Tym razem felieton (czy może raczej pogadanka) będzie o tym, jak pojechać w deszczu i zimnie w kilkudniową trasę i nie umrzeć potem na zapalenie płuc lub oskrzeli. Czyli temat absolutnie na czasie.
Podobno nie ma złej pogody na wycieczki motocyklowe, są tylko źle ubrani motocykliści. Ale samo określenie „źle ubrani” można rozumieć na różne sposoby. Na przykład „źle” w rozumieniu „nieodpowiednio”. Gdy wybierasz się w październiku motocyklem w góry, to z dużym prawdopodobieństwem możesz przyjąć, że warto założyć na siebie (w żadnym wypadku „ubrać na siebie”!) coś więcej niż nawet najwyższej jakości jeansy i kurteczkę typu mesh, czyli taką przewiewną. Niezależnie od prognoz pogody, weź do bagażu solidną przeciwdeszczówkę, ze dwie pary rękawic i ciepłą bieliznę.
Zawsze lepiej mieć w zapasie takie ciuchy, których być może wcale nie użyjesz podczas eskapady, niż potem wracać do domu trzęsąc się z zimna jak barani ogon. Zapewne wie o tym każdy, kto chociaż raz w życiu znalazł się w podobnej, mało komfortowej sytuacji. Ale proszę o odrobinę cierpliwości, ten tekst w żadnym razie nie jest, a przynajmniej mam taką nadzieję, praktycznym poradnikiem motocyklowego wycieczkowicza w wieku przedszkolnym.
Frazę „źle ubrany” można przecież rozumieć też w drugi sposób. Możesz mieć nawet najbardziej wypasione ciuchy, ale jeżeli użyjesz ich w sposób niewłaściwy, nie będą działały. Oto najprostszy przykład. Jechałem kiedyś na moje ulubione Mazury w całkiem przyzwoitym ubraniu i było mi jakoś dziwnie zimno, a motocykl bez owiewki słabo chronił przed wiatrem. Po drodze miałem smutnie przemyślenia, że kurtka nie jest aż tak dobra, jak mi się wydawało, albo ja już jestem starym grzybem i może pora kończyć motocyklową karierę. Na miejscu (nie lubię zatrzymywać się w trasie bez potrzeby) okazało się, że po prostu w ferworze przygotowań do wyjazdu zapomniałem zapiąć suwak. Na taką sklerozę nic nie poradzi nawet najcieplejsza podpinka czy laminowana membrana.Teraz, gdy jeszcze staram się przedłużać sezon turystyczny, zawsze sprawdzam, czy rękawiczki są odpowiednio upchnięte w rękawach kurtki, ściągacze dociągnięte, a wszelkie suwaki domknięte. Zwróciliście kiedyś uwagę, jak skoczek narciarski, tuż przed puszczeniem się w dół z belki, w ostatniej sekundzie jeszcze raz sprawdza zapięcie wiązań i mocowanie gogli? No to ja właśnie robię (a przynajmniej staram się robić, jeśli nie zapomnę) tak samo tuż przed ruszeniem w trasę i wygląda na to, że ta procedura dobrze się sprawdza. Z ostatnich wypadów w Beskidy czy do Kotliny Kłodzkiej, mimo siąpiącego niemal cały czas deszczu, wróciłem do domu w miarę suchy.
Mam też nieco bardziej skomplikowany przykład. Pewien znajomy wybierając się w daleką trasę w bardzo marnych warunkach pogodowych założył na siebie rekomendowany przeze mnie komplecik wyposażony w membrany, ocieplacze i wszystko, co moim zdaniem doby ciuch mieć powinien. Po dwóch godzinach jazdy w deszczu woda, która przedostawała się kołnierzem kurtki, zaczęła wylewać się nogawkami. Koleś sklął mnie okropnie i nie dał sobie tłumaczyć, że nawet najlepsze ubranie na nic się zda, gdy jedziesz w otwartym kasku, a na twarzy masz grubą bawełnianą bandanę, której koniec skrywa się pod kołnierzem kurtki. Taki kawałek szmatki w sposób bardzo skuteczny potrafi pompować wodę pod kurtkę, z pominięciem wszelkich membran. A jeśli ma wystarczająco dużo czasu, to i w gacie, a potem skarpetki i buty… Facet zraził się całkowicie do skądinąd fajnego kompletu, a mnie zaczął uważać za pajaca, który po prostu się nie zna. Na szczęście jest to twardy chłop i takie drobiazgi jak przemoknięcie nie zniechęcają go podróżowania przy marnej pogodzie.
Na koniec nie mogę się jednak powstrzymać od przemycenia uwagi od „wujka dobra rada”. Niedawno odkryłem, że w temperaturach poniżej +10°C znacznie lepiej od klasycznej motocyklowej bielizny termoaktywnej sprawdza się podobna, tylko przeznaczona dla myśliwych. Przecież oni, nawet zimą, muszą czasem całą noc „przekiblować” w bezruchu na ambonie. A wielogodzinne siedzenie na motocyklu często właśnie tak wygląda…