fbpx

Kiedyś nie lubiłem zimy… Kiedy przychodziły mrozy, a świat pokrywała biała powłoka nazywana wtedy przeze mnie białym syfem, motocykl lądował pod pierzynką, czekając na cieplejsze dni. Oczywiście zdarzyło się będąc nastolatkiem przepalić crossa i trochę poszaleć w śniegu, ale raczej skupiałem się na przygotowaniu formy i budżetu na zbliżający się sezon…

Adrenaliny szukałem wtedy w zupełnie innych zajęciach i nie do końca najmądrzejszych, patrząc wstecz. Z czasem mam wrażenie, że zimy stawały się coraz łagodniejsze i krótsze, jakby było im po prostu przykro słysząc to, co o nich mówię.

Wszystko zmieniło się jednak w ciągu dwóch sezonów. Najpierw kiedy trafiłem na PUK Arenę w Lipnie, gdzie mogłem poczuć się jak gwiazda Supercrossu, trenując z zawodnikami z całej Polski na naprawdę świetnym obiekcie. Następnie kiedy zainspirowany filmikami ze skandynawskich zawodów w końcu postanowiłem kupić sobie opony z kolcami. Zdarzyło mi się wcześniej przejechać na kolcach raz na lodzie i raz w przymrożonym lesie, ale dopiero kiedy nabyłem oryginalne opony z kolcami do moich motocykli, poznałem piękno zimowego enduro. Jak ja żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej! Ile pięknych momentów mnie ominęło…

Kto jak kto, ale Skandynawowie potrafią jeździć na kolcach… Podobno większy problem mają latem, bo jeżdżą „tylko” tak samo szybko jak w zimę.

Jazda w zimę spodobała mi się do tego stopnia, że późną jesienią zaczynam już wyczekiwać temperatur poniżej zera i wspaniałego śniegu! Oczywiście uwielbiam wiosnę, kiedy nawierzchnia jest niesamowicie przyczepna, a świat budzi się do życia. Lubię też walkę o przyczepność na spalonej słońcem letniej ziemi, no i kocham oczywiście jesienne wciągające błoto. Ale zima ma równie niesamowity klimat i przede wszystkim trakcję, o jakiej w innych porach roku można tylko pomarzyć w przypadku motocykli terenowych. Wystarczą opony z kolcami, przygotowany do jazdy zimą motocykl i dobre ubranie. O ile z tym ostatnim nie ma większego problemu, to okazuje się, że największym wyzwaniem może być zakup zimowych opon. I powiem szczerze, że jestem w ciężkim szoku, jak mało popularna, a jednocześnie trudno dostępna jest jazda enduro zimą w Polsce. Może naszymi przodkami nie byli wikingowie (chociaż niektórzy twierdzą, że Mieszko I ma korzenie skandynawskie), ale i tak nie uważam, żebyśmy byli miękkim narodem, i chciałbym bardzo, żeby mimo nie najmocniejszych motocyklowych tradycji jeżdżenie w każdych warunkach stało się jeszcze bardziej popularne. Może nie być łatwo przekonać do tego społeczeństwo, jeżeli jadąc na zimowy trening, usłyszałem w radiu, że przy minus pięciu stopniach nie warto wychodzić z domu i najlepiej schować się pod kocem. Serio? To jak ludzie mają być zdrowi? Jeżeli taki przykład będziemy dawać przyszłym pokoleniom motocyklistów, to faktycznie czeka nas zagłada. Na szczęście nie jestem odosobniony w kwestii zimowej jazdy i mam nawet wrażenie, że to grono powiększa się z każdym rokiem, a przy tym nie brakuje nawet kilkulatków niebojących się żadnych warunków. To zdecydowanie rozgrzewa serce!

Zimowe enduro daje naprawdę ogromne możliwości. Przy temperaturach grubo poniżej zera, kiedy ziemia jest dosyć głęboko przemarznięta, poziom trakcji jest niewyobrażalnie imponujący.

Kilka dni po tym, jak na początku grudnia założyłem opony z kolcami do mojego KTM EXC 300, zima przypomniała sobie, jakie brzydkie rzeczy zdarzało mi się o niej mówić, i na złość postanowiła uciec na kilka tygodni. Nie mogąc się doczekać jazdy na kolcach i patrząc na ceny biletów do Polski na święta, zmieniliśmy plany z moją Bellą i postanowiliśmy spędzić ostatni tydzień grudnia w Szwecji. I tak się złożyło, że następnego dnia po moim przylocie w Strägnäs organizowane były zawody Wheelspin. Pomyślałem, że to idealna okazja, aby sprawdzić, jak bawią się Skandynawowie, dla których sezon faktycznie trwa cały sezon i tylko w zimę mają kilka różnych serii enduro.

Minus dziesięć stopni, trzygodzinny wyścig (na szczęście ze zmianą w duecie co okrążenie) i 10-kilometrowa trasa oznaczona jaskrawymi znacznikami na drzewach. Pierwsze okrążenie to próba odnalezienia się w śnieżnym wyścigu, ból w końcówkach palców przez zaciśnięte od mrozu naczynia krwionośne i walka z zamarzającą na goglach parą wodną z wydychanego powietrza. Trzy kolejne to już wspaniała zabawa w śnieżno-lodowych koleinach praktycznie bez odczuwanego chłodu, z organizmem rozgrzanym od adrenaliny. Dwa ostatnie kółka to już z kolei walka o przetrwanie na rozjeżdżonej trasie po niekończących się odsłoniętych kamieniach i skałach przy dającym się we znaki sporym zmęczeniu. Moja głowa i ciało nie potrafiły zrozumieć, jak można jeździć na kolcach po tak twardej i śliskiej nawierzchni, ale kątem oka rozkoszowałem się prędkością, z jaką mijali mnie lokalesi. Większość z nich odziana w ciepłą bieliznę termoaktywną, zimowe rękawiczki motocyklowe i neoprenowe kominy, czasem nawet ze specjalnymi rękawami na kierownicę chroniącymi od wiatru i rozgrzewająca się ciepłą herbatą między swoimi okrążeniami. Zdarzali się jednak hardkorowcy w zwykłych rękawiczkach i samych kamizelkach, ale ich można uznać za inny gatunek. Niemniej jednak wszyscy bawili się świetnie, włącznie ze mną i dziećmi startującymi na sześćdziesiątkach i osiemdziesiątkach (tak, nawet do minicrossów istnieją oryginalne opony z kolcami i nie trzeba bawić się w samoróbki). 

