezpieczeń komunikacyjnych czy zakresu odpowiedzialności niepełnoletnich za szkody powstałe po kolizjach z ich winy. Jeśli ktoś ma ewidentne braki w predyspozycjach, zarówno pod kątem podzielności uwagi, zdolności motorycznych czy skłonności do brawury, granica 18 lat będzie tylko „odroczeniem wyroku”.
Trochę inaczej podchodzę natomiast do sprawy małolatów na jednośladach – zarówno motorowerach, jak i 125 i większych. Bardzo wyraźnie chciałbym tu oddzielić kwestie techniki jazdy i obycia z ruchem drogowym. Nie samej znajomości zasad i przepisów, ale właśnie – obycia. Oczywiście wielu z nas od najmłodszych lat poruszało się motorynkami, skuterami czy przysłowiowymi wueskami i żyjemy. Równie liczna grupa, w tym nasz naczelny Simpson, zdobyła pełne uprawnienia jeszcze w szkole, mając 17 lat. Chciałbym jednak zauważyć, że były to czasy już dosyć odległe, jeśli dobrze pamiętam, do 2002 roku. Prawie 20 lat temu.
Od tego czasu na naszych drogach naprawdę dużo się zmieniło i, najkrócej mówiąc, bardzo zagęściło. W obecnych warunkach uważam, że najlepszym pojazdem do nauki poruszania się w ruchu i nabierania nawyków jest jednak samochód. Z racji swojej budowy daje on jednak spory margines na błędy – własne oraz ze strony innych uczestników ruchu. Przy dzisiejszej ilości najróżniejszych pojazdów (dwa auta na rodzinę to żaden wyjątek), motocyklista rzucający się w wir jazdy po ulicach musi być już trochę ninją, który przewiduje ruchy innych i błyskawicznie ogarnia pewne schematy zachowań. Obecnie jeździ dużo więcej aut niż w latach 90., za kierownicami których siedzą często osoby z przypadku, które nigdy nie powinny się tam znaleźć. To właśnie one są największym zagrożeniem dla młodych kierowców, a nie oni sami.
Czy jestem więc zwolennikiem skazywania młodych entuzjastów motocykli i skuterów na uliczny niebyt aż do osiągnięcia pełnoletności? Szczerze mówiąc nie jestem do końca w stanie odpowiedzieć na to pytanie, posłużę się przykładem mojego 7-letniego syna. Od dwóch sezonów trenuje w szkółce motocyklowej, jeździ po zamkniętym terenie, robi wyraźne postępy i coraz lepiej czuje się na jednośladach. Jestem pewien, że gdy w końcu dobrnie do granicy 14 lat i prawa jazdy AM, technikę jazdy będzie miał opanowaną w bardzo dobrym stopniu. Czy jednak z lekkim sercem pozwolę mu jeździć po ulicach czymś, co z racji ograniczenia prędkości do 45 km/h zawsze będzie wolniejsze od innych uczestników ruchu? A tym samym skazane na poczynania większych i szybszych, często przypadkowych, niemyślących czy wręcz pod wpływem różnej chemii? Nie wiem.Podsumowując – uczyć się jazdy jak najwcześniej, ale niekoniecznie od razu w ruchu drogowym. Bardzo życzyłbym sobie również, żeby przepisy poszły w końcu za rozwojem technologii i np. zezwoliły na swobodny wjazd na leśne drogi motocyklom elektrycznym, tak by w bezpiecznych warunkach móc uprawiać hobby, którego bez doświadczenia na drogach bezpiecznie uprawiać się nie da. W końcu połowa tajemnicy sukcesu motocyklistów, którzy dożyli zaawansowanego wieku, to wiedzieć, jak nie wystawić się na strzał.