fbpx

Zwykła historia chłopaka, który po prostu chciał jeździć na motocyklach. Okazało się, że czysta determinacja, nawet bez szczególnego celu, potrafi przynieść dość zaskakujący efekt.

Cześć, to ja Andrzej i od 6 lat jestem właścicielem Świata Motocykli. Dotarło to do mnie stosunkowo niedawno, gdy do wywiadu z serii „Tak trza żyć” zaprosił mnie Tobiasz Kukieła i Piotrek Ganczarski. Płynność życia zagęszczona ciągłą akcją sprawiła, że ten doniosły moment trochę mi umknął. Być może dlatego, że już trzy godziny po podpisaniu umowy z Agorą siedziałem w samolocie, lecąc na testy Hondy Goldwing w Teksasie. Od tego czasu tempo życia wcale nie spadło, w sumie do momentu przejęcia Świata Motocykli dużo spokojniej nie było…

Klasyczna historia

Większość biografii czy filmów dokumentalnych o zawodnikach wyścigowych zaczyna się od słów: „Wychowałem się na farmie”. Ja ani się nie ścigałem, ani nie wychowałem się na farmie. Po prostu mieszkałem na wsi, gdzie poza jazdą na rowerze i motocyklu mało było aktywności podwórkowych. Urodziłem się w Lublinie w 1985 roku i pierwsze lata życia spędziłem na Motorze, czyli na Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej Motor, osiedle Przyjaźni. Piękny i jakże trafny zbieg okoliczności. Po kilku latach rodzice wybudowali dom, założyli firmę za miastem, ot historia Polski lat 90. Mały Andrzej poza chodzeniem do przedszkola, za dużo do roboty nie miał, ale na szczęście podjazd do domu był długi. Dni upływały pod znakiem rozpędzania się na rowerku typu Reksio i brawurowego hamowania do bramy. Reksio był też pierwszym jednośladem w życiu, w którym udało mi się wystrzelić tylną oponę. Po tysiącach uślizgów, przetarła się, a ja przez jakiś czas musiałem zasuwać na feldze. Miałem na tyle szczęścia w życiu, że moją rodzinę było stać na zakup motorynki. Jako 7-latek rozpocząłem więc proces podchodów do Dziadka i Babci. Nawet teraz, przypominając sobie obrazek Babci Ireny prowadzącej nowiutką Stellę w moim kierunku, łzy napływają mi do oczu. Nie byłem w stanie sam jej podnieść, a nawet odpalić. Pomagał mi Tata i to on nauczył mnie podstaw jazdy. Któregoś dnia wkładałem kask i zauważyłem dużą naklejkę pod kierownicą. Była to reklama jakiejś firmy ubezpieczeniowej z hasłem „Jedź ostrożnie”. Wbrew pozorom, zawsze się do tego stosowałem, cały haczyk polegał na tym, że ambicje były dość wygórowane.

Wszystkiego, co potrafię nauczyłem się na zamkniętych placach. Później przeniosłem się na tory wyścigowe.

Jedną z największych korzyści z uprawiania stuntu jest przynależność do grupy kreatywnych, zaradnych i odważnych ludzi.

Rywalizacja

Równolegle z jazdą na motocyklach uprawiałem sport. Niejedna osoba spadła z krzesła, gdy dowiedziała się, że trenowałem taniec towarzyski. Od ósmego do siedemnastego roku życia brałem udział w turniejach, pokazach itp. Stąd też jestem przyzwyczajony do życia w trasie. Z zewnątrz wyglądało to jak kręcenie bioderkami w rytmie cha cha cha, a w praktyce oznaczało treningi 5 razy w tygodniu, a niemalże każdy weekend był wypełniony albo turniejem, albo dodatkowym szkoleniem. Jeśli mam być szczery, to zawsze średni przepadałem za tańcami latynoamerykańskimi. Zdecydowanie wolałem dyscyplinę standardową, czyli wszystkie waltze, tango, quickstep itd. W tym też byłem dobry. Taniec na poziomie sportowym dał mi bardzo dużo. Współpraca z partnerką, trening fizyczny, ale przede wszystkim wykształcił we mnie koordynację ruchową, która jest kluczowa w jeździe na motocyklu. Od najmłodszych lat poczułem też, czym jest rywalizacja i przekułem to na życie zawodowe.

Czy to legalne?

