Wawrzyniec Gorczyca, lat 19. Twórca kanału „Zapach garażu” i motocyklista, a jednocześnie syn swojego ojca, Erwina Gorczycy, jednego z założycieli naszego pisma. Gdy pani w przedszkolu zapytała go, kim chciałby być jak dorośnie, odpowiedział: Nikim. Jak mój ojciec!
Lech Potyński: Prowadzisz coraz popularniejszy kanał na YouTube – „Zapach garażu”. Skąd wziął się pomysł i jak się to rozwija?
Wawrzyniec Gorczyca: Nigdy nie myślałem, że będę zarządzał takim kanałem, bo osobą prowadzącą i jego główną twarzą jest Erwin, mój Tata. Chyba w kwietniu 2020 ukazały się pierwsze dwa filmy, które nakręciliśmy raczej z nudy. Były to opisy dwóch motocykli: Harleya U z 1940 r. oraz „wojennego” Indiana 741B. Początkowo filmiki oglądali jedynie bliscy znajomi i rodzina, oba klipy zobaczyło w sumie może 400 osób, nie liczyliśmy nawet na jakąkolwiek większą widownię. W pewnym momencie koledzy ze „Świata Motocykli”, pożar naszego garażu oraz algorytmy YouTube’a wypromowali nasz film, który stał się chwilowym hitem internetu. Przybyło 50 oraz 120 tysięcy wyświetleń pod tymi odcinkami. Wtedy Erwin wpadł na pomysł nazwania kanału „Zapach garażu”. Gdy zobaczyliśmy, że ludzie nas oglądają, kontynuowaliśmy nagrywanie odcinków i aktualnie mamy prawie cztery tysiące subskrybentów. To chyba całkiem nieźle.
LP: Powiedz coś więcej o tym pożarze.
WG: Na początku czerwca spłonął nasz garaż z pięcioma zabytkowymi motocyklami i całym wyposażeniem warsztatowym. Ponieśliśmy olbrzymie straty, tym bardziej, że pożar częściowo zniszczył dwa domy mieszkalne. Na szczęście nie straciliśmy dachu nad głową i nic się nikomu nie stało. Dokumentnie spłonęły restaurowane motocykle, najstarszy z nich to Harley JD z 1923 roku.
LP: Czy pożar garażu coś zmienił i czy myślałeś wtedy, że zakończy on publikacje?
WG: Zdecydowanie zmienił, paradoksalnie na lepsze. Początkowo samą tragedią byliśmy bardzo przybici i nie sądziliśmy, że tak szybko się po tym pozbieramy. Wydawało się, że wszelkie plany dotyczące „Zapachu garażu” odejdą na dalszy plan, ale reakcja widzów i komentarze na naszym profilu skłoniły nas do stworzenia filmowych opisów odbudowy spalonego garażu i motocykli. Okazało się, że nazwisko Gorczyca kojarzy się bardzo wielu osobom z tytułem „Świat Motocykli”, jako że Tato był przed laty członkiem redakcji i publikował wiele materiałów. Zaskoczyła nas bardzo pozytywna reakcja szerokiego środowiska motocyklowego. Wiele osób pomogło nam pracując przy usuwaniu zniszczeń. Kolejni podarowali nam narzędzia, jeszcze inni wsparli finansowo. Przez cały sezon motocyklowy, do jesieni, zawitało do nas wiele osób, znajomych i nieznajomych, które przejęły się tą sytuacją. Ty byłeś jedną z pierwszych. Do dzisiaj trudno nam okazać wdzięczność tej masie osób. Nagraliśmy więc szybko odcinek o Indianie Scout 101, w którym staramy się podziękować oraz przedstawić ogrom udzielonej nam pomocy.
LP: Czy wiążesz z tą działalnością jakieś szersze plany?
WG: Dopóki nie zabraknie nam pomysłów, będziemy kontynuować nagrywanie filmów. Motocyklizm zazwyczaj kojarzy się z sezonowym hobby dla młodych ludzi, a my próbujemy pokazać, że tak naprawdę chodzi w nim o dużo więcej. Stąd szeroka tematyka i różnorodność. I wobec tego poruszamy tematy do tej pory niezbyt często obecne w publikacjach, a pomysłów nie powinno zabraknąć.
