Mówi się, że jak coś jest do wszystkiego, to tak naprawdę – jest do niczego. Okazuje się jednak, że nie w każdym przypadku ta reguła ma zastosowanie. Poznajcie gościa, który udowadnia, że aby być dobrym w jakiejś dyscyplinie, wcale nie należy porzucać wszystkich innych!
Na skróty:
„Dirtmiron” to tak naprawdę 37-letni Miron Tymoszewicz – gość totalnie zakręcony na punkcie wszystkiego, dzięki czemu adrenalina buzuje w jego żyłach. Poza rotacyjną pracą w Norwegii i byciem tatą na pełen etat, jest instruktorem sportów deskowych i… hobbyholikiem. Co prawda o takie słowo jeszcze do słowników nie trafiło, ale trudno o lepsze określenie kogoś, kto nie tylko uwielbia mieć jakieś hobby, ale najlepiej, by było ich co najmniej kilka.
Dopiero się rozkręcam
„Poza motocyklami – uwielbiam FMX, enduro i supermoto – jeżdżę też na snowboardzie, uprawiam kitesurfing, wakeboarding i flyboard, a nawet driftuję” – wyliczał „Dirtmiron”, a my mieliśmy wrażenie, że nigdy nie skończy. Co na to wszystko rodzina? „Już dawno przyzwyczaiła się, że jestem uzależniony od adrenaliny. Rodzina to moi najwierniejsi kibice i mam nadzieję, że tak będzie zawsze, bo wciąż czuję, że dopiero zaczynam się rozkręcać!”.
Można zastanawiać się, jak znaleźć czas na uprawianie tych wszystkich dyscyplin i jeszcze śpiewanie w zespole, ale sam zainteresowany twierdzi, że to wcale nie jest zadanie karkołomne. „Cały bajer polega na odpowiednim rozplanowaniu czasu. Jestem zwolennikiem tego, by robić listy zadań na dzień, tydzień czy miesiąc. Zawsze staram się wszystko wstępnie rozplanować, chociaż wiadomo, że nie zawsze uda się zrealizować – wtedy staram się być elastyczny. Czasami zaplanuję sobie, że danego dnia pojeżdżę na moto, ale kiedy akurat dobrze wieje, to po prostu pakuję sprzęt i lecę na kajta”.
Od pierwszego wejrzenia
Na motocyklach Miron zaczął jeździć jako 14-latek, jednak jego miłość do dwóch kółek zrodziła się znacznie wcześniej. „W naszej piwnicy stał słynny „Komarek”, na którym przez dwa lata jeździłem w piwnicy… czyli po prostu siedziałem na nim i wyobrażałem sobie, że jeżdżę motocyklem. Spędziłem tam mnóstwo czasu. A chwilę później jeden z kolegów z podwórka przyjechał Simsonem z maksymalnie podniesioną „dupą” i gdy go zobaczyłem, to oszalałem. Po pierwszej przejażdżce do kiosku i z powrotem… zakochałem się w motocyklach już na dobre. I ta miłość trwa” – wspominał.
Pod koniec ósmej klasy szkoły podstawowej Miron dostał pierwsze enduro – Hondę MTX 80 z 1982 roku. „Gdy byłem mały, kupowałem gazety motocyklowe i godzinami patrzyłem na obrazki motocykli. Potem wałkowałem rodziców, że to jest to, co chciałbym robić. I że będę im dozgonnie wdzięczny, jeśli kupią mi motocykl. No i kupiliśmy Hondę MTX 80 za 1400 złotych. Czułem się jak król życia. To było spełnienie moich marzeń”. Przyznaje jednak, że wcześniej uwielbiał jazdę na rolkach, na których jeszcze w czasach szkoły podstawowej robił najróżniejsze ewolucje. „Chwilę później pojawiły się w moim życiu motocykle i snowboard”.
Kocham ewolucje w powietrzu
Nieco zaskakujące jest, zwłaszcza w dobie boomu na piłkę nożną i polskich piłkarzy grających na światowym poziomie, że Mirona nigdy nie ciągnęły dyscypliny zespołowe. „Zawsze lubiłem sporty indywidualne, w których można jeździć, skakać i robić triki. W zespołowych totalnie się nie odnajduję”.
Nie dziwi zatem, że skupił się na innych dyscyplinach, w tym na ukochanym FMX. „Zawsze najbardziej podobały mi się ewolucje wykonywane w powietrzu na motocyklach” – mówi. To właśnie Miron, jako zaledwie trzecia osoba w Polsce – za Darkiem Kłopotem i Bartkiem Ogłazą – wykonał salto na motocyklu. „To był przełom w moim życiu!” – dodaje. „Zrobiłem też miniflipa motocyklem, a także jako druga osoba na świecie wylądowałem ostatnio flat drop frontflipa na motocyklu enduro. Ćwiczę też flat drop backlipa, którego dotychczas wykonał tylko jeden gość na świecie. Mam nadzieję, że ja będę tym drugim”.
Co ciekawe, pod Stargardem Miron kończy budowę swojego wymarzonego toru FMX, na którym będzie miał jeszcze lepsze warunki do nauki ewolucji w powietrzu. „Lepiej późno, niż wcale”. Trudno się z tym nie zgodzić. „Moja ulubiona miejscówka to arena MOTOBOYZ koło Stargardu, gdzie znajduje się świetny tor SuperEnduro. To zresztą tam już 27 lipca odbędzie się jedna z rund mistrzostw Polski. Zaraz obok powstanie mój tor FMX”.
Pasja rodzi profesjonalizm
37-latek szaleje jednak nie tylko na dwóch kołach. Pierwsze w Polsce podwójne salto na wakeboardzie, skok na kajcie z czterech różnych mostów (w tym ze szczecińskiej Trasy Zamkowej!) czy skoki na kajcie z mola w Trzęsaczu i Międzyzdrojach – to także jego wyczyny. Po cichu przyznawał, że niektóre z tych akcji nie były do końca legalne, ale…
„Dirtmiron” cały czas nazywa jednak siebie amatorem. „Nigdy nie brałem udziału w zawodach i nie miałem sponsorów, którzy dawaliby mi pieniądze na sprzęt czy treningi. Jest jednak cienka granica pomiędzy amatorką, a byciem „pro”. Pasja rodzi profesjonalizm, a profesjonalizm daje jakość. To, co robisz, staraj się robić jak najlepiej, a staniesz się profesjonalistą”. Jednocześnie przyznaje, że prawdopodobnie, gdyby skupił się na jednej tylko dyscyplinie, mógłby teraz być w niej profesjonalistą. „Uważam jednak, że na nic nie jest za późno! A już na pewno na to, żeby czegoś spróbować. Starzenie się to kwestia wyboru!”
Po Mironie starzenia się absolutnie nie widać. Jeszcze przed czterdziestką planuje zrealizować „Projekt Extreme”, polegający na wykonaniu 13 wyzwań z różnych dyscyplin sportów ekstremalnych. „W końcu spełnione marzenia nie mają ceny” – przyznaje bez chwili zawahania.