fbpx

Pojawiły się ostatnio pogłoski o planowanych przez unijnych urzędników kolejnych zmianach w regulacjach prawnych dotyczących pojazdów spalinowych. Część z nich jest żartem, część nie do końca, ale cieszę się, że mam nad młodym pokoleniem pewną przewagę. Krócej będę musiał patrzeć na to wszechogarniające nas dziadostwo.

Ktoś może powiedzieć, że to są tylko mrzonki, mgliste plany na przyszłość, nic konkretnego. Niestety przykład wdrażania w życie dyrektyw mówiących o pojazdach elektrycznych jest wystarczająco dobitny. O tym też kiedyś mówiło się, że to tylko takie tam urzędnicze bajania, bliżej niesprecyzowane plany. Po kilku latach okazuje się, że nie była to aż tak daleka przyszłość, jakby się wtedy mogło wydawać. Coraz częściej mówi się o zakazie wjazdu do centrów wielkich miast pojazdami spalinowymi, a termin zakazu ich rejestracji w Europie jest już praktycznie znany.

Nie są to już fantasmagorie, tylko rzeczywistość. To dzieje się tu i teraz. Pomijając już fakt bardzo dyskusyjnej „ekologiczności” tych pojazdów, trzeba jeszcze twardo spojrzeć na realia. Elektryczne pojazdy wymagają ładowania akumulatorów prądem, którego zdaje się zaczyna brakować, a nasza energetyka ledwo zipie. Ale wygląda na to, że urzędnikom wcale nie przeszkadza to w snuciu własnych wizji wyzwolenia świata z okowów silnikowych spalin. 

Ale ja nie o tym. Elektryfikacja pojazdów to tylko przykład, że pomrukiwań eurokratów nie można lekceważyć, bo oni sobie wcale nie żartują. Gdy dochodzą mnie słuchy o projektach wprowadzenia elektronicznych „kagańców”, automatycznie dostosowujących prędkość samochodu do zadanych przez przepisy wielkości, to wcale nie traktuję tego jako żart. Gdy słyszę, że unijne komisje (czy jakoś tak) rozważają pochylenie się nad projektem rozporządzenia mówiącym o zakazie używania samochodów spalinowych w weekendy, to choć wiem, że jest to póki co żart jednej z redakcji motoryzacyjnych, to wcale nie mam pewności, czy aby unijni urzędnicy nie zajmą się tym za chwilę z wielką starannością.

Zaczyna się od samochodów, ale nie mam żadnych wątpliwości, że każde dotyczące ich nowe regulacje obejmą też motocykle, bo tak dzieje się od dziesięcioleci. O ile jakoś tam jestem w stanie wyobrazić sobie weekend bez samochodu, to bez motocykla (przynajmniej w sezonie) już nie bardzo. A w zasadzie wcale. A że elektrykiem będzie można jeździć do woli? To sobie jeździjcie, a raczej zatrzymujcie się co 70 km na dłuższe ładowanie. O ile oczywiście na stacji będą wolne gniazdka. Ja uprzejmie podziękuję, nie jestem zainteresowanym takim sposobem spędzania wolnego czasu. Nawet w imię obrony czystości atmosfery naszej Matki Ziemi. Nie zauważyłem też , a staram się śledzić rynek na bieżąco, aby któraś z poważnych firm usiłowała skonstruować elektryczny motocykl turystyczny, nie mówiąc już o maszynie typu adventure. Wiecie – takiej z kuframi, owiewkami, wygodną dwuosobową kanapą. Nie ma takich? Jakoś mnie to nie dziwi, zasięgi elektryków (mimo entuzjastycznych opowieści producentów) są po prostu zbyt marne, mało tego – lepsze nie będą. Przecież akumulatory zostały wynalezione już w połowie XIX wieku, elektryczne  samochody jeździły wcześniej niż spalinowe. No i cóż z tego, skoro przez ponad 170 lat poprawiania tego chemicznego źródła prądu nie udało się znacząco zwiększyć jego zdolności magazynowania energii. Może po prostu się nie da i czas przestać się okłamywać?

Nie wiem jak dla was, ale dla mnie taka wizja „bezweekendowej” przyszłości jest z gruntu nieakceptowalna. Przez ponad 40 lat zabaw z motocyklami jakoś przyzwyczaiłem się się już do tych dymiąco-ryczących mechanizmów i ciężko mi będzie z takiej zabawy zrezygnować. Nawet w najśmielszych przewidywaniach nie sądziłem, że dożyję kiedyś końca motoryzacji. Oczywiście w klasycznym jej rozumieniu. Pocieszają mnie tylko dwa fakty. Po pierwsze, łudzę się, że nikt nie wpadnie na pomysł, aby te już jeżdżące, zarejestrowane motocykle przymusowo wysyłać na złom. A po drugie, że europejskie młyny mielą na tyle powoli (chociaż konsekwentnie), że zwyczajnie nie dożyję momentu wprowadzenia w życie tych głupich zakazów.  

  

 

KOMENTARZE