LP: Istnieje też dosyć prężna grupa na Facebooku. Jacy ludzie w niej uczestniczą, jakie są ich zainteresowania, o czym piszą?
WG: Obstawiam, że prężna to będzie za parę lat, jednak aktualna liczba 1500 członków chyba już zaczyna robić wrażenie. Generalnie wszyscy na grupie są wspaniałymi ludźmi. Myślę, że jest to skutek tego, że łączy nas zawsze to samo – zainteresowanie motocyklami. Oczywiście jak w każdej zbiorowości pojawiają się osoby, które próbują popsuć atmosferę, ale w mojej ocenie nasza grupa jest wyjątkowo odporna na takie zjawiska. Kilka osób zdecydowaliśmy się usunąć, aby w tym przyjaznym i kulturalnym towarzystwie nie pojawiały się niechlubne wyjątki. Wiadomo, nigdy wszystkim nie dogodzisz, ale staramy się trzymać poziom.
LP: Wygląda na to że „urodziłeś się na motocyklu”. Mimo młodego wieku „przerzuciłeś” już kilka maszyn. Od czego zaczynałeś i w jakim kierunku się rozwijają te zainteresowania?
WG: Gdy byłem mały, Tata woził mnie na zbiorniku Harleya, na kocu złożonym w kostkę. Pamiętam, że czasem puszczał kierownicę, a ja kierowałem i ledwo sięgając do manetki dodawałem gazu. Samodzielne jazdy zacząłem od Komara „sztywniaka”, kiedy byłem już na tyle duży, aby się tym zainteresować, ale jeszcze na tyle mały, aby nie dostawać nogami do podłoża. Zmieniając w „Komarze” siodełko na nieco niższe rowerowe, zyskałem te parę cm, które pozwoliły mi na wejście w świat dwóch kółek. To ten sam egzemplarz, który został kiedyś opisany w Świecie Motocykli, w artykule Taty pt. „Komar gotowy do jazdy”. Następne były Derbi Senda 50 i 125. Ostatecznie skończyłem na Harleyu Sportsterze 1200, jednak chyba bliżej mi do wuelki (Harley-Davidson WL, przyp. red.) ojca, którą podkradam, gdy sam nie jeździ. Właściwie na wszystkich motocyklach, które są w domu (a jest ich naprawdę sporo, przyp.red.) jeździłem.
LP: Umiesz sam pracować młotkiem, kluczami, spawarką i szlifierką? Wolisz jeździć, czy dłubać?
WG: Jeździć lubi chyba każdy, dłubać przy maszynie pewnie znacznie mniej osób. Ja na szczęście zaliczam się do tej mniejszości. Udało mi się zrealizować kilka poważniejszych napraw, a za swój sukces uważam udany swap silnika w motocyklu kolegi, połączony z przebudową ramy, zbudowaniem nowej instalacji elektrycznej i wieloma innymi czynnościami. Mógłbym też wymienić remont Komarka, ożywienie Rometa 50 T-1 czy zaczęty projekt cafe racera na silniku Rudge’a (zniszczony przez pożar). Jednak prawdziwym mechanikiem nie ośmieliłbym się nazwać.
LP: Jaki jest twój ulubiony motocykl? Czy istnieje jakiś doskonalszy, który chciałbyś mieć w przyszłości?
WG: Na każdym motocyklu zawsze świetnie się bawię. Czy będzie to zabytkowy Indian albo Harley mojego Taty, czy emzetka kolegi, czy motocykl do nauki jazdy. Nigdy nie jeździłem prawdziwym motocyklem sportowym, a prawdziwy, a do tego klasyczny, sportowy motocykl… to może Moto Guzzi Le Mans albo Ducati SS z lat 70.? Tak, to chyba to. Gdybym miał jakiegokolwiek sporta, na pewno spróbowałbym swoich sił na torze, przynajmniej jako uczestnik jakiegoś szkolenia. Na szczęście mieszkamy na wsi, w słabo zaludnionej okolicy z wieloma wspaniałymi, krętymi górskimi drogami. Są to tereny wymarzone do jazdy motocyklem.