Pochodzę z przedsiębiorczej, a przede wszystkim kreatywnej rodziny. Produkcja metalowa, bliskość Świdnika, gdzie powstały pierwsze WSK sprawiły, że w rodzinnej firmie Szot-Motor powstał pomysł wskrzeszenia produkcji motocykli. Już wtedy realia pokazały, że jest to złudne marzenie, ale projekt nie upadł. Firma zajęła się montażem motocykli z części sprowadzanych z Chin. Wtedy też rozpoczęła się moja „kariera” zawodowa. Po szkole i w trakcie wakacji nosiłem skrzynie z częściami i pomagałem skręcać pierwsze motocykle, zarabiając niemało, bo 5 złotych za godzinę. Praca w tak młodym wieku chyba nie jest legalna, ale jestem wdzięczny, że się jej nauczyłem. Przy okazji byłem (a właściwie to jestem) naocznym świadkiem fluktuacji jakości części z Chin. Pierwsze partie motocykli miały gaźniki Keihina i zawieszenie Showa. Właśnie takie podzespoły miał mój Szot-Motor Huragan 125, który tak naprawdę były Jialingiem JH 125 GY, który tak naprawdę był Hondą XL 125 rocznik modelowy 1982. Do dziś go szukam, więc ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Później jakość spadała na łeb na szyję i dopiero od ostatniej dekady widzimy poprawę sytuacji. Z pewnością nielegalna była moja jazda na Huraganie. Ulic unikałem, napędzałem się po polach, ale największym przewinieniem było… podkradanie tylnych lamp z półek magazynowych. Taniec wtłoczył mi, że rozwój musi być stały, a trening ciężki. Dudek, pracujący w warsztacie dostarczał mi kasety VHS z filmami typu Crusty Demons of Dirt i Las Vegas Extremes. Widząc, co jest możliwe na motocyklach, wiedziałem, że tak chcę właśnie jeździć. Nie pamiętam, ile razy przeleciałem na plecy ucząc się jazdy na tylnym kole. Z pewnością wystarczająco dużo, żeby zużyć cały zapas części do Huragana. Za firmą zbudowaliśmy prowizoryczny tor crossowy i każda przerwa i popołudnia mijały na wyścigach. Marzyłem o freestyle motocross, dziś się cieszę, że kontuzja przekreśliła ten plan.

Stoppie to moja ukochana sztuczka motocyklowa. Jazda na przednim kole w punkcie balansu, to przeżycie nie do porównania.

Nigdy nie jeździłem na motocyklach w celu przemieszczania się. Celem było okiełznanie tych dzikich maszyn.

A po asfalcie mogę?

Intensywne treningi w formacji tanecznej i regularne skoki w płaskie lądowanie na Huraganie, doprowadziły do kręgozmyku. Obruszony krąg spowodował, że lekarz dał mi kategoryczny zakaz skoków na motocyklach. Zapytałem, czy mogę jeździć po asfalcie. Powiedział, że tak. Wniosek był więc prosty. Stunt. Prawda jest taka, że nigdy nie byłem „prawdziwym” motocyklistą. Nie widziałem celu w drodze, wycieczkach czy zlotach. Takie aktywności zrozumiałem i doceniłem dopiero pracując jako redaktor. Od zawsze, aż do dziś najważniejsza dla mnie jest interakcja z maszyną. Zlanie się z nią i wspólne poszukiwanie wrażeń. Teraz jest to płynna jazda po torze, na limicie przyczepności, wtedy była jazda na tylnym i przednim kole w przeróżnych wariacjach. Jazda w punkcie balansu, gdy nawet najcięższy motocykl staje się lekki, to uzależniające uczucie. Najbardziej wciągającym narkotykiem było stoppie, czyli jak najdalsza jazda na przednim kole. Poszukiwanie balansu przednim hamulcem jest drogą bez odwrotu. Przesadzisz i lecisz na twarz, a ponad 200 kilogramowa maszyna wprasowuje cię w asfalt. To w ten sposób doprowadziłem do swojej najcięższej kontuzji, która ciągnie się za mną do dziś, a zwyrodniały nadgarstek nie pozwala mi na jazdę enduro z Eliaszem. Byłem dorosłym dzieciakiem i kolejne złamania, stłuczenia, poparzenia gałek ocznych, czy stale zdarta skóra, nie miały znaczenia w porównaniu do adrenaliny, którą sobie podawałem. To temat na osobną historię, ale motocykle uratowały mnie przed potencjalnie niezbyt ciekawą ścieżką życia. Lata polskiego stuntu to temat na książkę, a nie fragment autobiograficznego artykułu. Bez stuntu z pewnością nie byłbym tu, gdzie jestem i nie miałbym takiej kontroli nad motocyklami, jaką mam.

