fbpx

Już podczas wiosennych targów w Poznaniu ziści­ły się marzenia twórców no­wego, polskiego motocykla. W hali Fabryki Samocho­dów Osobowych wystawio­ prototyp jednośladu o roboczej nazwie Maraton i była to jednocześnie pierwsza odsłona nowatorskiej kon­strukcji stworzonej rękoma znanego zawodnika wyścigowego, Włodzimierza Kwa­sa. Premiera nie wzbudziła szalonego aplauzu widzów, ale też i oprawa pokazu była poniżej oczekiwań fa­chowców. 

Mieliśmy zatem okazję zaznajomić się z wyglądem następcy WSK. Tak chyba można określić Maratona, bowiem w pojeździe tym po­kłada się nadzieje podobne jak w motocyklach ze Świd­nika. Mają stać się one po­pularnym środkiem trans­portu w naszym kraju, do­stępnym nie tylko dla ludzi zamożnych, ale także dla tych o mniej zasobnym port­felu, a przede wszystkim dla młodzieży. Po kilku miesią­cach wyczekiwania miałem wreszcie okazję odbyć jazdy próbne najmłodszym dziec­kiem FSO, które po zapad­nięciu ostatecznych decyzji trafi na taśmę produkcyjną zakładów w Ciechanowie. 

Chociaż jedyny zmonto­wany egzemplarz stanowi coś w rodzaju makiety, nie sprawia wrażenia jeżdżącej prowizorki. Co prawda ja­kość szwów spawalniczych pozostawia wiele do życze­nia, ale inne elementy spra­wiają jak najlepsze wraże­nie. Planowane są pewne poprawki stylizacyjne, które na pewno uatrakcyjnią pojazd, ale zmiany, jeśli nastąpią, będą niewielkie. 

Maraton to pierwszy z planowanej serii jednośladów o zróżnicowa­nym charakterze. Włodzi­mierz Kwas zapowiada nie tylko model szosowy, ale tak­że małego choppera i obudo­wanego „ściganta”. Póki co, mamy do czynienia z moto­cyklem enduro, o czym świadczą długoskokowe za­wieszenia, wysoko podnie­sione błotniki i szeroka kie­rownica. Przy wsiadaniu na miejsce kierowcy nie odczuwa się jednak znacznej wy­sokości maszyny. Wręcz przeciwnie, kanapa jest ła­two dostępna nawet dla ni­skich osób. Na pewno ucie­szy to również wszystkich początkujących, im bowiem najtrudniej utrzymać w ryzach przy wsiadaniu wysoki jednoślad. 

Za sterami Mara­tona można czuć się przy­jemnie. Wszystko jest tam, gdzie trzeba, od razu można zauważyć, że do rozmiesz­czenia dźwigni i przełączni­ków przyłożył rękę wytraw­ny kierowca, a nie bezdusz­ny konstruktor-kreślarz. Co prawda dźwignia zmiany biegów mogłaby być nieco dłuższa, ale po przyzwycza­jeniu się do małej odległości między podnóżkiem a dźwi­gnią, zmiany przełożeń moż­na dokonać szybko i precy­zyjnie. 

Zresztą cały zespół napędowy przejęty z Suzuki GN 125 sprawuje się bez za­rzutu i pracuje zaskakująco cicho. Silnik o małej przecież pojemności skokowej za­pewnia niezłe osiągi. Odnosi się wrażenie, że są one lep­sze niż w GN. Być może sta­nowi to zasługę zredukowa­nej masy własnej Maratona, wszak oprócz stalowej ramy i stalowo-aluminiowego źró­dła napędu mamy do czynie­nia z plastikiem. 

Lekkość konstrukcji potwierdzają próby w terenie. Prowadze­nie Maratona to wielka przy­jemność, wręcz zabawa. Bez trudu można nim balanso­wać i nakłaniać go do najprze­dziwniejszych położeń. Sze­rokie ogumienie zapewnia spokojne przejeżdżanie na­wet bardzo głębokiego pia­sku, choć niekiedy brakuje mocy, by wyjść z terenowych pułapek. 

Bębnowe, urucha­miane linkami hamulce są więcej niż wystarczające. Nie mają skłonności do blo­kowania i działają precyzyj­nie. Podczas jazdy po szosie elementy resorująco-tłumią­ce były na tyle miękkie, że można nawet mówić o pewnym komforcie podróżowa­nia. Ich charakterystyka w niczym nie przypominała tak typowego dla małych motocykli enduro twardego zestrojenia. Jednak podczas skoków na nadwiślańskich pagórkach nie pojawiało się zjawisko „dobijania”, co świadczy o precyzyjnym do­braniu twardości sprężyn i siły tłumienia. Przy sko­kach, a właściwie podczas lądowania po nich, potwier­dziła swą sztywność podwój­na, kołyskowa rama. Także przy przejeżdżaniu szybkich, pokrytych koleinami wiraży nie pojawiły się drgania pod­wozia. 

Biorąc pod uwagę bardzo niskie zużycie paliwa, uzy­skiwane przez silnik Suzuki 125, nowy motocykl z FSO trzeba uznać za prawdziwe­go maratończyka. Na zatan­kowanym do pełna zbiorniku paliwa można przejechać ok. 700 km, a takim wynikiem mogą się poszczycić chyba tylko motocykle z rajdu Pa­ryż-Dakar. Nie zapominajmy również, że w następcy WSK nie trzeba mieszać oleju z benzyną. Czterosuw to czterosuw, co prawda bar­dziej skomplikowany, ale cichszy, znacznie trwalszy, no a przede wszystkim nie trzeba już nic mieszać pod­czas tankowania. No i ten rozrusznik, wystarczy nacisnąć starter i… jedziemy! 

Oby szybko FSO Maraton trafił na ciechanowską ta­śmę montażową. Jeśli tak się stanie, zyskamy pojazd, któ­rego nie będziemy musieli się wstydzić, gdy nasz kraj wejdzie do Unii Europejskiej. Pozostanie tylko nie zapo­mnieć o następnych mode­lach z tarczowymi hamulca­mi, centralnym amortyzato­rem i widelcem typu upside­-down. Ale Włodzimierz Kwas podobno zawsze dotrzymuje słowa. 

Zdjęcia: Jerzy Szymański

 

KOMENTARZE