Spokojnie – tym razem nie będzie ani słowa na temat fajności czy niefajności chińskich motocykli. Temat jest stary i kontrowersyjny, bo wydaje się, że jednoślady zza Wielkiego Muru mają tylu samo zwolenników, co przeciwników.
Wydaje się jednak, że sprawa z elektrykami ma się zgoła inaczej. Temat jest po prostu stosunkowo świeży i siłą rzeczy rynek nie był jeszcze w stanie dokonać weryfikacji. Nie podlega dyskusji, że w świecie motoryzacji pędzonej energią elektryczną Chiny są światowym liderem, a mnogość ich marek jest z naszego punktu widzenia nie do ogarnięcia. Jak w każdej branży, żeby być rozpoznawalnym, trzeba po prostu zainwestować odpowiednią ilość pieniędzy w reklamę i marketing, aby przekonać ludzi, że dany produkt jest najlepszy na świecie i dokładnie taki, jakiego potrzebują. A fakt, że te opowieści przeważnie nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi cechami towaru, to już sprawa drugorzędna i w zasadzie pomijalna. Do niedawna wydawało mi się, że mniej więcej znam rynek elektrycznych jednośladów w Polsce i nic nie będzie w stanie mnie zaskoczyć w tej materii. W końcu jestem w jakimś tam stopniu dziennikarzem branżowym i powinienem się orientować. Jakież było moje zdziwienie, gdy do redakcji przyszła propozycja objeżdżania skutera marki absolutnie „no name”. Pojazd okazał się na tyle interesujący, że postanowiłem dokładniej zbadać temat. Okazało się to wcale nie takie łatwe. Jeżeli firma nie inwestuje ani złotówki w szerszą (ogólnopolską) reklamę, to w dzisiejszych czasach naprawdę nie jest łatwo ją odnaleźć. Przecież nie będę jeździł od miasta do miasta w poszukiwaniu nieodkrytych jeszcze salonów. A w internecie obowiązuje prosta zasada – nie zapłacisz, to cię nie ma.
Dopiero założenie filtra „skuter elektryczny” na kilku serwisach aukcyjnych przyniosło rezultaty. Pojawiły się natychmiast w dużych ilościach marki, o których do tej pory w ogóle nie słyszałem. I tu przyszła mi do głowy analogia z całkiem nieodległej przeszłości. No dobrze, dla niektórych może i odległej, bo sprzed mniej więcej 15-20 lat. Wtedy nasz rynek także zalewała fala „chińszczyzny”, tyle że spalinowej. Kto miał głowę na karku i dysponował w jakimkolwiek miejscu w Polsce kawałkiem ziemi z magazynem, starą szklarnią czy tunelem foliowym, sprowadzał kontenerami skutery. Ci mniejsi po jednym, poważniejsi gracze po kilka, kilkanaście czy nawet kilkaset sztuk. Wtedy w negocjacjach biznesowych z partnerami zza Wielkiego Muru najmniejszą jednostką miary był właśnie kontener. Namnożyło się w tamtym czasie firm, a ambicją każdej z nich było mieć produkty pod własnym brandem. Wydaje mi się, że w pierwszej dekadzie XXI wieku mieliśmy dobrze ponad setkę importerów skuterowych. To był prawdziwy wolnorynkowy Meksyk, nie do ogarnięcia. Czas jednak (jak zawsze) zrobił swoje i zweryfikował rynek. Dzisiaj firmy handlujące chińskimi motocyklami w Polsce możemy zliczyć prawdopodobnie na palcach obu dłoni. Wszystkie zbudowały lepsze lub gorsze sieci sprzedaży i ogarniają serwisy posprzedażowe. Może i jest mniej romantycznie, ale za to bardziej cywilizowanie. W branży elektryków jest w tej chwili dokładnie tak samo, jak było kilkanaście lat temu ze spalinówkami. Kilku importerów konsekwentnie usiłuje budować rynek, propagując ideę elektromobilności, ale jest i cała masa biznesmenów idących absolutnie na żywioł. Dzisiaj opłaca się sprowadzać elektryczne skutery czy hulajnogi, a jutro – kto wie? Może groszek konserwowy albo elektronicznie sterowane garnki. Jak przestanie się kalkulować tu, przeskoczymy gdzieś indziej. Byle handel szedł. Czy takie podejście jest złe? Dla idei wolnego handlu pewnie nie, byleby nie zostawiać klientów z przysłowiową ręką w nocniku.
Trzeba więc cierpliwie przeczekać trudny moment, aż rynek elektryków nieco okrzepnie i zostaną na nim jedynie marki, co do których mamy zaufanie albo przynajmniej cieszą się dobrą opinią. Tu pojawia się bowiem także aspekt samego produktu. Rynek elektrycznych jednośladów jest tak świeżym tematem, że jeszcze trudno jest określić ich trwałość, żywotność czy bezawaryjność. Ja sam od mniej więcej 2 lat sporadycznie (ale za to bez oszczędzania) ujeżdżam chińską elektryczną hulajnogę i jak dotąd nie mogę narzekać.