Za sprawą regulacji prawnych, które weszły w życie kilka lat temu, królująca swego czasu w rankingach sprzedaży kategoria motorowerów mocno podupadła, a jej miejsce zajęła klasa 125. Nie zmienia to jednak faktu, że cechy i możliwości tych najmniejszych zmotoryzowanych jednośladów mogą być ciągle atrakcyjne.
Na skróty:
W czasach, gdy w Polsce nie obowiązywała jeszcze nowelizacja ustawy o ruchu drogowym dopuszczająca możliwość jazdy motocyklem klasy 125 ccm z prawem jazdy kategorii B, to właśnie motorowery niepodzielnie rządziły na naszym rynku. Sprzedawało się ich wielokrotnie więcej niż motocykli, a kategoria „sto dwadzieścia pięć” mocno się wtedy zmarginalizowała. Po zmianie przepisów w 2014 roku nastąpił spadek popularności tej najmniejszej klasy pojemnościowej, a w zasadzie jej gwałtowny zjazd po równi pochyłej. To jednak było do przewidzenia – posiadacze samochodowego prawa jazdy mogli wreszcie dosiąść względnie szybkich motocykli, co się chwali. Jednak oprócz niewątpliwych zalet nowej legislacji, wyszły też na wierzch jej poważne wady.
Twórcy ustawy zapomnieli po prostu o najmłodszych użytkownikach dróg. Nowe regulacje wprowadziły bowiem wobec małoletnich motorowerzystów obowiązek posiadania prawa jazdy kategorii AM. Niby nic strasznego, jednak diabeł tkwi w szczegółach. Kursy, a następnie egzamin, pociągają za sobą takie koszty, że często stanowią one dla najmłodszych (lub ich rodziców) barierę nie do pokonania. Wydatki te są bardzo często większe niż sam koszt zakupu pojazdu. Takie warunki spowodowały, że liczba chętnych do zakupu motoroweru lawinowo spadła, a liczne i dobrze prosperujące firmy importujące motorowery zaczęły gwałtownie zwijać interes.
A przecież drogowe zalety „pięćdziesiątek” wcale się nie zmieniły i takie pojazdy nadal są potrzebne. Przecież nie każdy dorosły obywatel Polski dysponuje prawem jazdy. Jedni po prostu, z różnych względów, go nie zrobili, a inni… byli nieco na bakier z przepisami ruchu drogowego i chwilowo uprawnienia zostały im odebrane. Jeżeli tylko ukończyli 18 lat przed 19 stycznia 2013 roku, to właśnie motorower będzie dla nich jedyną możliwością samodzielnego korzystania z pojazdu mechanicznego. Testowany przeze mnie Barton Active to również motorower, tyle tylko, że z karoserią skutera.
Czy na pewno zbyt wolno?
Biorąc od importera do testów skuter klasy 50 ccm, mniej więcej wiedziałem, co mnie czeka. Pierwsza trasa przebiegała z warszawskiej Woli na przyległe Bemowo, czyli względnie niedaleko. W dodatku z premedytacją wybrałem te bardziej zatłoczone ulice. Wiadomo – prędkość maksymalna w takich pojazdach ograniczona jest do 45 km/h, w dodatku mały Barton dysponuje mocą tylko 3 KM, która nie jest najwyższa nawet dla tej klasy pojemnościowej.
Z takimi ograniczeniami nie ma się co pchać nie tylko na trasy szybkiego ruchu (to akurat jest zabronione przepisami), ale nawet na szybsze miejskie arterie. Tam wszystkie samochody mocno się rozpędzają i nawet słabszy motocykl klasy 125 nie zawsze daje radę, a co dopiero dychawiczna „pięćdziesiątka”? Przecież motorowery, aby nie utrudniać ruchu, mają również zakaz jazdy po buspasach, bo to rzeczywiście są, bez urazy, „zamulacze”. Jeżeli więc nie chcesz narażać się na agresję ze strony innych uczestników ruchu, musisz sprytnie planować trasy.
Z drugiej strony – czy 45 km/h to mało? Pewnie że mało, tyle tylko, że wielu włodarzy miast decyduje się na wprowadzanie coraz bardziej rozległych obszarów z mocno ograniczonymi dozwolonymi prędkościami jazdy. Przypomnijmy, że według przepisów obowiązujących od roku 2018, maksymalna dopuszczalna prędkość w strefach zamieszkania (oznaczonych niebieskimi prostokątnymi znakami) wynosi 20 km/h. Nawet najsłabszy motorower będzie wstanie przekroczyć ją dwukrotnie i złapać solidny mandat.
Cierpliwości, młody padawanie!