LP: W garażu stoi także trialówka. Jak ci z nią idzie? To fajny sport?
WG: GasGas pojawił się u nas trochę przypadkiem, bardzo przyciągał do siebie swoją niewielką masą i dynamiką silnika. Zdarzyło mi się nawet kilka razy zdobyć tym motocyklem pobliskie góry i wzniesienia. Jednak, jak to bywa z takim sprzętem, wypadałoby nauczyć się na nim jeździć, może kiedyś do tego wrócę. Po paru próbach jazdy na tylnym kole, połamanych plastikach i pogiętych klamkach, skończyło się na razie na odstawieniu motorka do garażu. W Bieszczadach istnieje miejsce, gdzie chłopaki trenują trial – to Gęsi Zakręt koło Ustrzyk Dolnych, który opisywaliście ostatnio w „Świecie Motocykli”. To w sumie nie jest od nas aż tak daleko, ale na razie do tego sportu nie bardzo mnie ciągnie.
LP: Można powiedzieć, że mieszkasz z dala od cywilizacji. To pomaga, czy przeszkadza w rozwijaniu pasji?
WG: Zdecydowanie pomaga. Pomijając fakt , że nie przeszkadzam sąsiadom głośnym wydechem, to w momencie gdy zacząłem moją motocyklową przygodę na Komarku, mogłem spokojnie jeździć po okolicznych dróżkach i polach, bez obaw o spotkanie innego uczestnika ruchu. Była to swego rodzaju wolność, której moi rówieśnicy nie mogli doświadczać. Wiem jakie problemy mają chłopaki w miastach z rozwijaniem takiego hobby. Często brak garażu i duży ruch uliczny uniemożliwiają swobodne działania. Wieś, szczególnie taka jak nasza, to wymarzone warunki.
LP: Tego pytania trudno nie zadać: czy twój ojciec miał wpływ na kształtowanie się tych zainteresowań?
WG: Jak sam zauważyłeś, urodziłem się na motocyklu i trudno byłoby nie spróbować czegoś, z czym obcuje się od najmłodszych lat. Nie mówiąc już o tym, że Tata przyciągał mnie do tej pasji, tworząc dla mnie własnoręcznie pojazdy, czy ustawiając zapłon w Komarze. Ojciec od zawsze był moim autorytetem, również w kwestii motocyklowej, co poskutkowało szybszym wciągnięciem się w tę niesamowitą pasję. Coraz częściej robię coś sam, żyjemy innym rytmem, ja muszę się uczyć, a Tata ma swoje obowiązki, więc nie zawsze udaje się razem coś robić. Za to często we dwóch jeździmy na imprezy motocyklowe. Z boku wyglądamy pewnie jak koledzy i tak się też czujemy.
LP:Wracając do tematu facebookowej grupy „Zapach garażu”, kogo skupia to forum?
WG: Na grupie jest pełen przekrój środowiska motocyklowego. Od chłopaków z pierwszym motorowerem, po wysokiej klasy fachowców z olbrzymim doświadczeniem. Tata raz na jakiś czas odnajduje tu nazwiska sprzed lat, dawnych kolegów, którzy wciąż są w temacie. Podoba mi się, że udało się zgromadzić motocyklistów, których wspólną cechą jest ta sama prawdziwa pasja, niezależnie od wieku i statusu. W internecie funkcjonuje bardzo wiele środowisk motocyklowych, np. klubów jednej marki czy motocykli z jednego kraju. My zrzeszamy osoby szukające motocyklowego klimatu, niezależnie, czy chodzi o znalezienie części, poradę warsztatową, czy pochwalenie się fajnym plakatem. Spotkania na forum przypominają spotkania kolegów w realnych garażach. Jeśli ktoś szuka takiej atmosfery, to serdecznie zapraszamy. Planujemy też spotkanie na żywo, może w tym roku się uda je zorganizować?
Prawie trzydzieści lat temu mój Tato był jednym z twórców „Świata Motocykli” i pionierów prasy motocyklowej w Polsce. Dzisiaj ja, w innej formie, próbuję kontynuować to, co Erwin zaczął. Wielu naszych widzów i członków grupy jest czytelnikami waszego magazynu, pozdrawiamy zatem i do zobaczenia na trasie!