Do morza i za morze! Tym razem prezentujemy wyjątkowo inną niż wszystkie dotychczasowe trasę morsko-lądową.
Na skróty:
Już kilkukrotnie w czasie naszych motocyklowych sobotnio-niedzielnych peregrynacji zdarzało się nam wyskoczyć na chwilę za granicę, więc to nic nowego. Jednak do tej pory robiliśmy to na kołach, drogą lądową, zapuszczając się na chwilę a to do Czech, a to do Słowacji, Niemiec, na Litwę, a przed wybuchem wojny także na Ukrainę. Tym razem opuścimy Polskę drogą morską, korzystając z promu.
Jak zwykle wykorzystując sytuację, tym razem wybrałem się na fantastyczny rajd, organizowany przez Stowarzyszenie Pojazdów Zabytkowych Lębork, aż do Szwecji. Że daleko? Wcale nie! Uświadomiłem sobie, że to jest super pomysł umożliwiający wykorzystanie jedenastogodzinnej podróży promowej jako noclegów w trakcie naszej wycieczki. Przecież jadąc na weekend, też musimy się gdzieś zakwaterować. Więc czemu nie w kabinie promowej?
Naszą trasę rozpoczniemy w porcie w Gdyni, gdzie przybijają promy Stena Line, pływające w bardzo różnych kierunkach Europy – do Wielkiej Brytanii, Holandii, Irlandii i północnej Europy. My wybieramy ten w kierunku szwedzkiej Karlskrony. Czy będzie bardzo drogo? Trudno jest dać jednoznaczną odpowiedź na to pytanie, bo ceny biletów zależą od bardzo wielu czynników – pory dnia, dnia tygodnia czy momentu sezonu. W przybliżeniu za kurs motocykl plus kierowca w weekend trzeba zapłacić ok. 300 zł. Jeżeli wybierzemy prom płynący w nocy, to obowiązkowo trzeba wykupić dodatkowo miejsce w kajucie. Dokładne informacje dotyczące ceny biletu znajdziecie na stronie www.stenaline.pl, ale warto porozmawiać telefonicznie z konsultantem firmy, który wybierze jakąś ciekawą ofertę.
Tak czy owak, jak już jesteśmy w Gdyni i do wieczornego promu mamy jeszcze chwilę, wypada zwiedzić miasto, a przynajmniej port. Generalnie wielu bardzo starych zabytków tu nie znajdziemy, bo chociaż sama miejscowość jest bardzo stara (osada rybacka istniała już w XIII wieku), to dopiero gdy Polska odzyskała w XX wieku niepodległość i gwałtownie potrzebowała własnego nowoczesnego portu morskiego, zaczęło się tu naprawdę coś dziać. W 1921 roku rozpoczęło się od portu wojennego (Gdynia liczyła wtedy ok. 1200 mieszkańców), a chwilę później (wrzesień 1922) Sejm II RP uchwalił ustawę o budowie „portu użyteczności publicznej”. W roku 1926 Gdynia uzyskała prawa miejskie, a port w połowie lat 30. był rekordzistą Europy pod względem przeładunków, a także najnowocześniejszą tego typu infrastrukturą na kontynencie. Dzisiaj możemy tu podziwiać (ale tylko z daleka) okręty wojenne, a także cywilne. Po krótkim spacerze wsiadamy na prom i w zaciszu kabiny zbieramy siły przed wycieczką. Bylebyśmy tylko nazbyt tych sił nie zbierali, bo co prawda w Szwecji, tak jak w Polsce, dopuszczalne jest 0,2 promila alkoholu we krwi, to jednak służby niekiedy lubią przeprowadzić wyrywkowe kontrole kierowców zjeżdżających z promu, a kary są naprawdę potężne i bezwzględnie egzekwowane. Przy okazji – w terenie zabudowanym dopuszczalna prędkość to 50 km/h, poza nim 70 km/h, a na autostradzie aż 110 km/h. Przy podróżowaniu po całej Skandynawii warto wziąć te wielkości pod uwagę, bo tu się po prostu nie opłaca ich przekraczać. Z drugiej strony ułatwia to jazdę motocyklami zabytkowymi…
Rano, po całkiem przyzwoitym śniadaniu, zjeżdżamy z promu w Karlskronie i jesteśmy gotowi do wycieczki. W pewnym sensie historia miasta podobna jest do naszej Gdyni, bo powstało ono w momencie budowy portu wojennego. Tyle tylko, że nieco wcześniej niż nasz, bo w roku 1680. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy w Szwecji, jest zupełnie inny rodzaj terenu. Nie ma tu piaszczystych plaż, a jest bardzo skaliście i wyspowo. W samej okolicy Karlskrony znajduje się kilkadziesiąt (kilkaset?) wysepek, tylko nie bardzo je zauważymy, bo rozdzielone są niekiedy naprawdę wąskimi przesmykami. W samym mieście obowiązkowo zwiedzimy fantastyczne Muzeum Morskie, a także łódź podwodną HMS Neptun z okresu zimnej wojny. Warto też zajrzeć na chwilę do dzielnicy Björkholmen, aby zrobić sobie fotkę przy czymś w rodzaju „starego miasta” – drewnianych, kolorowych, malutkich domkach (najstarsze mają ponad 300 lat!) należących niegdyś do stoczniowych robotników.