Wspomniane 45 km/h to niezbyt wiele, ale to tylko połowa prawdy. Tę maksymalną prędkość można bowiem osiągać szybko i dynamicznie albo w tempie żółwia – i tu właśnie tkwi jądro problemu. Z mocniejszym silnikiem zawsze będziesz mniejszym zawalidrogą. A jak jest w przypadku testowanego skutera? Barton Active dysponuje mocą 3 KM, wykrzesaną z niewielkiego czterosuwowego silnika. Powiedzmy sobie prawdę, że nie jest to moc powalająca na kolana. Dla porównania, enerdowski Simson SR 50 z ubiegłego wieku miał 3,7 KM, ale dysponował manualną skrzynią biegów, był więc bardziej dynamiczny.
Pod tym względem Barton nie jest nad wyraz pobudliwy i osiągnięcie prędkości maksymalnej wymaga odrobiny cierpliwości. Skoro ani prędkość maksymalna, ani dynamika nie są oszałamiające, a masa i gabaryty pojazdu niewielkie, więc zarówno hamulce, jak i zawieszenia również nie muszą być wybitne. Z czystym sumieniem powiem jednak, że są one całkowicie wystarczające, i tej wersji będę się trzymał.
Ładnie i praktycznie
Same osiągi to jednak nie wszystko. Liczy się przecież także „stylówka”. A tę Barton niezaprzeczalnie ma. Wygląda całkiem atrakcyjnie, jakby właśnie wyjechał z włoskiego salonu ze skuterami. Soczysta czerwień i coś w rodzaju logotypu w barwach Italii mogą robić wrażenie. Generalnie Active wygląda bardzo przyzwoicie, stylistyka pojazdu jest spójna, a wykonanie dosyć staranne. Nie prezentuje się jak motorower z klasy bardzo budżetowej. Generalnie nie jest źle, a całości dopełnia przyzwoitych rozmiarów schowek pod siedziskiem, który bez problemu pomieści jeden kask integralny.
Ten skuterek ma jeszcze jedną ważną zaletę, na którą mało kto zwraca uwagę – bardzo łatwy dostęp do akumulatora. Niby mało istotny drobiazg, ale z mojego doświadczenia wynika, że czasami bardzo pomocny. Szczególnie po dłuższym zimowym postoju czy choćby nieudanych próbach odpalenia w niskich temperaturach. Praktyka wykazała, że niemal każdy skuter, nawet z „padniętą” baterią, będzie jeździł, byleby go tylko uruchomić. Jak wiadomo, sprzętu z automatycznym sprzęgłem „na pych” nie odpalimy, ale wspomożenie się drugą baterią może rozwiązać problem. Do tego jednak potrzebny jest właśnie doby dostęp. Moim zdaniem konstruktorom należy się duży plus za to udogodnienie. A jakby tego było mało, oprócz rozrusznika elektrycznego, z boku wystaje tradycyjny kickstarter. Zbadałem jego działanie – skuter skuter pali od pierwszego, no, może czasami drugiego kopa.
Skuter budżetowy
Dopiero gdy przyjrzymy się Bartonowi bliżej, stanie się jasne, w jakim zakresie wykonano cięcia kosztowe. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz we współczesnym jednośladzie widziałem zespół wskaźników absolutnie pozbawiony elektroniki, choćby nawet cyfrowego zegara. A w tym przypadku tak właśnie jest i, żeby było jasne, w niczym mi to nie przeszkadza! Przez dziesiątki lat motocykliści obywali się bez elektroniki i w żaden sposób nie zmniejszało to radości z jazdy. Tylne koło wyposażone jest w coraz rzadziej spotykany w jednośladach hamulec bębnowy.
Przepisy nie wymagają (jeszcze) od motorowerów systemu ABS czy zintegrowanych hamulców, więc skoro można, to po co przepłacać, a jeszcze dodatkowo komplikować konstrukcję? Pragmatyzm ponad wszystko! Również przyciski przy kierownicy są minimalistyczne, w stylu vintage, ale działają bez zarzutu. Chłodzenie jednostki napędowej wiatrem też nie podnosi kosztów produkcji.
Wszystkie te fakty mają swoje odbicie w cenie. Za Bartona Active 50 trzeba zapłacić poniżej 7500 zł. To jest tylko nieco więcej niż oficjalnie podawana przez GUS średnia miesięczna zarobków w Polsce. Jeżeli dodamy do tego, że w żadnych warunkach nie udało mi się przekroczyć zużycia paliwa 2,8 l/100 km, to oferta warta jest zastanowienia się. Szczególnie w czasach szalejący cen paliw.
Tak, wiem, że Active 50 nie jest ani bardzo szybki, ani wybitnie spektakularny, ale po moim spokojnym osiedlu jeździło mi się nim w sam raz. Raczej nie wybrałbym się tym Bartonem w wakacyjną podróż na Hel, jak robił to mój brat Komarem w latach 60. ubiegłego wieku, ale jestem niemal pewien, że ten skuter dojechałby i tam, i to w czasie krótszym niż 24 godziny. Jednak gdyby taki pojazd miał mi służyć jedynie do taniego i niespiesznego kręcenia się po rozległych miejskich osiedlach, to zapewne rozważyłbym ofertę Bartona.
Zdjęcia: Tomasz Parzychowski