Jak wejść w świat jazdy terenowej? Jak trzech gości, którzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z offroadem, wprowadzić w enduro i zapoznać z tym rodzajem motocyklizmu? No cóż, najlepiej wysyłając ich na największą, a przynajmniej jedną z największych imprez tego typu w regionie. Tak też zrobiliśmy, wysyłając Kubę w towarzystwie Adama i Filipa na ADV24.
Czy z tą „największą imprezą” to nie przesada? No chyba nie – ADV24 to trzy dni jazdy po bezdrożach, w sumie ponad 1000 km, nawigowanie po roadbooku, bazy noclegowe w stylu adventure, gastronomia oparta na lokalnej kuchni i ponad 160 motocykli na starcie. Do tego zabezpieczenie medyczne i techniczne na trasie, czyli w zasadzie wszystko, czego można oczekiwać po tego typu rajdzie. Zresztą nie ma się czemu dziwić – gdy za organizację odpowiada Tomek Staniszewski, można się spodziewać pełnego profesjonalizmu.
Nasi nowicjusze dosiedli trzech maszyn, które łącznie kosztowały połowę kwoty, którą trzeba wydać na poważny motocykl terenowy. Gdyby coś poszło nie tak, byłoby na co „zwalić”. Jak się później okazało, ta asekuracja w postaci „no nie dojechałem, bo motocykl to i tamto” też wzięła w łeb, bo Rieju Aventura, Royal Enfield Himalayan i Voge 300 Rally poradziły sobie naprawdę dobrze.
Oprócz małych przygód typu zgubiona śrubka, które mogą przytrafić się każdemu (i przytrafiały się, uwierzcie), te małe i tanie motocykle dzielnie stawiały czoła trasie i zapewniły całą masę zabawy. W kolejnych numerach na pewno do nich wrócimy i nieco bardziej szczegółowo opiszemy wrażenia chłopaków z ich użytkowania.
Wróćmy więc do samej imprezy, bo jest o czym pisać. ADV24 było organizowane w ramach Enduro Rally, czyli rajdu terenowego z nawigowaniem „turn by turn” („zakręt po zakręcie”) przy użyciu roadbooka. Organizator zapewnił w tym celu specjalną aplikację, a najwięksi ortodoksi mieli też do dyspozycji wersję tradycyjną do przewijania na wieży.
Pierwszy odcinek to bieszczadzkie i roztoczańskie dróżki z Rajskiego do Łówczy. Na tym liczącym ponad 300 km odcinku było wszystko, czego można oczekiwać od rajdu ADV. Były podjazdy i zjazdy, było błoto, były piachy, były polne drogi i szutry, były przeprawy przez niemałe rozlewiska, były wreszcie dwa odcinki jazdy precyzyjnej… Jak się później okazało, był to zdecydowanie najbardziej wymagający dzień zarówno dla uczestników, jak i maszyn. Nasza ekipa niestety nie do końca dobrze oszacowała siły i czas. Przez to mniej więcej w połowie chłopaki zjechali na asfalt i do bazy dojechali bezpiecznie już po zapadnięciu zmroku. Nie było co szarżować, zwłaszcza że do mety zostały jeszcze dwa dni i ponad 700 km jazdy.
Enduro Rally 24 ma wiele obliczy. Impreza ADV24 to nie wyścig, a czysta przygoda dla tych, którzy nie lubią jeździć po asfalcie.
Drugi etap wiódł z Łowczego do Malinowa przez piękne, bezkresne podlaskie szutry i pola. Zdecydowanie łatwiejszy i przyjemniejszy do jazdy, ale też zdecydowanie najdłuższy, bo liczył aż 440 km. Natomiast chłopaki mieli już za pasem pierwszy dzień, w czasie którego mogli zasmakować jazdy offroadowej, nawigowania i terenu. Pierwsze koty zostały za roztoczańskimi płotami. Prostszy teren oznaczał też szybszą jazdę, małe wioski, migające co chwilę na horyzoncie cerkwie. To była szansa na zobaczenie Polski, którą nieczęsto widać na co dzień – wiejskiej, trochę dzikiej i jeszcze sielskiej. Dnia wystarczyło im tym razem na przejechanie nieco ponad 300 km trasy.
Trzeci etap to przelot z Malinowa do bazy Lechu Farm w Kamionkach na Mazurach. Ten dzień z kolei rozpieszczał turystycznie. Trasa z okolic Bielska Podlaskiego w rejon Giżycka wiodła przez mazurskie tereny usiane jeziorami, pagórkami i zachwycającymi widokami. Ten etap żółtodzioby w barwach ŚM przejechały już w całości, nabierając coraz więcej wprawy i lepiej szacując zarówno czas, jak i siły.
Każdy sprzęt jest dobry… Royal Enfield Himalayan, Voge 300 Rally i Rieju Aventura 125 zdały egzamin!
Na takich imprezach można też poczuć solidarność motocyklistów, o którą chyba coraz ciężej w sytuacjach drogowych. Tutaj nikt nie został z niczym sam. Wszelkie usterki, awarie czy problemy skutkowały zebraniem się samozwańczej komisji doradczo-naprawczej, której jedynym celem było to, żeby jak najwięcej maszyn wyjechało następnego dnia na trasę.
Uczucie, kiedy zmęczony po wymagającym dniu jazdy wracasz do bazy z problemem, ale wiesz, że nie jesteś z nim sam i możesz liczyć na pomoc, jest czymś naprawdę wyjątkowym. Innym przejawem tej solidarności była też organizowana przy okazji imprezy licytacja na opatrunki dla ukraińskich żołnierzy, w ramach której udało się zebrać całkiem przyzwoitą kwotę.
Nabraliście ochoty? Cóż, musimy więc ostudzić ewentualny zapał, bo najprawdopodobniej była to ostatnia odsłona imprezy w takim wydaniu. Ze względu na wiele różnych czynników – od problemów z pozwoleniami i generalnej biurokracji po lejący się wszędzie asfalt – raczej nie doczekamy się kolejnej edycji biegnącej przez całą Polskę. W planach jest jednak rajd krajoznawczy nastawiony na jazdę adventure w rejonie Drawska Pomorskiego i tamtejszego poligonu. Niewątpliwie to coś innego, ale z całą pewnością również będzie to świetna impreza dla amatorów jazdy po bezdrożach, którą warto wpisać sobie do kalendarza. My już to zrobiliśmy i czekamy z niecierpliwością!
Zdjęcia: Piotr Kozikowski