Kierunek Malmö
No i teraz mamy prawdziwą zagwozdkę. Kręcimy się po okolicy, podziwiając fantastyczną surową przyrodę Skandynawii, i wracamy wieczornym promem do Gdyni czy wybieramy wersję trudniejszą, ale zdecydowanie bardziej motocyklowo-turystyczną. Ja jestem za trasą bardziej ambitną. Trochę się umęczymy, ale obiecuję – będzie cudownie! Pojedziemy bowiem do Ystad! To nie jest wyjątkowo długa trasa – w zależności od tego, jak poprowadzi nas fantazja – od 180 do 250 km, a czas samej jazdy nie przekracza 3 godzin. Niezależnie od drogi, którą wybierzemy, ruszamy trasą nr 28, bo inaczej nawet chyba się nie da. Jedziemy tak długo, aż dojedziemy do solidnego skrzyżowania z bardziej główną drogą E22 i skręcimy w kierunku na Malmö. Początkowo droga wije się wzdłuż wybrzeża, tuż obok niezliczonych malowniczych wysepek, potem nieco odbija w głąb lądu. Jeżeli zdecydujemy się na taką trasę, dojedziemy do samego Malmö. To będzie nieco dłuższa droga, ale w nagrodę zobaczymy coś niesamowitego – słynny most nad cieśniną Sund. Jeżeli ktoś ma ochotę, może skorzystać – w jedną stronę spokojnie do Danii dojedzie się maksymalnie w pół godziny, bo to jest ok. 20 km, ale za taką przyjemność zapłacimy w sezonie niskim ok. 100 zł, a w wysokim 160 zł i to w jedną stronę! Sam most ma ok. 8 km długości i po drodze opiera się o sztuczną wyspę. Jeżeli ktoś ma ochotę pochwalić się później znajomym takim przejazdem, portfel schudnie o kilka stówek. Gdy jednak z różnych powodów nie jesteście zainteresowani wizytą w Kopenhadze, w samym Malmö warto zatrzymać się na chwilę na Wielkim Rynku (Stortorget), który jest historycznym centrum miasta. Tu znajdziemy pomnik króla Szwecji Karola X Gustawa – tego od „Potopu”. Przy okazji – wiecie, skąd wzięła ta chyba najbardziej wyniszczająca dla naszego kraju wojna? Przecież w Polsce w tym czasie rządził inny Waza – Jan Kazimierz. Cześć polskiej szlachty uznała, że jednak Karol byłby dla nas lepszym królem, i zaproponowała mu koronę. No to sobie po nią przyszedł…
Wracamy do Polski
Z Malmö do Ystad najszybciej dostaniemy się drogą nr E65 przez Skurup, ale jeżeli wygospodarujecie nieco czasu, to polecam wijącą się nad samym morzem trasę przez Vellinge i Treleborg. W teorii moglibyśmy próbować złapać szybki (ok. 6 godzin) prom do Polski z Treleborga, ale pływa on jedynie 10 razy w tygodniu, więc nie zawsze będzie nam pasowała godzina. Za to z Ystad odpływają 4 razy dziennie i jeżeli załapiemy się na ten tuż przed godziną 23:00, to na 6 rano wypoczęci wylądujemy w Świnoujściu. Tu głównie kursuje linia Polferries. Latem to będzie doskonały moment na wskoczenie na motocykl i ruszenie w kierunku Gdyni, tak aby zamknąć weekendową pętlę. Tak jak w przypadku promów Stenaline Gdynia-Karlskrona, ceny biletów zależą od wielu czynników, a wszelkie informacje znajdziecie na stronie www.polferries.pl. Ale generalnie powinniśmy zmieścić się w kwocie 200-300 zł + łóżko w kabinie. Byłbym zupełnie zapomniał – gdzieś po drodze koniecznie spróbujcie słynnych szwedzkich klopsików. Okazuje się, że nie są one specjalnością tylko Ikei. Z drugiej strony, nie polecam zakupu na pamiątkę innego szwedzkiego przysmaku – skisłego śledzia Surströmming. Po otwarciu puszki wydobywa się tak nieprawdopodobny fetor, że degustacji można dokonywać tylko w określonych warunkach – na otwartym powietrzu z wódką i mlekiem. Według niektórych jest to najgorszy smród na świecie.
Gdy już zsiądziemy z promu, czeka nas piękna trasa polskim wybrzeżem Bałtyku. Pojedziemy trasą E28 przez Kołobrzeg, Koszalin, Słupsk i Lębork. Kiedyś, kiedyś to będzie szybka ekspresówka S6, ale póki co spokojnie potoczymy się mniej więcej po tej samej nitce krajową drogą E28. Wcale nie będzie brzydziej, tylko inaczej i dla nas mniej egzotycznie niż na szwedzkim wybrzeżu. Ten odcinek to ok. 350 km, więc w jeden dzień spokojnie go przejedziemy, stając nienerwowo na tankowanie i popas. Lekkim popołudniem dotrzemy do Gdyni i tu zakończymy naszą międzynarodową trasę. Czy taka nieco egzotyczna wycieczka bardzo nadszarpnie nasz budżet? Trochę pewnie tak, ale w końcu odbywając weekendowe trasy motocyklem po samej tylko Polsce, też przecież gdzieś trzeba nocować i coś jeść, a zatankowanie maszyny pod sam korek powinno wystarczyć na etap „dewizowy”. Wydaje mi się więc, że raz na jakiś czas można pozwolić sobie na niewielką ekstrawagancję. Zwłaszcza jeżeli chcemy uchodzić w środowisku za podróżnika międzynarodowego.
Zdjęcia: autor, archiwum redakcji