fbpx

Kilka tygodni temu namawiałem Was do zostania w domu, odwiedzenia garażu oraz zadbania o niego. Wspominałem również o tym żeby raczej nie grzebać przy motocyklach bo ograniczenia kontaktu z ludźmi mogą skomplikować naprawę motocykla (wizyty u specjalistów, w sklepach etc.). Jak napisałem tak… nie zrobiłem, poszedłem do garażu, posprzątałem i nie dałem rady, zacząłem rozkręcać jeden z motocykli.

Historia jest banalna. Zabrałem swojego pitbike’a na jeden z wyjazdów enduro, tam sprzęt niestety nie podołał (co było do przewidzenia) i trzeba było go po wyjeździe troszkę wyremontować. Tak naprawdę od wyjazdu minęło już parę długich miesięcy, a ja ciągle nie mogłem się do tego zebrać. W końcu się udało – w najgorszym możliwym czasie.

Jaś Fasola w akcji

Postanowiłem rozpocząć swoje prace od wyjęcia silnika z ramy. To raptem kilka śrub, zresztą powód wyjęcia silnika z ramy był oczywisty: coś się działo z jednym z mocowań silnika, a i tak chciałem wyjąć gaźnik do czyszczenia, wyregulować luz zaworowy i zrobić kilka innych rzeczy. Kiedy silnik jest na wierzchu zdecydowanie łatwiej jest wykonać niektóre czynności serwisowe.

Zostań w domu [Felieton]

Finalnie okazało się, że jedno z mocowań silnika jest urwane – na szczęście urwała się tyko śruba. Wystarczyło ją wymienić. Ale skąd do licha wziąć długą na ponad 20 cm śrubę? W garażu na pewno takiej nie znajdę, widmo wycieczki do sklepu ze śrubkami wydawało się jedyną opcją, ale nie do końca rozsądną. W końcu wymyśliłem: wraz z dostawą materiałów budowlanych na budowę domu, poprosiłem o dorzucenie metrowej szpilki i zrzucenie jej razem z cegłami gdzieś na placu. Po akcji dostawy, mogłem pojawić się na budowie, tak żeby bez kontaktu z osobami postronnymi przejąć szpilkę i zaimplementować ją później do mojego „wściekłego pita”.

Fajtłapa na tropie części

Pojęcia nie mam jaką ta szpilka ma twardość, ale silnik się trzyma (przynajmniej póki co). To, że piec przesunął się w ramie przez niesprawne mocowanie silnika spowodowało, że z przedniego koła zębatego spadł łańcuch i uszkodził aluminiową osłonę. Musiałem ją wymienić, ale to w zasadzie nie stanowiło większego problemu. Przecież sklepy internetowe cały czas działają i to nawet sprawnie, a ceny tego elementu nie są wygórowane. Przesyłkę otrzymałem już po dwóch dniach i mogłem skręcać sprzęt. Skręciłem i odpaliłem, działa!

Wydawać  się może, że to koniec warsztatowej przygody, ale nie. Postanowiłem naprawić jeszcze pompę hamulca, w której zaczął ciężko pracować tłoczek. Niestety, moja naprawa zakończyła się fiaskiem. Na szczęście nowa pompa do pita kosztuje również niewiele, więc nawet nie próbowałem szukać nowych uszczelnień i po prostu zamówiłem drugi element. Minęły kolejne dni i pompa hamulca przedniego pojawiła się w moim garażu. Wreszcie mogłem ją przykręcić, odpowietrzyć układ hamulcowy i zacząć jeździć. Jeszcze czyszczenie filtra i „Zonk”… po raz kolejny. Pasowałoby go już wymienić bo wygląda nieco tragicznie.

Zostań w domu [Felieton]

Nic to, zamówiłem nowy, a do paczki dorzuciłem jeszcze tylne klocki hamulcowe. Części pojawiły się po kolejnych dwóch dniach, ale to żaden problem, przecież nigdzie mi się śpieszy. Szkoda tylko tej kasy na przesyłki.

Teraz kiedy to piszę zastanawiam się dlaczego najpierw nie rozebrałem wszystkiego, nie zrobiłem dokładnej listy części i nie zamówiłem całości na raz. Jedyne wytłumaczenie, które przychodzi mi do głowy to: „przecież jak chciałem tylko wymienić szpilkę na silniku, wyregulować zawory, zmienić olej i wyczyścić gaźnik! Co mogło pójść nie tak?”

Porządek się opłacił!

Na szczęście wszystko przyszło w ekspresowym tempie. Teraz wystarczyło całość skręcić i można było zacząć jeździć po podwórku. Powinienem jednak napisać „by było zacząć jeździć”, gdyby nie fakt, że z jednego z uszczelniaczy silnika zaczął się wydobywać olej. Wydłubałem go i po raz kolejny uderzyłem głową w stół. Podjąłem męską decyzję, że odpuszczam temat do czasu uspokojenia się sytuacji. No cóż, widocznie tak miało być. Kiedy wychodziłem z garażu, oświeciło mnie! Gdzieś miałem taki uszczelniacz! Na szczęście kilka dni temu sprzątałem i układałem wszystko, więc powinien wpaść mi w ręce dosyć szybko. Jest! Jest! Jest! Pojęcia nie mam skąd go mam, ale to nie ważne. Wystarczyło go delikatnie „wpukać” i mogłem zacząć jeździć.

Cóż… mógłbym, bo po wielokrotnym zdejmowaniu zbiornika wymiany wymagała opaska na przewodzie paliwowym…
Skąd ja wezmę teraz taką opaskę?

 

KOMENTARZE