Trzymaj się krzesła. Tak, to ja, Andrzej.

Oto moje pierwsze zdjęcie w gazecie! Kurier Lubelski i popis w centrum miasta oprawiony trafnym komentarzem. Młodość rządzi się własnymi prawami.

Próbowałem

W szkole rzadko bywałem, a jak już się pojawiłem to słyszałem: „Taki zdolny, a taki leniwy”. Żeby zdać maturę, musiałem udać się na korepetycje z języka polskiego i tam Dorota Hordyjewicz zauważyła we mnie talent do pisania. Gdyby nie to spotkanie, w życiu bym się o tym nie dowiedział. Żeby mieć kasę na paliwo, zacząłem pisywać relacje z imprez na portal scigacz.pl. Za namową Pani Doroty poszedłem nawet na studia dziennikarskie. Wytrzymałem do drugiego semestru. Na wykładzie z dziennikarstwa, starszy redaktor, którego imienia nie pamiętam, a który miał ewidentnie gorszy dzień, powiedział nam, że żaden z najlepszych pisarzy nie ukończył takiego kierunku. Żeby być dobrym redaktorem czy dziennikarzem, trzeba być specjalistą w jakiejś dziedzinie i później nauczyć się o tym pisać. Po czym poinformował nas, że jeżeli mamy coś innego do roboty, to on z góry może nam wpisać trójkę do indeksu i możemy wyjść. Jako jedyny wstałem i poszedłem jeździć na motocyklu. Nigdy więcej nie pojawiłem się na tym kierunku. Znałem się trochę na produkcji i miałem możliwość wytwarzania elementów metalowych, więc zająłem się robieniem części do stuntu. Budowaliśmy klatki (gmole) do stuntu, zębatki, podnóżki itd. Miałem pełne wsparcie od rodziny Szotów i Drzymulskich, dzięki czemu zawsze mogłem dążyć do realizacji celów. Pewnego razu zadzwonił do mnie Jakub Skurski mówiąc, że powstała nowa gazeta Motormania i dał mi do telefonu Piotra Surowca, znanego jako Pejser. Szybko zaiskrzyło i zanim się zorientowałem rzuciłem wszystko, przeprowadziłem się do Warszawy i testowałem motocykle i współtworzyłem ten szalony tytuł. Od Pejsera nauczyłem się wszystkich podstaw fachu, a najbardziej odpowiadało mi to, że rozwój motocyklowy był obowiązkowy. W tamtych czasach oczywiste było to, że jeżeli masz testować motocykle i o nich pisać, to musisz jeździć jak najlepiej. Wtedy też odkryłem jazdę torową i niekończącą się ścieżkę nauki. Ta idea do dziś przyświeca mi i Pejserowi, szkoda, że ta „etyka” pracy upada na całym świecie.

Świat Motocykli

Ścieżka zawodowa przeciągnęła mnie przez każdą redakcję w Polsce. Ominąłem „Motocykl”, ale na rozmowie o pracę też tam byłem. Scenariusz był za każdym razem taki sam. Wpadam i akcja. Rozwój musiał być natychmiastowy i stały. Za każdym razem po ok. 3 latach nudziłem się i szukałem nowego wyzwania. Taka domena ludzi z ADD, ale to temat na inną rozmowę, gdyż według mnie zespół deficytu uwagi ma większość społeczeństwa. Dlaczego wylądowałem w Świecie Motocykli? Bo dostałem ofertę pracy i patrząc na profil ŚM, było to ogromne wyzwanie. Akurat coś dla mnie. Zadanie polegało na wprowadzeniu najlepszego, co mam do zaoferowania, z zachowaniem szacunku do tytułu. Taka idea przyświeca mi do dziś. Wraz z Piotrkiem Baryłą udało się nam zrobić w strukturze Agory wiele. Sami, bez wymagań z góry, tworzyliśmy treści do Internetu i wideo, rozmawialiśmy z reklamodawcami i dbaliśmy o Świat Motocykli. Po trzech latach (magia trzech lat) przyszedł do mnie Piotr Hendel, który był naszym Wydawcą i dał cynk, że po złożeniu dobrej oferty dałoby się wykupić tytuł z Agory. Nie byłem gotowy na tak ogromne wyzwanie, ale z drugiej strony nie mogłem tak tego zostawić. Zapożyczyłem się u kumpla (bank w życiu by mi nie pożyczył) i rzuciłem się w wir pracy na kolejnych sześć lat. Tę historię opowie już film dokumentalny, który zrealizowała Monika Harwas-Drzymulska wraz z Filipem Miętką i Kacprem Miętką. Leży on gotowy od ponad roku, ale do dziś nie odważyłem się go opublikować. Ten okres był największym łomotem emocjonalnym, fizycznym i finansowym w moim życiu. Bez wątpienia to punkt zwrotny, o którym mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że zakończył się „happy endem”.