Mówi się, że nie ma złej pogody do jazdy – są tylko źle ubrani. Dlatego trzeba pamiętać o bieliźnie termoaktywnej, ciepłych motocyklowych rękawiczkach, kominach i wiatroszczelnych kurtkach!

Możecie sobie tylko wyobrazić, jaka była moja radość, gdy po powrocie do Polski nasza zima mi wybaczyła i też wróciła! Okazało się, że wśród znajomych również nie brakuje chętnych i dobrze przygotowanych do jazdy na kolcach. Może nie tak licznych, kiedy termometry wskazywały -15 stopni, ale nie mieliśmy problemów ze znalezieniem kompanów do śnieżnych czy też lodowych szaleństw. Szczególnie gdy Andrzej rzucił hasło, że jeździmy po jeziorze!

Na spory akwen pod Szczytnem zjechało się nas z dziesięć osób z różnych rejonów Polski. Mniej lub bardziej wprawionych w jeżdżeniu po zamarzniętym jeziorze. Były dziewczyny i mężczyźni w najróżniejszym wieku, na najróżniejszych motocyklach enduro i cross oraz z bardzo zróżnicowanym doświadczeniem. Z kilku pachołków zrobiliśmy trasę i rozpoczęła się wspaniała zabawa.

Ci, którzy byli pierwszy raz, z ogromnym zdziwieniem poznawali niesamowity poziom trakcji i czucia motocykla, jaki gwarantują opony z kolcami wgryzające się w twardy lód. Bardziej zaawansowani z kolei bawili się w jak najmocniejsze złożenie motocykla albo stawianie go bokami w zakrętach, gdzie taflę lodu przykryła śnieżna pierzynka. Z kolei Łukasz doświadczony w Mistrzostwach Świata we Flat Tracku sprawdzał możliwości swoje i swojej zbajczonej Husqvarny podczas piekielnie widowiskowej jazdy, kiedy nieraz balansował na cienkiej granicy spektakularnego highside’a lub stracenia przyczepności. Zdarzyło mu się kilka długich ślizgów po odłączeniu od motocykla, ale wszystko odbyło się w bezpiecznych warunkach. Nie zabrakło też wyścigów, które dały chyba największy fun wszystkim uczestnikom. Adrenalina rozgrzewała bardziej niż ognisko rozpalone na brzegu, a każdy próbował zbliżać się do swoich granic. I mimo że nie było ani dziur, ani skoków i nawet nie trzeba było podnosić tyłka z kanapy, to uwierzcie, że w te kilka godzin zabawy na lodzie można było się naprawdę porządnie zmęczyć, a w kolejnych dniach zakwasy pojawiły się w bardzo dziwnych miejscach. To nie przeszkodziło ani trochę, żebyśmy wszyscy chcieli wrócić do jazdy na kolcach! Nie ważne, czy na jeziorze, czy też w lesie.

Jazda po lodzie jest najprzyjemniejsza wtedy, gdy nie ma na nim śniegu. Dlatego jeżeli brakuje czasu na odśnieżanie, trzeba jechać w teren!

Styczeń okazał się bardzo łaskawy, jeżeli chodzi o dostatek zimy, i w końcu nie brakowało okazji do jeżdżenia na kolcach. Mam nadzieję, że luty będzie równie zimny i będziemy mogli cieszyć się jeszcze przynajmniej kilkukrotnie wyjazdami w mrozie. Wiem, że może być dziwnie czytać modły o niskie temperatury w gazecie motocyklowej, ale żeby to zrozumieć, musicie sami spróbować zimowego jeżdżenia. Możecie zacząć od opon samoróbek, wkręcając w nie specjalne kolce czy chociażby nawet zwykłe, wzmacniane wkręty. Moim zdaniem najlepsze będą jednak oryginalne „zimówki”. Aktualnie wybór jest mocno ograniczony, więc bierzcie, co jest. Nawet używane. Jeżeli uda wam się zacząć jeszcze w tym sezonie, to gwarantuję, że również będziecie sami wyczekiwali powrotu prawdziwych zim i mrozów w granicach 10 stopni poniżej zera. Pamiętajcie tylko, żeby dobrze się ubrać – najważniejsze będą ciepłe rękawiczki i zadbanie o odpowiednie krążenie, szczególnie w dłoniach. Końcówki palców mogą trochę boleć, szczególnie na początku jazdy, ale za wszystkie przyjemności trzeba zapłacić jakąś cenę. 

Ja tymczasem wcale nie tak skrycie marzę, żeby w zimę na motocyklach enduro jeździło tyle samo zapaleńców co w sezonie letnim. Jeżeli ten procent byłby całkiem spory, to może nawet doczekalibyśmy się zawodów na kolcach na wzór skandynawskich sąsiadów? Czy to na jeziorze, czy też na leśnych trasach. Nie ważne gdzie, ważne, żeby ścigać się cały rok, bo dzięki temu nie trzeba czekać na przyjście sezonu i można go mieć przez 365 dni.

KOMENTARZE