Okazuje się, że czym Maryla Rodowicz dla telewizyjnych imprez sylwestrowych, tym model KLR650 dla Kawasaki – po prostu musi być w programie! Legendarny dual sport, którego zniknięcie z rynku opłakiwaliśmy w 2018 roku, powróci w roku modelowym 2022. Przy tej okazji zastanówmy się, czy ta niemal 40-letnia konstrukcja ma jeszcze rację bytu w otoczeniu dużo nowocześniejszych maszyn konkurencji?
Na skróty:
Na początek muszę doprecyzować, że Kawasaki KLR650 w 2018 roku zniknęło z rynku amerykańskiego, w Europie nie było dostępne już od wielu lat, ze względu na restrykcyjne normy emisji spalin i hałasu, którym ten gaźnikowy singiel nie był w stanie sprostać. Model ten teoretycznie miał kilka generacji, ale założenia konstrukcyjne pozostały niezmienne od momentu jego debiutu w 1987 roku (poprzednik, KLR600, pojawił się już w 1984). Niezwykłą popularność zdobył zwłaszcza za oceanem, gdzie ze względu na prostotę, niską cenę i bezawaryjność stał się jednym z ulubionych modeli wszelkiej maści podróżników, rolników, leśników, a nawet wojskowych – na jego bazie zbudowano militarny model M1030M1 z silnikiem wysokoprężnym.
Klasowy brzydal
KLR650 nigdy nie był ani piękny, ani szybki, za to niesamowicie skuteczny w zadaniach, do których został stworzony, czyli niezmordowanym pokonywaniu tysięcy kilometrów po kiepskich asfaltach, szutrach i w niezbyt ciężkim terenie. Miał oczywiście swoje bolączki, które nasilały się lub słabły zależnie od roku produkcji. Wymienię tylko cztery: skromny zapas mocy na asfalcie, bardzo mizerny przedni hamulec, pewien apetyt na olej i wyrabiający się napinacz łańcucha wałków wyrównoważających. Wymiana tego ostatniego, zwanego z angielska „doohickey”, to jedna z podstawowych modyfikacji, jaką przeprowadzają właściciele tych maszyn. W produkcji trwalszych zamienników wyspecjalizowała się firma Eagle Mike.
Bez rewolucji
Moglibyśmy się spodziewać, i takie były zresztą nadzieje, że Kawasaki pójdzie drogą Yamahy Tenere 700 i pokaże całkowicie nową maszynę, napędzaną twinem, chociażby z modelu Versys 650. Tymczasem, zgodnie z powiedzeniem, że wiele musi się zmienić, żeby wszystko zostało po staremu, nowy KLR650 to w zasadzie dobry znajomy, który na siłowni zrobił nogi, a wracając kupił kilka gadżetów w sklepie z elektroniką.
Silnik to nadal chłodzony cieczą singiel o pojemności 652 ccm, w którym wtrysk paliwa zastąpił w końcu stosowany od lat 80. gaźnik Keihin CVK 40, który potrafił czasem sprawiać problemy z regulacją składu mieszanki. Zmodyfikowano również kształt krzywek zaworowych i zwężono wydech. W rezultacie jednostka jest wydajniejsza w środkowym zakresie obrotów i generuje teraz nieco więcej mocy, choć wartość w okolicach 45 KM wciąż ciężko uznać za imponującą. Słynny „doohickey” jest teraz podobno wykonany z lepszych materiałów, nieco zmodyfikowany i niezawodny… cóż, zobaczymy. 

Czy ma szansę?
Tyle tytułem wstępu i przydługiej prezentacji, przejdźmy do sedna – czy taki motocykl będzie miał jeszcze rację bytu w roku 2022, bo wtedy ma się ponownie pojawić na rynku? Przede wszystkim, zobaczymy, czy u nas w ogóle się pojawi, spełnienie wymogów normy Euro 5 może się okazać niewykonalne. Jeśli jednak jakimś cudem się to uda, to uważam, że jak najbardziej mógłby znaleźć klientelę, w tym mnie. Jestem użytkownikiem poprzedniej generacji, z rocznika 2008 i bardzo sobie cenię ten motocykl. 
Już wyjaśniam. KLR jest idealnym kompromisem pomiędzy lekkimi endurakami, a ciężkimi maszynami adventure. To motocykl na tzw. dużego chłopa – ważąc ok. 120 kg przy 185 cm wzrostu nie pamiętam innego modelu, na którym byłoby mi tak wygodnie. Kanapa jest wysoko, ale też w sporej odległości od podnóżków. Rezultatem jest rewelacyjna pozycja, zwłaszcza dla nóg. Szerokie siodło bardzo dobrze sprawdza się na dłuższych przelotach, płyta bagażnika ma wielkość pokładu lotniskowca, a 23-litrowy zbiornik zapewnia ponad 400-kilometrową autonomię. Po prostu wsiąść i jechać, jechać, jechać… Po asfalcie, szutrach, błocie, piachu, bez znaczenia.
Inna sprawa, że poza Yamahą Tenere 700 i KTM 890 Adventure w zasadzie nie ma na rynku prawdziwych dual sportów ze średniej półki, posiadających realne zdolności terenowe. Poza oczywistą kwestią dostępności w Europie, o ewentualnym powodzeniu Kawasaki KLR650 zadecyduje cena. Najpopularniejsza u nas Yamaha kosztuje w tej chwili od 46 tys. zł, ceny KLR w USA startują od ok. 26 tys. zł za wersję z ABS. Gdyby więc udało się uzyskać cenę w przedziale 30-35 tys. zł, czyli tylko nieco drożej od Hondy CRF300 Rally, chętnych na pewno by nie zabrakło. KLR650 został ulepszony w obszarach, w których bardzo wyraźnie niedomagał, a jednocześnie zachowano jego prosty i bardzo przyjazny charakter. Jak najbardziej widzę dla niego miejsce na współczesnym rynku motocyklowym. Gdyby nie ci podli urzędnicy…