Moja miłość do supermoto nie ustaje. Najprostszy motocykl do najlepszego treningu wszystkiego, co wymyślisz.

Pytania od Was

Szymon D.: W związku z wiekiem. Czy chciałbyś kupić Harleya?
Harleya chciałbym kupić bez względu na wiek. Zrozumiałem o co chodzi w H-D, gdy na testy wziąłem model Seventy Two, a było to w roku 2013… Wciąż nie mam Harley-a, bo są za szybkie. Trzymam się swojego skutera. 

Sebastian M.: Jak długo utrzyma się ŚM w formie papierowej, a kiedy będziemy zmuszeni do kupowania go wyłącznie online? Jak myślisz, jak długo się uda utrzymać wydanie papierowe?
Od 2018 roku „walczyłem” o utrzymanie wydania papierowego. Dopiero teraz zauważyłem, że to było błędne nastawienia. Nie będziemy już traktowali wydawania magazynu jako walkę o przetrwanie. Magazyn ma być lepszy od treści online pod względem merytorycznym i dawać satysfakcję kupującym. Dopóki będzie na to popyt, dopóty będziemy wydawać wydanie papierowe.

Leszek S. Jaki jest najlepszy motocykl jakim kiedykolwiek jeździłeś? Możesz wybrać tylko JEDEN.
Nie będzie to żaden motocykl seryjny. Dla mnie najlepszy motocykl, to najlepiej zbudowana i ustawiona maszyna do wykonania konkretnego zadania. Mógłbym powiedzieć, że topowa Yamaha R1 Grześka Wójcika, zbudowana przez Wójcik Racing Team bez żadnych ograniczeń klasowych lub superbike’a na bazie Ducati Panigale V4R z AF Motors. Ostatecznie będzie to KTM Moto2 Miguela Oliveiry. Nie ma nic lepszego od maszyny prototypowej i nie spocznę, dopóki nie przejadę się na sprzęcie z MotoGP.

Piotr Z.: Jakie były Twoje pierwsze odczucia i wrazenia na mini torze crosowym z tyłu siedziby Szot-Motor? Czy też bałeś się wlecieć w ogrodzenie wyskakując z ostatniej górki?
Ha! Ten skok, z lądowaniem na żyletki zawsze powodował, że przymykałem oczy. Najlepsze były wyścigi z Dudkiem na dochodzenie, gdzie trzeba było walnąć przednim kołem w tylne, tego co uciekał.

Michał M. Gdzie jest słońce, kiedy śpi? Czy wilk zawsze bywa zły? Dokąd tupta nocą jeż? Czy podjąłbyś się wyścigu na TT?
Słońce nie śpi, wilki nie zawsze bywa zły, a jeż tupta zazwyczaj na drugą stronę ulicy. Już bym się nie podjął. Nawet Jeremy McWilliams twierdzi, że żeby się tam ścigać, trzeba tam jeździć regularnie latami, a startować, żeby być wolnym nie ma sensu.

Karol G.: Czy będą jeszcze Time Attacki?
Będą. Time Attack był projektem, który uruchomiłem tuż przed wykupem Świata Motocykli. Od tamtej pory mam mało czasu, żeby zająć się tym porządnie. Z pewnością nie odpuszczę, bo to jeden z lepszych pomysłów, jakie miałem w życiu.

