fbpx

Zapraszamy do obejrzenia drugiego odcinka telewizyjnego cyklu Motovblog 2014. W serwisie Świata Motocykli tuż po premierze na antenie TVP Kraków.

Zapiski z podróży

Rzym, wieczne miasto. Pierwszy raz byłem w nim zaraz po premierze filmu ”Gladiator„. Zakochałem się. Niemal wszędzie czuje się tu dotyk historii, który przypomina o latach świetności Cesarstwa Rzymskiego. Teraz spędziłem tu dwa dni, klucząc po wąskich i ruchliwych ulicach. Jeżdżąc pozdrawiałem motocyklistów: Hi, nice bike! I za którymś razem nagle słyszę w odpowiedzi:

– Jak tam podróż?

– Excuse me?

– Jak tam podróż?

– O! jesteście z Polski?

Po prostu co krok natykałem się na rodaków. Być może było to związane z przygotowaniami do kanonizacji Jana Pawła II i ogromną ilością ludzi, którzy pielgrzymowali w tych dniach do Rzymu. Choć pewnie i tak jeździmy tu najczęściej.

Obawiałem się, że ze względu na przygotowania nie będę mógł wjechać do Watykanu i zobaczyć ”z siodła„ placu i bazyliki. Znajomi ostrzegali mnie, że daleko nie zajadę, ale uparłem się, postanowiłem podjechać jak najbliżej, dopóki mnie nie zatrzymają. I co? Udało się, podjechałem pod sam plac św. Piotra. Może policjanci wzięli mnie za swojego, czarna odzież, biały kask, BMW, choć oni mają niebieskie? A może żandarmi obserwowali mnie z daleka? Może patrzyli, czy czegoś nie wyciągam? Ale nikt mnie nie zaczepił! Cóż Włosi, to nie Amerykanie, mają inne pojęcie o bezpieczeństwie.

Jeśli planujecie tutaj nocleg, pamiętajcie, wybierajcie tylko hostele w ścisłym centrum lub pod miastem, wtedy nie przepłacicie. Oczywiście w tym czasie mogłem od razu odpuścić sobie centrum, ze względu na kanonizację. Wszystkie możliwie obiekty zostały zarezerwowane kilka miesięcy wcześniej. Ale to w niczym mi nie przeszkadzało, postanowiłem najpierw pojeździć i pozwiedzać Rzym, a na noc wynieść się z miasta i odpocząć od śpiewającego tłumu. Bo śpiewali dosłownie wszędzie, podczas przechodzenia przez ulicę, w kolejce do Koloseum

Jazda po mieście motocyklem, przyznam się szczerze, skutecznie wyleczyła mnie z miłości do Rzymu. Nie chodzi tu tylko o gabaryty mojego turystycznego BMW, które utrudniały poruszanie się, ale brak jakichkolwiek zasad ruchu drogowego, zajeżdżanie, podjeżdżanie, wyprzedzanie z lewej strony, nawet kosztem zarysowania samochodu, skutera, start trzech samochodów i sześciu skuterów z dwóch pasów, które za skrzyżowaniem zwężają się do jednego, jak tu jeździć? Na trzy miliony mieszkańców przypada tyle samo pojazdów! Tu chyba nikt nie korzysta z komunikacji miejskiej, no może turyści, którzy boją się poruszać samochodem czy skuterem po mieście.

Parkowanie to też nie jest ich mocna strona. Przy tej liczbie pojazdów poruszających się po drogach, chodnikach, placach i różnych dziwnych miejscach, każdy walczy o miejsce parkingowe lub parkuje na przejściach dla pieszych, na środku skrzyżowania czy w jakiejkolwiek ”buco„, czyli dziurze – byle się gdzieś wcisnąć.

Skutery to chyba największa zmora Rzymu, mówię to z czystym sumieniem, choć to też jednoślady, wjeżdżają na chodniki, trąbiąc na przechodniów, by zeszli im z drogi, torując sobie w ten sposób drogę i parkując bezpośrednio pod sklepem. I wszyscy się z tym godzą. O to, ze ktoś wychodzi na kawę, po zaparkowaniu na środku ulicy, nikt z kierowców się tu nie burzy, po prostu omijają takie auto, jak przeszkodę.

Oczywiście nie pozostaje to bez reakcji władz miasta, które wywęszyły w tym niezły interes. Na moich oczach służby miejskie odholowały auto jakiegoś Niemca, który poszedł za przykładem miejscowych i wjechał na pas zieleni. Słono go to będzie kosztować. Miejscowi mówili mi że, taka przyjemność kosztuje ponad 100 euro, ale głównie łapią na to turystów. Dziękuję bardzo za takie powitanie!

Jeśli Włosi trąbią – to chyba tylko kontrolnie, bo już nikt się tym trąbieniem nie przejmuje – i jedzie dalej. Byłem w szoku i nie potrafiłem się odnaleźć, a chciałem zobaczyć kawałek tego miasta. W pewnym momencie, kiedy stałem na środkowym pasie do jazdy na wprost, na mój pas wcisnęła się osobówka, Smart Fortwo. Wiem, że jest to mały samochód, ale bez przesady. Gdy ruszyliśmy, zaczął na środku skrzyżowania skręcać w lewo! Ze środkowego pasa! W lewo? Prawie mnie staranował. Musiałem zahamować, ominąć skręcającego młodziana i dopiero ruszyłem prosto, co i tak okazało się problematyczne, bo inni kierowcy jadący z naprzeciwka również skręcali, choć mieli jechać prosto. Nie muszę dodawać, że żaden z kierowców nie był łaskaw włączyć kierunkowskazu!

Po kilku takich mocno stresujących sytuacjach postanowiłem wprowadzić w życie powiedzenie ”jeśli wchodzisz między wrony „, choć angielska wersja wydaje się znacznie bardziej na miejscu: ”when in Rome, do as the Romans do„. Lawirowałem między autobusami i samochodami, omijałem gadających ze sobą na ruchliwym skrzyżowaniu motocyklistów! Powoli, powoli, ale udawało mi się przepychać przez starą część miasta, ale taki styl jazdy w ogóle mi nie odpowiadał, tylko irytował. Do tego doszedł jeszcze typowy włoski zgiełk, hałas, nieustanne trąbienie. Dłużej już nie mogłem wytrzymać, zawróciłem i opuściłem Rzym bez żalu. Intuicja podpowiadała mi, że najlepsze dopiero przede mną.

KOMENTARZE