Nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani motocykliści. Po wakacyjnej długiej podróży wschodnimi rubieżami Polski dochodzę do wniosku, że wraz ze zmianami klimatycznymi to stare i wydawałoby się prawdziwe powiedzenie nabiera nowego wymiaru.
O tym, że klimat w naszej strefie geograficznej szybko się zmienia, chyba nikogo przy zdrowych zmysłach przekonywać nie muszę. Gwałtowne nawałnice, koszmarne upały i trąby powietrzne do tej pory jakoś omijały nasz kraj. Nawet najstarsi górale nie pamiętają takich anomalii pogodowych, które mam nadzieję, nie przerodzą się w standard naszej części Europy. Klimat się zmienia, a zupełnie inną kwestią jest to, czy ludzkość ma w tym znaczący udział, czy nie. Z takimi pytaniami niech borykają się mądrzejsi. Mnie natomiast nurtują bardziej przyziemne problemy, związane jednak z bezpośrednio z tematem.
Moja tegoroczna wakacyjna motocyklowa przygoda trwała dziesięć dni, a w tym czasie napotkałem i oberwania chmury, i coś w rodzaju trąby powietrznej, a także upały przekraczające 30ºC. Takim warunkom meteorologicznym moim zdaniem nie jest w stanie sprostać żadne motocyklowe ubranie. Zwłaszcza gdy jedzie się motocyklem całkowicie pozbawionym osłon. Nie twierdzę, że po całodziennej podróży totalnie bocznymi drogami z Warszawy gdzieś pod Suwałki w ulewnym deszczu byłem przemoczony do suchej nitki, ale powiedzmy jakieś 30% moich ciuchów było mokrych.
Gdyby podróż trwała jeszcze dłużej, to wilgoć, korzystając ze zjawisk kapilarnych, zapewne poradziłaby sobie z całością. Nie chcę być posądzony o uprawianie kryptoreklamy, więc nie będę wymieniał marek ubrań w których jechałem, ale możecie wierzyć mi na słowo – dużo lepszych na naszym rynku nie ma. Nie korzystam z ciuchów z wpinanymi membranami, bo z doświadczenia wiem, że te z membraną laminowaną sprawdzają się chyba lepiej i wymagają mniej fatygi. Pomijam już fakt, że membrana membranie nierówna – jedne rzeczywiście oddychają i nie przepuszczają wilgoci, drugie nieco gorzej. Inną kwestią jest absolutnie prawidłowe pozapinanie i uszczelnienie ubioru. Gdy jednak znikąd pojawia się nawałnica, mało kto w pośpiechu dba o staranne dopięcie wszystkich rzepów.
Nawet niewielka nieszczelność absolutnie przeciwdeszczowego jednoczęściowego kombinezonu, pojawiająca się przeważnie na szyi, spowoduje powolne, ale systematyczne wciekanie wody do wnętrza i po jakimś czasie jest mało komfortowo. Za chwilę, po gwałtownej burzy robi się parno i gorąco, trzeba więc zdejmować z siebie „warstwy nieprzepuszczalne”. I tak kilka razy dziennie. To wcale nie jest miłe, w dodatku przeważnie zabiera sporo czasu. Bo jak już staniemy, to jeden chce siku, drugi zajarać fajkę, trzeci coś zjeść i pozornie niegroźny pit-stop przeradza się w dłuższe posiedzenie.
Krótko mówiąc, takie pogodowe figle natury niespecjalnie uprzyjemniają nam podróż. Albo jest za mokro, albo za zimno, albo za gorąco. Jeszcze kilka lat temu przed podobnym wyjazdem po prostu sprawdzałem długoterminową prognozę pogody, dostosowywałem do tego rodzaj ubioru i mniej więcej udawało się trafić z tematem. Teraz na dobrą sprawę powinienem wozić ze sobą bez przerwy coś totalnie nieprzemakającego (chyba sucha pianka do nurkowania i gumofilce sprawdzają się pod tym względem najlepiej) oraz przewiewną kurtkę typu mesh, bo przecież ze względów bezpieczeństwa nie wypada jeździć w T-shircie i klapkach. I w razie potrzeby przebierać się kilka razy dziennie. Obawiam się jednak, że jeżdżąc w wersji biwakowo-namiotowej i wożąc ze sobą cały turystyczny mandżur nie byłbym w stanie przytroczyć do motocykla dodatkowych ciuchów. I tak źle, i tak niedobrze.
Na pocieszenie mam tylko jedną uwagę, że jeszcze dwa-trzy miesiące i większość z nas odstawi swoje stalowe rumaki do garaży, więc temat niejako samorzutnie się zdezaktualizuje. A w przyszłym sezonie? Zgodnie ze staropolską, powszechnie stosowaną filozofią – jakoś to będzie, na razie nie ma się co martwić. Albo wszyscy święci wezmą nas pod swoje opiekuńcze skrzydła i pogoda się poprawi, albo producenci motocyklowej odzieży ruszą głowami i wymyślą coś, co w miarę komfortowo pozwoli nam bawić się naszymi maszynami.