fbpx

Lukas Pesek nie tylko regularnie punktował, ale i wygrywał wyścigi w Motocyklowych Mistrzostwach Świata. Gdy definitywnie zakończył karierę zawodniczą, zajął się szkoleniem najmłodszych. Jedną z jego podopiecznych jest 9-letnia Polka, Julia Jantarska.

Lukas największe sukcesy w Grand Prix osiągał w sezonach 2006 i 2007, kiedy finiszował na szóstym i czwartym miejscu w klasyfikacji generalnej klasy 125 ccm. W sezonie 2013 Czech startował w kategorii MotoGP na maszynie z serii CRT. Potem sięgnął jeszcze po mistrzostwa Alpe Adria i trzecie miejsce w mistrzostwach serii World Endurance. 

W tym roku twojego „domowego” toru w Brnie zabraknie w kalendarzu MotoGP. Szkoda?

Ciągle pamiętam te tłumy kibiców, które wspierały mnie na torze, kiedy jeszcze się ścigałem. To było coś niesamowitego, gdy wjeżdżało się na sekcję zwaną stadionem i słyszało się te wszystkie trąbki i okrzyki. To są naprawdę fajne wspomnienia. Oczywiście szkoda, że Brno wypadło z MotoGP i niestety nie sądzę, żeby wróciło. Zdobycie licencji na obecność w kalendarzu jest teraz bardzo trudne.

Cieszysz się, że ścigałeś się tych kilkanaście lat temu na stodwudziestkachpiątkach, czy wolałbyś rywalizować w obecnych czasach, z tymi szalonymi dzieciakami w Moto3?

Absolutnie nie! Zdecydowanie nie zamieniłbym tamtych czasów na obecne. Wtedy jeździliśmy na dwusuwach, które na zawsze pozostaną w moim sercu. Nie zamieniłbym ich na obecne czterosuwy, choć te dzisiejsze wyścigi są bardzo ciekawe. Dwusuwy miały jednak swój klimat.

Kiedy więc pojawił się pomysł na to, by wskoczyć na minibike’a i założyć własną szkołę jazdy?

Mniej więcej w momencie, gdy zakończyłem karierę – w 2016 czy 2017 roku – musiałem znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. Oczywiście całe moje życie związane było z motorsportem i przede wszystkim z motocyklami, więc chciałem znaleźć sobie pracę w tym środowisku. Ostatecznie pomyślałem, że może nadam się na trenera jazdy. W międzyczasie prowadziłem też kursy doskonalenia swoich umiejętności, tego jak jeździć bezpieczniej. Gdy założyłem szkołę jazdy, projekt z roku na rok tylko się rozrastał. Teraz mamy szkolenia zarówno na minimoto, jak i na Ohvale, a także prowadzimy treningi na większych motocyklach.

Wolisz szkolić dzieciaki, czy dorosłych?

Oczywiście wolę szkolić dzieci, bo to jest łatwiejsze. Po pierwsze, dzieci po prostu ci ufają, że chcesz dla nich dobrze. Po drugie, zwykle to są ich pierwsze jazdy, więc nawet nie zastanawiają się, dlaczego to mają zrobić w ten sposób albo w inny. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale nie mają jeszcze wyrobionego nawyku, by o wszystkim rozmyślać. Proces jest więc o wiele ciekawszy. O wiele trudniej jest wygrać z wyrobionymi automatyzmami niż wyrobić u kogoś dobre nawyki.

Jakie masz więc podejście do trenowania dzieci? 

Zawsze rozpoczynam z nadzieją, że moje rady będą dla nich użyteczne. Kiedy widzę postępy jakie robią, zdaję sobie sprawę, że ta praca chyba mi wychodzi. Oczywiście ta wiedza, jak złapać kontakt z dzieciakami, przychodzi z czasem. To też nie jest tak, że zawsze jest kolorowo. Czasami nie jest łatwo, dzieciom często trzeba tłumaczyć coś po trzy, cztery, czy pięć razy. Wiele rzeczy trzeba im powtarzać i przypominać w zasadzie codziennie. A na koniec one i tak robią to po swojemu. Trzeba jednak znaleźć sposób na to, jak dotrzeć do każdego dziecka, czasami są to metody nieoczywiste, bo np. wszystko odbywa się w formie żartu albo zabawy.

Jak przekonać dzieci, że nie zawsze czasy okrążeń są ważne?

