fbpx

Najważniejsze tegoroczne wystawy motocyklowe – w Kolonii i Mediolanie – są za nami. Targowy kurz i fala emocji nieco już opadły, więc nasuwają mi się, tak zupełnie na chłodno, pewne przemyślenia.

Przyznam uczciwie, że już od kilku lat nie uczestniczę w tych przedsięwzięciach. Czemu? Powodów jest kilka. Po części spowodowane było to covidem, bo targi po prostu się nie odbywały. Nawet specjalnie nie żałowałem tej sytuacji, bo, wbrew pozorom, wizytacja takich imprez jest mocno wyczerpująca fizycznie. Już w połowie pierwszego dnia intensywnego latania od konferencji do konferencji nogi zaczynają włazić człowiekowi w d… i zwyczajnie odmawiają posłuszeństwa. A tu jeszcze w perspektywie co najmniej jeden kolejny dzionek intensywnych peregrynacji po halach. W dodatku z wielu ust (producentów i importerów) słyszałem, że „Mediolan” i „Kolonia” nie mają już sensu, bo wszystko, co trzeba, znajdziemy w internecie. Będzie szybciej, taniej i sprawniej, a w dodatku oglądalność i „docieralność” do społeczności motocyklowej są większe.

Tyle tylko, że jeśli dobrze się zastanowić, to przecież te relacje też ktoś musi klecić. Pomyślałem więc sobie, że niech na te wystawy jeżdżą młodsi i zdzierają sobie podeszwy, a ja w wygodnym fotelu będę oglądał ich materiały. Okazało się jednak, że w tym sezonie nie usłyszałem już ani jednej opinii, że EICMA jest niepotrzebna, że internet fajniejszy. A przeważające w sieci entuzjastyczne relacje z kolejnych premierowych odsłon wywołały u mnie niejasne poczucie, że zwyczajnie dałem się nabrać. I teraz żałuję, że nie pojechałem odetchnąć wspaniałą, niepowtarzalną atmosferą. Stary, a głupi, więcej tego błędu nie popełnię. Mam nadzieję, że przed marcową wystawą w centrum Ptak nikt już nie będzie miał wątpliwości, czy tego rodzaju  imprezy, odbywające się w realu, a nie wirtualu, są jednak potrzebne. 

Drugie poczynione spostrzeżenie podbiło moje ego, a to za sprawą poczucia własnej przenikliwości. Już od jakiegoś czasu lansuję tezę, że nadchodzi era chińskich motocykli i odnoszę wrażenie, że oglądane w necie relacje z Mediolanu zdają się potwierdzać moje przewidywania. Owszem, nowe Suzuki V-Strom 800DE czy reaktywowana Honda Transalp wzbudziły spore emocje, ale poza tym było sporo entuzjastycznych relacji z premierowych pokazów „chińszczyzny”. Że są fajne, że coraz większe, że coraz bardziej atrakcyjne. Owszem, zgoda – kilku najpoważniejszych graczy rynkowych, jak BMW, Harley-Davidson czy cała grupa marek należących do KTM, nie zaszczyciły Mediolanu swoją obecnością, ale co tu kryć – nie mieli oni do pokazania zbyt wielu spektakularnych nowości. Jak mawia stare porzekadło – nieobecni nie mają racji, a na tym tle (czy raczej jego braku) maszyny producentów zza Wielkiego Muru prezentowały się jeszcze bardziej imponująco. Niemal wszyscy komentatorzy mają na ten temat zbliżone zdanie – Chińczycy rozpychają się coraz mocniej, a ich oferta, już w zasadzie we wszystkich klasach pojemnościowych, jest coraz bardziej atrakcyjna. Wydaje się, że im po prostu chce się nieco bardziej niż działającym od dekad uznanym producentom. Podejrzewam, że ta ofensywa z każdą chwilą będzie coraz bardziej agresywna, a „tłustym kotom” coraz ciężej będzie z nią walczyć. 

A na koniec, jak już niemal od 30 lat w ostatnim numerze roku, chciałbym złożyć wszystkim czytelnikom moje osobiste życzenia. Tym razem będą nieco smutne, ale i czasy takie, że powodów do radości mamy chwilowo jakby coraz mniej. Po pierwsze, życzę wszystkim, abyśmy już niebawem mogli spokojnie i bezpiecznie odbywać wycieczki motocyklowe na Krym. Po drugie, abyśmy mieli za co jeździć, a na dystrybutorach paliw nigdy nie zobaczyli cen dwucyfrowych. Po trzecie, aby litościwy Pan Bóg spuścił opamiętanie na umysły unijnych urzędników, tak aby nie usiłowali wprowadzać zakazu sprzedaży pojazdów z silnikami spalinowymi. Mówiąc ogólniej, żeby motocykle w znanej nam do tej pory formie przetrwały jak najdłużej. A przy okazji, tradycyjnie i mimo wszystko – najlepszego z okazji świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Oby był lepszy niż ten odchodzący. 


KOMENTARZE