Już podczas wiosennych targów w Poznaniu ziściły się marzenia twórców nowego, polskiego motocykla. W hali Fabryki Samochodów Osobowych wystawio prototyp jednośladu o roboczej nazwie Maraton i była to jednocześnie pierwsza odsłona nowatorskiej konstrukcji stworzonej rękoma znanego zawodnika wyścigowego, Włodzimierza Kwasa. Premiera nie wzbudziła szalonego aplauzu widzów, ale też i oprawa pokazu była poniżej oczekiwań fachowców.
Mieliśmy zatem okazję zaznajomić się z wyglądem następcy WSK. Tak chyba można określić Maratona, bowiem w pojeździe tym pokłada się nadzieje podobne jak w motocyklach ze Świdnika. Mają stać się one popularnym środkiem transportu w naszym kraju, dostępnym nie tylko dla ludzi zamożnych, ale także dla tych o mniej zasobnym portfelu, a przede wszystkim dla młodzieży. Po kilku miesiącach wyczekiwania miałem wreszcie okazję odbyć jazdy próbne najmłodszym dzieckiem FSO, które po zapadnięciu ostatecznych decyzji trafi na taśmę produkcyjną zakładów w Ciechanowie.
Chociaż jedyny zmontowany egzemplarz stanowi coś w rodzaju makiety, nie sprawia wrażenia jeżdżącej prowizorki. Co prawda jakość szwów spawalniczych pozostawia wiele do życzenia, ale inne elementy sprawiają jak najlepsze wrażenie. Planowane są pewne poprawki stylizacyjne, które na pewno uatrakcyjnią pojazd, ale zmiany, jeśli nastąpią, będą niewielkie.
Maraton to pierwszy z planowanej serii jednośladów o zróżnicowanym charakterze. Włodzimierz Kwas zapowiada nie tylko model szosowy, ale także małego choppera i obudowanego „ściganta”. Póki co, mamy do czynienia z motocyklem enduro, o czym świadczą długoskokowe zawieszenia, wysoko podniesione błotniki i szeroka kierownica. Przy wsiadaniu na miejsce kierowcy nie odczuwa się jednak znacznej wysokości maszyny. Wręcz przeciwnie, kanapa jest łatwo dostępna nawet dla niskich osób. Na pewno ucieszy to również wszystkich początkujących, im bowiem najtrudniej utrzymać w ryzach przy wsiadaniu wysoki jednoślad.
Za sterami Maratona można czuć się przyjemnie. Wszystko jest tam, gdzie trzeba, od razu można zauważyć, że do rozmieszczenia dźwigni i przełączników przyłożył rękę wytrawny kierowca, a nie bezduszny konstruktor-kreślarz. Co prawda dźwignia zmiany biegów mogłaby być nieco dłuższa, ale po przyzwyczajeniu się do małej odległości między podnóżkiem a dźwignią, zmiany przełożeń można dokonać szybko i precyzyjnie.
Zresztą cały zespół napędowy przejęty z Suzuki GN 125 sprawuje się bez zarzutu i pracuje zaskakująco cicho. Silnik o małej przecież pojemności skokowej zapewnia niezłe osiągi. Odnosi się wrażenie, że są one lepsze niż w GN. Być może stanowi to zasługę zredukowanej masy własnej Maratona, wszak oprócz stalowej ramy i stalowo-aluminiowego źródła napędu mamy do czynienia z plastikiem.
Lekkość konstrukcji potwierdzają próby w terenie. Prowadzenie Maratona to wielka przyjemność, wręcz zabawa. Bez trudu można nim balansować i nakłaniać go do najprzedziwniejszych położeń. Szerokie ogumienie zapewnia spokojne przejeżdżanie nawet bardzo głębokiego piasku, choć niekiedy brakuje mocy, by wyjść z terenowych pułapek.
Bębnowe, uruchamiane linkami hamulce są więcej niż wystarczające. Nie mają skłonności do blokowania i działają precyzyjnie. Podczas jazdy po szosie elementy resorująco-tłumiące były na tyle miękkie, że można nawet mówić o pewnym komforcie podróżowania. Ich charakterystyka w niczym nie przypominała tak typowego dla małych motocykli enduro twardego zestrojenia. Jednak podczas skoków na nadwiślańskich pagórkach nie pojawiało się zjawisko „dobijania”, co świadczy o precyzyjnym dobraniu twardości sprężyn i siły tłumienia. Przy skokach, a właściwie podczas lądowania po nich, potwierdziła swą sztywność podwójna, kołyskowa rama. Także przy przejeżdżaniu szybkich, pokrytych koleinami wiraży nie pojawiły się drgania podwozia.
Biorąc pod uwagę bardzo niskie zużycie paliwa, uzyskiwane przez silnik Suzuki 125, nowy motocykl z FSO trzeba uznać za prawdziwego maratończyka. Na zatankowanym do pełna zbiorniku paliwa można przejechać ok. 700 km, a takim wynikiem mogą się poszczycić chyba tylko motocykle z rajdu Paryż-Dakar. Nie zapominajmy również, że w następcy WSK nie trzeba mieszać oleju z benzyną. Czterosuw to czterosuw, co prawda bardziej skomplikowany, ale cichszy, znacznie trwalszy, no a przede wszystkim nie trzeba już nic mieszać podczas tankowania. No i ten rozrusznik, wystarczy nacisnąć starter i… jedziemy!
Oby szybko FSO Maraton trafił na ciechanowską taśmę montażową. Jeśli tak się stanie, zyskamy pojazd, którego nie będziemy musieli się wstydzić, gdy nasz kraj wejdzie do Unii Europejskiej. Pozostanie tylko nie zapomnieć o następnych modelach z tarczowymi hamulcami, centralnym amortyzatorem i widelcem typu upside-down. Ale Włodzimierz Kwas podobno zawsze dotrzymuje słowa.
Zdjęcia: Jerzy Szymański