Wczoraj w TVP Kraków, od dziś w serwisie Świata Motocykli: szósty odcinek telewizyjnego cyklu Motovblog 2014.
Na skróty:
Zapiski z podróży
Dzień 10
To, co wydarzyło się tego dnia, to coś nie do opisania . Byłem motocyklistą, ale bez motocykla. Ale może od początku.
Wyjechałem około godziny 9:30, z Ukrainy, z miasteczka Sołotywno. Od granicy rumuńskiej dzieliło mnie zaledwie kilkanaście kilometrów. Już wcześniej postanowiłem sobie, że spróbuję nagrać przejazd przez granicę ukraińsko-rumuńską, ale pewnym momencie zatrzymał mnie strażnik graniczny, który kazał mi wyłączyć kamerę. Pomny przygód znajomych zacząłem martwić się, że jeszcze chwila i mi ją zarekwirują. Nie raz słyszałem o tym, że niszczyli nagrania. Na szczęście wszystko się udało i przejechałem bez większych problemów. Autentycznie byłem szczęśliwy, że udało mi się wjechać do lepszego świata, do Rumunii. Dojechałem do strażników rumuńskich, mniej zuniformizowanych, uśmiechniętych, komunikatywnych, mówiących po angielsku.
Po drodze do Bikas, postanowiłem zboczyć nieco z trasy i odwiedzić po raz kolejny Wesoły Cmentarz (Cimitirul Vesel), koło Sapânta. Nazwę to miejsce zawdzięcza niebieskim nagrobkom, na których uwieczniono kolorowe, dowcipne, czasem wierszowane historie, okraszone ilustracjami na temat spoczywających tam zmarłych. To stałe miejsce na trasie motocyklistów. Pod cmentarzem spotkałem grupkę motocyklistów z Czech.
Po wyjściu postanowiłem jechać dalej w stronę Bikas, wsiadłem na motocykl, założyłem słuchawki, kask, zapaliłem, to znaczy próbowałem zapalić, pochodził dziwnie i nagle zgasł. Myślałem, że to moja niechlujność w zapalaniu, że za krótko trzymałem zapłon. Odkręciłem manetkę i znowu nic. Odczekałem minutę, dwie. Spróbowałem i nic. Poprosiłem jednego z Czechów, którzy już od jakiegoś czasu przyglądali się moim poczynaniom, żeby mnie popchnął. Próbowałem go z jedynki, z dwójki i nie chciał zapalić. Konsternacja.
Byłem przeświadczony, że go zalałem. Wiem, że gdy jest zalany, to trzeba chwilę odczekać, żeby odparowało paliwo. Na zegarze dopiero 11. Stanąłem na poboczu, próbując dalej. Po 30 minutach się poddałem. Wyciągnąłem podręczny zestaw narzędzi i zacząłem kombinować. Po wstępnych oględzinach okazało się, że świece są zapieczone. Nie miałem czym odkręcić tych śrub. Zacząłem sobie uświadamiać, że nie dam sobie sam rady, że to nie będzie awaria, na godzinę, na dwie, tylko na dłużej. A chciałem jechać dalej.
Zadzwoniłem do Polski, po pomoc drogową, bo wkupiłem assistance na Europę. Pan, który odebrał telefon, oświadczył, że przyjął zgłoszenie i że do półtorej godziny ktoś powinien po mnie przyjechać. Pan na linii dał mi do zrozumienia, lepiej będzie jak sobie sam znajdę serwis motocyklowy. Na szybko przetłumaczyłem frazę serwis motocyklowy na rumuński, wrzuciłem w mapę Google i pokazał się sklep motocyklowy, niedaleko miejscowości, gdzie byłem. Wybrałem numer. Odebrał młody chłopak, spytałem, czy mówi po angielsku.
– Yes, what can I help you?
Pomyślałem, że jestem uratowany.
– Słuchaj mam kłopot, jestem z Polski, jestem niedaleko Sighetu Marmatiei, przypadkiem nie prowadzisz serwisu, bo zepsuł mi się motocykl BMW R 1150 RT?
– Nie mam serwisu, sprzedaję części, ale spróbuję Ci pomóc, wyświetlił mi się twój numer, oddzwonię.
Rozłączył się, a ja nadal trzymałem skonsternowany słuchawkę. Tam w Polsce rodacy, półtorej godziny, a tu obcy facet, mówi po angielsku, nie zajmuje się tym, ale pomoże. Zadzwonił po 20 minutach, znajomy, o którym myślał, nie podejmie się naprawy, bo naprawia jedynie KTM.
