Wczoraj w TVP Kraków, dziś w serwisie Świata Motocykli: czwarty odcinek telewizyjnego cyklu Motovblog 2014.
Na skróty:
Zapiski z podróży
Dzień 7
Wyjazd przeciągnął mi się przez nagrywanie wideo dziennika, wieczorem nie byłem już w stanie niczego sklecić. Z Włoch wyjechałem grubo po 10:00. W planach miałem przejazd przez wschodnią część Alp, jadąc przez trzy państwa: Włochy, Szwajcarię i Austrię.
Opuszczając Francuską Riwierę udałem się przez Włochy w kierunku Austrii. To już siódmy dzień w trasie. Tego dnia do pokonania miałem alpejskie serpentyny z kombinacjami szybkich i wolnych zakrętów, z mnóstwem przejazdów przez tunele i ciasnych pętli. Uwielbiam tu wracać, bo otaczające widoki zapierają dech w piersiach.
Rozsławiona przez ekipę Top Gear przełęcz Stelvio (Burnipass), wznosząca się na poziomie 2500 m n.p.m., była o tej porze roku jeszcze zamknięta, co mocno mnie rozczarowało, bo trasa ta jest mekką motocyklistów. Ale i tak postanowiłem dojechać do samego wjazdu, składając się kilkakrotnie w winklach. Zatrzymałem się przed zamkniętym wjazdem, by pokontemplować chwilę i zjechać w dół. W sumie w Alpach spędziłem dobrych kilka godzin.
Alpy oczarowały mnie, odkąd przyjechałem tutaj po raz pierwszy kilka lat temu. Nie żałuję ani minuty, które tutaj spędziłem, nawet tej krętej drogi w stronę zamkniętej przełęczy, bo miałem okazję napawać się pięknymi widokami. Najpierw zielonymi lasami, a na wysokości 2000 m n.p.m. ośnieżonymi zboczami drogi, na których leżała jeszcze półmetrowa warstwa śniegu. Niekiedy udało mi się zobaczyć narciarzy korzystających z powoli kończącego się sezonu i szusujących po zboczach tych cudownych gór.
Zwykle winkle pokonywałem wychylając motocykl głębiej niż ciało, które starałem trzymać bardziej wertykalnie, będąc w przeciwwadze do motocykla. Tą techniką jeździłem od lat na wszystkich moich motocyklach, do chwili, gdy przesiadłem się na ”cycatą niemkę„. Będąc w Alpach i mając do dyspozycji taką trasę, postanowiłem poćwiczyć nowy styl jazdy. BMW w modelach, które pokochałem (RT oraz GS), stosuje silniki typu bokser, czyli o przeciwległych cylindrach. Silniki tego typu usytuowane są bardzo nisko, cylindry wystają szeroko poza obrys motocykla. Więc im bardziej pochylę motocykl na bok, tym większe ryzyko, że przeszlifuję ”cycami„ lub kuframi po asfalcie, a to w trasie może być kłopotliwe. Dlatego, pokonując zakręty, starałem się motocykl trzymać bardziej w pionie, samemu schodząc w dół na kolano, o ile jadąc 300-kilogramowym motocyklem, można użyć takiego stwierdzenia.
W Alpach szczególnie czuć potęgę otaczającej natury: masywy skalne wznoszące się 800 metrów nad ziemię, wyschnięte jezioro, w którym pozostały jednie strumyki. Tu przyroda samodzielnie ustala sobie rytm. Trasa alpejska prowadzi między dolinami, co rusz wjeżdżałem w kolejne tunele wydrążone w skałach, ciągnące się nawet po 5 km. Tuż przed granicą szwajcarską wjechałem w dolinę Livigno i jechałem wzdłuż jeziora Lago di Livigno. To sztuczny akwen, który wybudowano w latach 60. przy okazji budowania zapory i tunelu, który miał umożliwić dotarcie do tej części Włoch także zimą.
Livigno cieszy się sporym zainteresowaniem, także Polaków, ponieważ miasteczko to jest strefą wolnocłową. Pokręciłem się chwilę po nim i ruszyłem do Szwajcarii wpuścili mnie jednak bez paszportu, przez chwilę myślałem, że czeka mnie kontrola, ale to tylko bramki do pobrania opłaty za przejazd tunelem! Moja trasa biegła przez kanton Gryzonii, to teren bardzo górzysty. Jechałem przez Szwajcarski Park Narodowy, potem przez Zernez, wzdłuż rzeki Inn, aż do granicy z Austrią. W sumie niecałe 80 km. Na szczęście tutaj, mimo remontów, drogi są bardzo dobrze oznakowane, zawsze wiadomo, gdzie trzeba jechać i nie ma szans się zgubić.
Po godzinie jazdy po szwajcarskich Alpach, wjechałem do Austrii. Wykupiłem winietę na 10 dni za 4 euro i zgodnie z planem, skierowałem się w stronę Innsbrucka. Dalej jechałem wzdłuż rzeki Inn, która przepływa przez Tyrol. Pejzaż tego regionu przypomniał mi kadry z filmu ”Heidi„, w którym główna bohaterka, mała dziewczynka, biegała po austriackich halach. Dużo zieleni, która okala góry, liczne jeziora, zapory wodny, miasteczka z kamiennymi, spiczastymi wieżami kościołów.
Tego dnia jazdę zakończyłem wyjątkowo wcześnie, bo już o 18:30, zatrzymując się w jednym z pensjonatów w Wiesing. Po całym dniu drogi nagrałem jeszcze wideo dziennik. Byłem zmęczony, ciężko mi było zebrać myśli, a bałem się, że jutro rano w ogóle nic nie będę pamiętać. Jeszcze w pełnym rynsztunku, prosto z podróży, wyszedłem na taras, ustawiłem kamerę i zacząłem relacjonować swoją drogę. To trudne ćwiczenie, spróbujcie tuż przed snem przypomnieć sobie, co się wydarzyło rano, a sami zobaczycie.
Następnego dnia czekał mnie powrót do Polski i tym samym zakończenie pierwszego etapu podróży. Do pokonania miałem 940 kilometrów. Dla mojego BMW to żadne wyzwanie. Zawsze, gdy ktoś mnie pyta o mój motocykl, mówię, że to taki osiołek, lejesz i jedziesz! Nie jest zaskakujący, nie jest narowisty, to bardziej tramwaj, ale jest mega wygodny, można na nim pokonać setki kilometrów, prędzej ty padniesz, a nie on.