Łukasz Ł.: Podczas wywiadu z jakim rozmówcą miałeś ochotę najbardziej słuchać
Największą skarbnicą wiedzy i historii motocykli w Europie jest Alan Cathcart, ale najwięcej frajdy miałem słuchając Pierluigi Marconi. Zaprojektował pierwszą Bimotę Tesi i spawał uszkodzoną głowicę w Brittenie V1000, gdy John Britten przyjechał na wyścigi do Europy.

Sebastian P.: Panie Andrzeju, co dalej z Światem Motocykli, jakie plany na przyszłość?
Panie Sebastianie. Się okaże. Świat Motocykli będzie istniał, a o formacie zdecydują ci, którzy będą chętni zapłacić za naszą pracę i mam tu na myśli Czytelników, a nie reklamodawców.

Łukasz T.: Czy nie masz czasem ochoty pier….ąć tym wszystkim i odpocząć od motocykli, miesięcznika itd.?
Oczywiście, że mam. Stąd wydanie dwumiesięczne, żeby na chwilę odpocząć. Od motorków odpoczywam na rowerze.

Robert C.: Jak to jest mieć pracę, którą się lubi? Zawsze wstajesz z uśmiechem na twarzy do pracy? Czy czasami masz już jej zwyczajne dosyć?
Jazda na motocyklu zajmuje ok. 10% mojego czasu pracy. Jak już jadę, to jest fajnie.

Janek K.: Z perspektywy czasu jak oceniasz Motormanię, którą kiedyś współtworzyłeś? Czy jest coś co chciałbyś zrobić tak samo w ŚM lub nie?
MRM była super tytułem, według mnie to duża strata, że jej nie ma.

Michał L.: Czy wyjazd weekendowy to nie jest zbyt krótko, żeby wyrobić opinie na temat motocykla?
Zdecydowanie za krótko. My możemy pisać tylko o pierwszych wrażeniach. Motocykl dogłębnie poznajesz dopiero wtedy, gdy jesteś jego właścicielem.

Michał N.: Ile kosztował ŚM?
Tego nie mogę powiedzieć nawet ze względu na umowę. Jakiś obraz może dać fakt, że miesięczny koszt druku to parędziesiąt tysięcy złotych, a pierwsze pieniądze ze sprzedaży egzemplarzowej zobaczyliśmy po 5 miesiącach. Do tego koszty ludzi, tworzenia treści, strony www. no i to co musieliśmy zapłacić. Mało nie było, ale ostatecznie najwięcej kosztowało nas to pracy, a nie pieniędzy.

Rmatak: Jerez na Ducati, czy Whistler na Santa Cruzie?
Jerez na Ducati nigdy nie odmawiam, a w Whistler jeszcze nie było. Wziąłbym rower, bo na nich odpoczywam i tam mam o wiele więcej do nauki.

Dzikgorski: Czy zawsze Ci się chce? Z perspektywy osoby zewnątrz, masz idealną pracę, ale jak jest w rzeczywistości? Czy masz takie momenty, jak „zwykły” człowiek, że nie chce Ci się rano wstać, nie chce Ci się pisać, nie chce Ci się jechać na testy
Mi się nigdy nie chce, bo z natury jestem leniwy! Mam dokładnie tak, jak każdy „zwykły” człowiek. Raz jest fajnie, raz niedobrze. Gdyby nie bajzel w świecie mediów, moja praca byłaby idealna.

Donedro: Z całą sympatią, który motocykl nie jest zajebisty, bo nie kojarzę, abyś którykolwiek ocenił negatywnie?
Bo każdy motocykl, dopóki nie jest niebezpieczny, jest zajebisty. Piękno jest w oczach patrzącego. Jakbym krytykował subiektywnie jakąś maszynę, bo mi się nie podoba, mogłoby to być krzywdzące dla właściciela lub maszyny. Jak coś nie działa dobrze w danym motocyklu, zawsze o tym piszę. Ot moja stała krytyka w stronę ABS japońskich producentów. 

Koleszwanyrafalkiem: Gdybyś miał jeździć tylko jednym motorkiem przez najbliższe 2-3 lata, to jaki byś wybrał?
Moje supermoto, czyli Yamaha YZ 450 F. To idealna maszyna do wyżycia się na torze i świrowania pawiana. Można też założyć inne opony i robić flat track. Zabawy jest bez końca!


Zdjęcia: Rafał Komczyński, Michał Zwierzyński, archiwum autora

KOMENTARZE