W sezonie 2019 Alex Rins sięgnął po pierwsze zwycięstwo w MotoGP, był o krok od wywalczenia miejsca w najlepszej trójce klasyfikacji generalnej i bez wahania przyznaje, że osiągnął z ekipą więcej, niż się spodziewał.
Na skróty:
Alex Rins w MotoGP zadebiutował w sezonie 2017, dołączając do zespołu Suzuki jako zdobywca drugiego i trzeciego miejsca w mistrzostwach zarówno w kategoriach Moto3, jak i Moto2. Co prawda jego początki na motocyklu klasy królewskiej nie były najłatwiejsze, ale już w 2018 roku pokazał, że jest w stanie walczyć o najwyższe cele. Zaliczył wówczas pięć finiszów na podium i mocną końcówkę sezonu.
MotoGP 2019 – rok zaskoczeń
W minionym sezonie MotoGP wydarzyło się co najmniej kilka niespodziewanych rzeczy – od niebywałej passy Marqueza, wygrywającego 12 z 19 wyścigów, przez niespodziewany triumf Rinsa na Silverstone, genialną jazdę Fabio Quartararo po zakończenie kariery przez pięciokrotnego mistrza świata Jorge Lorenzo.
„Dla mnie, zanim jeszcze zacząłem jeździć w mistrzostwach świata, Jorge Lorenzo był moim ulubionym zawodnikiem. Był tym, którego zawsze śledziłem w telewizji, którego styl jazdy podziwiałem. To, jak jest szybki, nawet jeśli w tym roku na Hondzie miał sporo problemów, bardzo mi imponowało. Myślę, że dlatego zdecydował się odejść na emeryturę, ale uważam, że nadal jako zawodnik jest bardzo szybki. Decyzja o zakończeniu kariery należała jednak do niego i ja ją rozumiem”
– wyznaje Rins.
Zawodnik Suzuki wskazał na jeszcze jeden element, który w minionym sezonie był dla niego niespodzianką: „Na pewno pozytywnie zaskoczył mnie mój zespół – to, jak ciężko pracował, jak razem pracowaliśmy” – wyjaśnił. „Poprawiliśmy mnóstwo rzeczy oraz sposób, w jaki pracujemy podczas weekendu”.
Było dobrze, ale mogło być jeszcze lepiej
„Pod koniec sezonu 2018 zaliczyłem serię udanych wyścigów i liczyliśmy na kontynuowanie passy w 2019 roku” – tłumaczy Rins, który choć w minionym sezonie na podium stał tylko trzy razy, to i tak był bardzo zadowolony z tego osiągnięcia. „Zdobyliśmy trzy podia, w tym dwa zwycięstwa. Szczerze mówiąc, spodziewaliśmy się w tym roku jednego triumfu.
>>>Kolejne rundy MotoGP 2020 zostają przełożone z powodu koronawirusa<<<
Udało nam się wygrać w Teksasie, a zaraz potem stanąłem na podium w Jerez. Potem starałem się jak zwykle dawać z siebie wszystko, by być w czołówce i przede wszystkim jeździć równo”.
Nie obyło się jednak bez błędów: „Oczywiście popełniliśmy też trochę błędów, jak upadki w Holandii, w Niemczech, a także na Misano. To kosztowało nas mnóstwo punktów. Wiemy jednak, że wszystko dzieje się w jakimś celu, a my wyciągamy wnioski z takich sytuacji. Generalnie jednak wykonaliśmy dobrą robotę i to był udany sezon”.
W klasyfikacji generalnej sezonu 2019 Rins ostatecznie był czwarty, przegrywając z Maverickiem Vinalesem walkę o trzecie miejsce o zaledwie sześć punktów. Gdyby nie dwa poważne błędy z Assen i Sachsenringu, gdzie Alex jechał kolejno na prowadzeniu oraz na drugim miejscu, sytuacja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. „Oczywiście chciałbym wywalczyć trzecie miejsce w mistrzostwach, bo bycie w TOP3 zawsze oznacza coś specjalnego. Zawsze daję z siebie maksimum, ale nawet jeśli się nie uda, przeanalizujemy, dlaczego tak się stało i postaramy się być w TOP3 w przyszłym roku” – zapowiedział Hiszpan tuż przed finałowym wyścigiem sezonu.
Cenna lekcja z Silverstone
Już w trzeciej rundzie minionego sezonu Rins nieco niespodziewanie sięgnął po zwycięstwo – swoje debiutanckie w MotoGP. Wielu mogłoby mu zarzucać, że triumfował w Teksasie tylko dzięki upadkowi jadącego na prowadzeniu Marka Marqueza. Pod koniec Alex musiał jednak pokonać Valentino Rossiego. „Pierwsze zwycięstwo zawsze smakuje szczególnie dobrze. Zwłaszcza, że walczyłem wtedy z Valentino i udało mi się go pokonać, a to dużo dla mnie znaczyło” – tłumaczył.