– Nieważne, da sobie radę. To prosta usterka, zalane świece, problem z pompą, z filtrem, może to przez ukraińskie paliwo?
W odpowiedzi usłyszałem:
– Take it easy! Znajdę coś.
W międzyczasie zadzwonił miejscowy ubezpieczyciel w sprawie transportu dla mnie i mojego BMW. Pan z obsługi również mówił po angielsku. Ledwo skończyłem z nim rozmowę, oddzwania chłopak ze sklepu.
– Słuchaj nie mam mechanika od BMW, ale mam mechanika w Baia Sprie, 10 km od Baia Mare, mówi po angielsku. Ma na imię Mario.
Dziękuję mu po stokroć i dzwonię do Maria.
– Cześć, znam Twój problem, przywieź motocykl po 16, dzisiaj nie mogę się nim zająć, bo jestem na weselu, ale jutro od rana oczywiście, ja nie śpię długo.
Jestem w niebie, jakie ja mam szczęście! Załadowałem BMW na lawetę, tzn. do busa, pomogli mi dwaj kierowcy, którzy przyjechali po mnie. Pojechaliśmy busem po Maria, na wesele. Spytał, co próbowałem, co zrobiłem? Dojechaliśmy do niego do domu, gdzie miał swój warsztat. Mario poza naprawą proponował mi również nocleg u swoich znajomych, którzy prowadzą pensjonat. I podwozi mnie na miejsce. Cud!
Dzień 11 i 12
To już trzeci dzień podróży, a raczej postoju, bo mój motocykl jest w naprawie. Jeszcze poprzedniego dnia umówiłem się z „Super Mariem” na telefon. Podobno rumuńscy mechanicy wszystko naprawią, są jak MacGyver, wystarczy taśma i gotowe! Wreszcie przed południem odezwał się Mario, winny był przewód paliwowy z jakąś tulejką plastikową, która pękła i wypadła. I spowodowała odcięcie dopływu paliwa.
O 12:15 wróciłem na wyznaczoną trasę, w planie miałem dotrzeć do Pitesti przez trasę transfogaraską, ale wiedziałem, że z takim poślizgiem dobrze będzie, jeśli w ogóle dojadę do transfogaraskiej, wybrałem więc drogi krajowe i przejazd przez Cluj-Napoca i Sibiu. Transfogaraska to obowiązkowy punkt na mojej trasie. Kiedy byłem tu po raz pierwszy, to zaniemówiłem. Dla mnie to jeden z najpiękniejszych widoków w Europie. Choć sama historia trasy jest przejmująca.
150-kilometrowa trasa powstała w latach 70. na polecenie Nicolae Ceausescu, który chciał w ten sposób zademonstrować swoją potęgę, przecinając na pół Karpaty i podobno mieć lepszy dojazd do swoich posiadłości w tych rejonach. Podczas budowy życie straciło kilkudziesięciu, a może – jak podają nieoficjalne źródła – nawet kilkuset żołnierzy. Początkowo miała pełnić głównie funkcję militarną, umożliwiając szybki transport wojsk z południa na północ. Obecnie jest jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc przez zmotoryzowanych kierowców. Może też ze względu na rozsławienie jej przez Top Gear?
Kręte drogi wyglądają pośród tych gór jak strumyki. Zakręty, wąskie i szerokie, tunele, wiadukty, to wszystko sprawia, że chce się tu wracać, że przejechanie jej jest osobną przygodą. Dla mnie dodatkowo, bo pokonanie jej moim pokaźnym BMW było sporym wyzwaniem. Kiedy z zakrętu na zakręty wznosiłem się coraz wyżej, spotkałem turystów na rowerze, jak się później okazało również przyjechali tu z Polski. To niesamowite, ja jadę tu sam na motocyklu, a oni całą trasę transfogaraską pokonują na rowerach. Coś nieprawdopodobnego! Rozmawialiśmy dość długo, stojąc na poboczu, podziwiając widoki i wzajemnie się przekonując do swoich środków transportów.
Na nocleg wybrałem hotel położony przy transfogaraskiej na wysokości ponad 1000 metrów, w miejscowości Piscul Negru. Mimo przebycia relatywnie krótkiego odcinka czułem się zmęczony, awaria motocykla skutecznie mnie wykończyła. Postanowiłem na następny dzień pokonać jeszcze raz tę trasę, chyba nigdy nie będę miał jej dość.