Można. A nawet trzeba. Oczywiście jeżeli naprawdę trzeba. No bo co innego zrobić, jeżeli musimy wytracić szybkość?
Na skróty:
Czasem słyszy się: „kiedy przyczepność jest już zaangażowana w przenoszenie siły odśrodkowej w zakręcie, nie wolno jej angażować w przenoszenie siły hamowania”. Tak, ale w technice zawsze oprócz zagadnienia: co? istnieje jeszcze zagadnienie: ile? Jeżeli zapas przyczepności jest całkowicie wyczerpany, wtedy faktycznie nie można nic dokładać. W rzeczywistości jednak bardzo rzadko bierze się zakręty przy całkowitym wyczerpaniu zapasu przyczepności. Jeżeli niecałkowicie angażujemy przyczepność dla przenoszenia siły odśrodkowej, to mamy zawsze jeszcze możność wykorzystania pewnej jej części na hamowanie lub na przyśpieszanie. Jakiej części? Wcale nie tylko tej reszty nie wykorzystanej, ale trochę więcej. Popatrzmy na to od strony fizyki.
Elipsa przyczepności
Elipsa przyczepnosc1 (µmax) obrazuje maksymalną przyczepność, jaką na danej nawierzchni opona może zapewnić przy przenoszeniu sił w dowolnym kierunku. Jej kształt zależy od typu bieżnika i profilu opony, tak, że ta elipsa może być również kołem.
Każda opona motocykla swoją działkę siły odśrodkowej przenosi w kierunku poprzecznym. Na rysunku 1 oznaczyliśmy ją R. Siła hamowania H działa w kierunku wzdłużnym.
Chodzi o to, żeby wypadkowa W tych dwóch sił nie przekroczyła konturu „elipsy przyczepności”. Bo przekroczenie oznacza uślizg. Dopóki siła R nie osiąga konturu elipsy, możemy przyłożyć jeszcze siłę H, ale tylko taką, żeby wypadkowa W nie przekroczyła tego konturu. Zauważmy jednak, że to może być dość spora siła.
I odwrotnie: jeżeli na prostej aplikujemy siłę hamowania H, nie wykorzystując w pełni przyczepności (a rzadko hamujemy tak awaryjnie, żeby ją w pełni wykorzystywać), to możemy jeszcze spokojnie w trakcie hamowania wykonać pewien skręt, znów: żeby tylko W nie przekroczyła konturu oznaczającego µmax. To wszystko dotyczy oczywiście każdego z kół: przedniego i tylnego.
Jak to wygląda w praktyce?
W praktyce ani na jezdni, ani na żadnym ekranie nie widzimy żadnej elipsy i nie ukazują się nam żadne wektory. Trzeba polegać na odczuciach. Dla tej choćby przyczyny jestem zwolennikiem takiego stylu jazdy, żeby przy różnych okazjach zbliżać się do granicy przyczepności. Tylko zbliżać się do niej „od dołu”, to jest nigdy jej nie przekroczyć. To znaczy obserwować zachowanie się motocykla przy zbliżaniu się do granicy przyczepności. Dopiero wtedy możemy mówić o dobrym opanowaniu techniki jazdy.
Pierwszą fazą jest wejście w zakręt. W tej fazie motocykl (wraz z kierowcą) ulega coraz większemu nachyleniu w stronę zakrętu, a tor jazdy – coraz większemu zacieśnieniu łuku. Siła odśrodkowa wzrasta od zera do swej maksymalnej wielkości. Nic więc nie przeszkadza, żeby w tej fazie siła hamowania odpowiednio spadała od swej największej wartości do zera. Oznacza to właśnie możliwość pewnego uzupełniającego hamowania w fazie wejścia w zakręt. Czasem widać to wyraźnie na migawkach ze światowych wyścigów, jakie mamy okazję oglądać w TV. Raz nawet widziałem przewrócenie spowodowane ewidentnie nadmiarem takiego hamowania, co było zresztę inaczej skomentowane. Takie sceny warto też analizować.
W rejonie szczytu zakrętu nachylenie motocykla jest największe i wtedy już hamulce powinny być całkowicie odpuszczone. W przeciętnych szosowych zakrętach hamowanie w tej fazie nie powinno być już zresztą potrzebne, bo szybkość musiała być świadomie dobrana, a stąd mamy już pełny wgląd na wyjście z zakrętu.
Na ogół w typowych szosowych zakrętach faza ,,szczytu” trwa bardzo krótko. W fazie wyjścia podnosimy się stopniowo z nachylenia, jednocześnie wyprostowując tor jazdy. Tym samym zmniejszamy siłę odśrodkową, zwalniając stopniowo pole do dołożenia czegoś. Tu będzie to już siła napędu: odpowiednio dozując otwarcie gazu, przyspieszamy. Podkreślam: dozujemy to przyspieszenie. Bo bezkrytycznie szybkie otwarcie gazu może spowodować groźny uślizg tylnego koła, tym groźniejszy, im potężniejszy silnik, niższy bieg i głębsze nachylenie maszyny w zakręcie.
Dla mnie osobiście ta gra nachyleniami i siłami działającymi na zakrętach stanowi największą frajdę w jeździe motocyklem i mogę tylko żałować, że w okolicy Warszawy zakrętów jest tak mało. Ale uwaga: jeżeli nasza technika jazdy polega na ,,rzucaniu” maszyny w pełne nachylenie od razu w wejściu w zakręt, to zapomnijmy o wszystkim, co tu było napisane o „uzupełniającym” hamowaniu. Wtedy tylko jedna reguła jest słuszna: ręka precz od dźwigni hamulca, jeszcze dopóki maszyna jest w pionie.
Przypominam, że tych uwag nie należy rozumieć jako zalecenie używania hamulców w zakrętach. To jest raczej dyskusja z twierdzeniem, że nie wolno. Owszem, wolno. Tylko trzeba wiedzieć jak.
Wyczucie!
W zakręcie nie ma zastosowania reguła mówiąca, że większość siły hamowania pochodzi z przedniego hamulca. Tu hamowanie nie jest ostre i rozkład obciążeń na koła jest zbliżony do „statycznego”. Trzeba bardzo starannie wczuwać się w zachowanie tylnego i przedniego koła: wyczuć zbliżanie się do granicy przyczepności. Uślizg przedniego koła skończyłby się bardzo brzydkim upadkiem, a uślizg tylnego koła zmusiłby nas do dramatycznej walki, z małą szansą uniknięcia upadku.
Długo ciągnące się zakręty
Są zakręty bez określonego „szczytu”. Krzywizna ciągnie się dłuższy czas, powodując długi okres, jaki musimy spędzić w pełnym nachyleniu. A co zrobić, jeżeli wyniknie konieczność niespodziewanego wyhamowania? Bierzemy taki zakręt blisko granicy przyczepności?
Najlepiej podnieść maszynę i hamować już na nieco wyprostowanym torze jazdy, wykorzystując szerokość jezdni. Dla podniesienia maszyny z nachylenia trzeba zacieśnić chwilowo skręt, działając jednak tylko kierownicą: jeżeli skręt jest prawy, to skręcić tylko koło nieco w prawo, bez pogłębiania nachylenia. Można to obrazowo nazwać podjechaniem kołami pod swój własny środek ciężkości.
Czy hamować biegami w zakręcie?
Tak. Hamować. Silnik poprzez biegi jest znacznie przyjemniejszym i bezpieczniejszym urządzeniem do hamowania niż ten brutalny mechanizm cierny, jakim jest hamulec. Tylko znów: nie jest obojętne, jak hamować biegami. To oddzielny temat. Omówię to w następnym odcinku.