To jednak wygrana z brytyjskiego Silverstone na długo zapadnie w pamięci kibiców. Alex przez niemalże cały dystans jak cień podążał za Marquezem, ostatecznie wyprzedzając go w ostatnim łuku przed metą. Na finiszu ten hiszpański duet rozdzieliło tylko 0,013 s na korzyść Rinsa. Co ciekawe, był to jeden z najciaśniejszych finiszów w MotoGP w ogóle. Co prawda trochę zabrakło do słynnych 0,002 s, które rozdzieliły Rossiego i Toniego Eliasa na Estoril w 2006 roku, albo Alexa Criville’a i Micka Doohana w Brnie 10 lat wcześniej, ale i tak wyścig ten zapisał się na kartach historii.
„Moje drugie zwycięstwo, na Silverstone, było szczególne, bo się go nie spodziewaliśmy” – przyznał wprost 24-latek z Barcelony. „W tamtym wyścigu mnóstwo się nauczyłem od Marka (Marqueza). Jechałem za nim prawie przez cały dystans, studiowałem jego styl jazdy, a także to, które elementy w motocyklu musimy poprawić. Ostatecznie wygranie tamtego wyścigu było czymś niesamowitym”. Trudno się temu dziwić, skoro w ostatnich latach tylko Andrea Dovizioso, poza właśnie Rinsem, był w stanie wydrzeć Marquezowi zwycięstwo w ostatnim zakręcie wyścigu.
Poprawa kwalifikacji to podstawa?
Czego więc możemy spodziewać się po Aleksie Rinsie w sezonie 2020? W mijającym roku w sumie dziesięciokrotnie finiszował w czołowej piątce, kilkukrotnie też jednak notując słabsze występy i kończąc wyścigi pod koniec TOP10. Na pewno musi jeździć jeszcze bardziej regularnie. Bez walki o podium (zakończonej powodzeniem) niemalże w każdym wyścigu nie ma mowy o wywalczeniu pozycji w czołowej trójce mistrzostw świata.
Kluczowe w poprawie niedzielnych wyników Rinsa mogą być też kwalifikacje. W minionym roku zaledwie raz startował z pierwszego rzędu – w Assen, z trzeciego pola. Dość powiedzieć, że w klasyfikacji BMW M Award, gdzie punkty za kwalifikacje przyznawane są na takiej samej zasadzie, jak za wyścigi, a triumfator (czyli w ostatnich sześciu latach Marc Marquez) otrzymuje nowiutki samochód BMW, zajął zaledwie 10. miejsce. Niemalże połowę wyścigów Alex rozpoczynał z dalszych pól, niż trzeci rząd, co przy tak wyrównanej stawce często już w sobotę przekreślało szansę walki o solidny wynik w niedzielę.
24-latek zwraca też uwagę na kilka elementów motocykla, które wymagają poprawek. „Jeśli mam być szczery, to chciałbym, żebyśmy się poprawili po trosze w każdym obszarze. Trochę w kwestii elektroniki, musimy też nieco poprawić silnik oraz aerodynamikę. Suzuki ciężko nad tym pracuje. Przygotowało nam już kilka ulepszeń na listopadowe testy tuż po sezonie. Zobaczymy, co z tego wyniknie” – mówi Rins, który ostatnie, zimowe testy przed przymusową przerwą, mające miejsce w Jerez, zakończył z trzecim czasem w łącznej tabeli wyników z dwóch dni.
Zapytany o ciągły brak satelickiego składu Suzuki w stawce, tłumaczył: „Nie mam pojęcia, czy Suzuki byłoby jeszcze bliżej czołówki, gdyby miało taką ekipę. Jeśli Suzuki nie ma takiego teamu, to oznacza, że ma dużo pracy w poprawianiu obecnego motocykla i przygotowywaniu dobrego pakietu dla mnie i Joana (Mira). Na pewno ekipa satelicka by pomogła, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że taki projekt musi też być wspierany na sto procent”.
Magiczne drzwi
Alex Rins wprost przyznaje, że nie może już doczekać się kolejnego sezonu. Do kalendarza dołącza bowiem runda o Grand Prix Finlandii na torze KymiRing, gdzie zawodnicy testowi każdego producenta próbowali swoich sił latem. „Podoba mi się pomysł rozszerzania kalendarza, bo kocham się ścigać. Ale też każdy potrzebuje trochę czasu na odpoczynek. A mamy go coraz mniej, więc trzeba byłoby znaleźć odpowiedni kompromis” – zaznaczał.
Hiszpan ma jednak pewne rozwiązanie, które mogłoby ułatwić sprawę. „Chciałbym mieć takie magiczne drzwi, dzięki którym przemieszczasz się bezpośrednio z jednego toru na drugi. Bez podróży, bez samolotów, bez tracenia czasu”.
Jak dla nas to Alex Rins całkiem nieźle kombinuje. Sami chętnie byśmy korzystali z takich drzwi!