Przy okazji premierowego testu Husqvarny Svartpilen 125 w Barcelonie sprawdziliśmy możliwości podwozia bliźniaczego modelu 401 na flat tracku. Zobaczcie, co z tego wyszło!
Na skróty:
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest jeździć szosowym motocyklem poza utwardzonymi drogami albo czy seryjny „ulicznik” da sobie radę na torze do flat tracku? W internecie można znaleźć wiele przerobionych potworów zwijających szutry, ale dużo rzadziej ktoś podejmuje się offroadowania seryjną szosówką. Przy okazji testu Svartpilena 125, Husqvarna postanowiła dać nam taką możliwość i na torze flat trackowym w Rocco’s Ranch mogliśmy sprawdzić możliwości swoje i szosowego Svartpilena 401.
W offowym raju
Sam obiekt wyglądał jak z bajki i mnie, jako offroadowcowi, ciężko było oderwać wzrok od
doskonale przygotowanych motocrossowych torów czy właśnie flat trackowej pętli. Pierwszy raz w życiu widziałem prawdziwy tor do „amerykańskiego żużla” i już nie mogłem doczekać się chwili, gdy na niego wjedziemy. Co prawda trochę zawiodłem się przygotowaniem nawierzchni, bo właściciel postanowił nie polewać dodatkowo toru, aby trochę ograniczyć szybką jazdę. Zanim więc nasza grupa zaczęła jeździć, nawierzchnia była już wyschnięta na skałę i pył. Przypominała bardziej mój rodzimy tor w Olsztynie latem, kiedy ziemia zaczyna pękać, a na powierzchni zostają czarne ślady od opon, ale i tak czekałem na to bardziej niż na dostawę klapek Kuboty do Biedronki.
Tak więc gdy tylko pojawił się znak, że czas spróbować się poślizgać, od razu pobiegłem do
pięknie prężącej się floty i wybrałem swoją 401-kę. Wszystkie sztuki miały całkowicie wyłączone
systemy ABS i wszystkie były wyposażone w opony Pirelli Rally SRT o bardzo offroadowym
bieżniku. Chwilę wcześniej mieliśmy okazję sprawdzić te gumy na krętych, górskich trasach pod Barceloną, więc przyszedł czas przetestować ich terenowe możliwości.
Nowy świat
Pierwsze okrążenia to oswajanie się z niecodziennymi warunkami, zapamiętywanie zakrętów i
podkręcanie tempa. Kiedy tylko dostaliśmy znak, że możemy cisnąć, od razu chciałem „chodzić
bokami”. Agresywne redukcje i ostre wchodzenie w zakręty przekładały się na dosyć chaotyczne
uślizgi na wejściach lub wyjściach z zakrętów, ale do flat trackowego driftu było jeszcze daleko. Z każdym kolejnym okrążeniem próbowałem coraz mocniej wyłamywać motocykl, który
zasygnalizował mi kilka razy mały promień skrętu ograniczający wyciąganie maszyny z opresji.
Zbagatelizowałem to i na efekt długo nie trzeba było czekać. Podczas wchodzenia w jeden z
sypkich zakrętów złożyłem jak najniżej motocykl i dałem w gaz, tak żeby wyłamać konkretnego
boka. I udało się, bo motocykl znalazł się niemal w poprzek kierunku jazdy, ale mały promień
skrętu, szybko zablokował kierownicę i nic nie mogłem już zrobić, jak tylko dać się wyrzucić i
zaliczyć highside’a. Szybko pozbierałem siebie i motocykl, który zbyt mocno nie ucierpiał przy
starciu z hiszpańską ziemią, ale rysa na dumie pozostała.
Do dwóch razy sztuka
Oczywiście nie ostudziło to mojego zapału, tylko jeszcze bardziej pobudziło apetyt i chęć
„odegrania się”. Kiedy jednak przyszedł drugi highside, którego ledwo wyciągnąłem moim „flat
track superman no foot landerem”, nasz trener szybko ściągnął mnie z toru i zostałem skarcony.
Bez skrupułów wytknął mi agresywną jazdę, szarpanie gazem czy nawet strzały ze sprzęgła.
Przypomniał również, że flat track to sztuka precyzji i w tym sporcie im spokojniej jedziesz i mniej ruchów wykonujesz, tym po prostu lepiej.
Nasz trener kazał mi używać tylko 1 i 2 biegu i spokojnie wchodzić w zakręty, z równym gazem,
uślizgując tylne koło praktycznie tylko podczas redukcji i dohamowań do zakrętów. Podpatrując jego jazdę szybko zauważyłem, że on sam nie stara się mocno ślizgać w zakrętach. Na wejściach owszem – był złożony, jednak od środka zakrętu jechał już normalnie, płynnie odwijając gaz i nie zrywając przyczepności. Mnie nie zależało, żeby jeździć jak najszybciej, tylko oczywiście wyłamywać sztukę jak najmocniej, ale dało mi to trochę do myślenia.
Przypomniałem sobie, że przecież to nie jest offroadowy motocykl, tylko szosowy na uniwersalnych oponach (jak się okazuje świetnych na asfalt i w lekki teren) i faktycznie może po prostu się nie nadawać do prawdziwego flat trackowego ślizgania się.
Skorzystałem więc z rad doświadczonego trenera, porzuciłem marzenia o wyłamywaniu furki
niczym Valentino Rossi i skupiłem się na płynnej i szybkiej jeździe. Od razu zacząłem doganiać
szybszych dziennikarzy i mimo że adrenalina nie była już taka duża, jak przy agresywnych
uślizgach, to fun i tak był ogromny, a trener nawet chętnie chwalił.
Żal wyjeżdżać
Nasz cały flat trackowy trening nie trwał zbyt długo i szczerze mówiąc to najchętniej zostałbym tam cały dzień, zamiast testować wokół Barcelony małego Svartpilena 125, bo zabawa była
przepotężna. No dobra, może ostatni zjazd z góry szerokimi, krętymi ulicami na setce był prawie tak samo przyjemny, ale dojazdówka do tego miejsca autostradą była najnudniejszym
motocyklowym doświadczeniem w moim życiu. Za to na flat tracku cały czas się coś działo i mimo stosunkowo krótkiej serii, dostaliśmy trochę w kość i trzeba było się napocić.
To doświadczenie pokazało, że Husqvarny Svartpilen – zarówno 125, jak i 401 – nie tylko
wyglądają, jakby miały offroadowe aspiracje, ale faktycznie nie boją się wjazdu na nieutwardzone drogi i zaliczenia kilku nie za mocnych boków. Fajnie byłoby jeszcze spróbować jazdy zarówno jednym, jak i drugim sprzętem na swoich zasadach, więc już wiercę dziurę w brzuchu o przysłanie czarnej strzały na trochę dłuższy test, ale Husqvarna już wie, że jako przybrany syn Andrzeja (za to bez stunterskiego doświadczenia) stanowię spore zagrożenie dla ich motocykli. Teraz jednak wiem, że flat track nie tylko fajnie wygląda, ale przede wszystkim uczy szanowania trakcji, operowania gazem i nie popełniania błędów. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku uda się wrócić na taki tor, tylko z bardziej offroadowym motocyklem (o dużym skręcie).