Zawsze na początku staramy się je przekonać, żeby w ogóle nie patrzeć na czasy. Rozpoczynamy od tego, by uczyć się nowych rzeczy i dokonywać kolejnych postępów w jeździe na motocyklu. Najważniejsze jest to, żeby zacząć czuć maszynę, reagować na to co się dzieje i wiedzieć, co ty musisz zrobić, żeby motocykl zareagował zgodnie z twoją wolą. Kiedy złapią podstawy, wtedy widzą, że czasy zaczynają przychodzić same.

Trenujecie nie tylko na minimoto, ale też na motocyklach Ohvale, wykorzystywanych do treningów przez wielu zawodników Grand Prix. Co takiego wyjątkowego jest w tych maszynach?

Przede wszystkim, to motocykl stworzony przez byłych pracowników Ducati i Aprilii, mających duże doświadczenie w wyścigach. Stworzyli taką kopię motocykla wyścigowego, tylko że w mniejszej wersji. Jazda na Ohvale nie jest łatwa, bo motocykl bardzo szybko reaguje. Najmniejszy ruch na maszynie, czy to przesunięcie ręki, czy też nogi, od razu wywołuje reakcję. Tym samym maszyna od razu daje ci feedback na to, co robisz. Jeżdżąc na Ohvale naprawdę trzeba ciągle myśleć o tym, co się robi, bo każdy, nawet najmniejszy detal ma znaczenie. 

Jeśli już o detalach mowa… Czy to nie jest trochę tak, że czasami więcej pracy czeka cię z rodzicem danego dziecka niż z nim samym? Czy musisz stopować rodziców przed nakładaniem zbyt dużej presji na swoje dzieci?

Staram się, ale rodzice zawsze będą rodzicami. Oni zawsze mają jakąś wizję przyszłości swoich dzieci i często po prostu za bardzo chcą. Cisną za bardzo i nakładają zbyt dużą presję, a dzieci to wciąż tylko dzieci. Część pracy polega na tym, że muszę zyskać zaufanie nie tylko dziecka, które trenuję, ale także jego rodziców. Czasami muszę być stanowczy i mówić wprost, że podstawą jest zaufanie rodziców do moich metod pracy. Jeśli tak się nie dzieje, lepiej żeby znaleźli inną szkołę jazdy. Tutaj duża część sukcesu zależy od wzajemnego zaufania.

Jednymi z tych, którzy obdarzyli cię zaufaniem, są rodzice Julii Jantarskiej, która niedawno zaczęła u ciebie trenować. Jak jej idzie?

Julia przyszła do nas z pit-bike’ów i trzeba przyznać wprost, że przesiadka z pita na Ohvale nie jest łatwa. To są dwa zupełnie inne motocykle. Według mnie, bardzo szybko i stosunkowo gładko poszła jej jednak ta zmiana maszyny. W Julii widać coś wyjątkowego, bo bardzo szybko się dostosowuje i to dlatego otworzyliśmy jej drzwi do tego, by już w tym roku była w naszym zespole. Nie jest jeszcze tak szybka jak najszybsze dzieciaki w zespole, ale wierzymy, że w tym roku zrobi kolejny krok naprzód i będzie jeździła z nimi jak równy z równym. U Julii i jej rodziców widać naprawdę ogromne zaangażowanie i pasję do tego sportu, a my widzimy w niej spory potencjał.

Gdzie zatem w tym roku startują twoi podopieczni i jaki jest cel na ten sezon?

Celem oczywiście jest przede wszystkim to, by widzieć postępy u dzieciaków. Startujemy w mistrzostwach w Czechach i na Słowacji, a także we Włoszech oraz w Europie w ogóle. Mówiąc szczerze, w Czechach idzie nam naprawdę nieźle, bo wygrywamy w większości kategorii. We Włoszech ten poziom jest wyższy. Zabieranie dzieciaków na zawody z bardziej międzynarodową stawką ma swoje zalety. I nie chodzi tu tylko o zdobywanie doświadczenia. Rywalizując w takich zawodach widzą, że to, że są szybcy w Czechach, nie jest jeszcze wystarczające, by być w czołówce w stawce międzynarodowej. Dzięki temu wiedzą, że muszą jeszcze ciężej pracować.

Chciałbyś w przyszłości mieć swój zespół w jednej z kategorii Grand Prix albo WSBK?

Oczywiście mam jakieś swoje marzenia i wizje przyszłości. Ale staram się iść krok po kroku. W przyszłości chciałbym mieć swój zespół w jakiejś wyższej kategorii. Na razie nie wiem, czy tak się stanie. Nie zamierzam jednak niczego przyspieszać. Wszystko powinno toczyć się swoim rytmem.

Lukas, życzymy powodzenia i samych sukcesów twoich podopiecznych!

Dziękuję. 

KOMENTARZE