Już pierwszy kontakt z tą bestią budzi w przyszłym kierowcy respekt. Agresywna linia nadwozia, dumnie wyeksponowany silnik i gumy godne motocykla klasy supersport świadczą o drzemiącej w nim sile. Jednak przy dłuższej z nim znajomości okazuje się, że nie taki diabeł straszny.
Przy konstruowaniu Bandita inżynierom Suzuki wspaniale udało się połączyć radość z korzystania z motocykla w najczystszej postaci z tym, co najnowsze w technice motocyklowej. Powrót do korzeni, do motocykla „przejrzystego”, pełnego zagadkowych zakamarków i instalacji, nieukrytych jednak za plastikowym kokonem owiewek i osłon. Jest Bandit w swojej formie motocyklem klasycznym, zgodnie z wszelkimi kryteriami, które związane są z nurtem naked bike. Dużo mięśni – żadnego „tłuszczu”, tylko to, co naprawdę potrzebne i niezbędne.
Przy konstruowaniu Bandita zastosowano wiele sprawdzonych już i wykorzystywanych w innych motocyklach Suzuki elementów. Jako źródło napędu służy znany z GSX 600F silnik, który ze swoimi 89 KM niewiele mógł zdziałać wobec dużo mocniejszych konkurentów, takich jak Honda CBR 600 czy Kawasaki Ninja ZX-6R. „Odpuszczono” mu jednak, redukując moc do 78 KM, tak że w swojej nowej roli – bywalca nocnych klubów i gwiazdy parkingów pod dyskotekami — spisuje się znakomicie.
Skorzystanie z gotowych, leżących na półkach elementów zdecydowanie potaniło koszty produkcji Bandita, a dalej w równie korzystny sposób wpłynęło na cenę. Dość powiedzieć, że na najbliższym nam rynku w Niemczech GSF 600 kosztuje o 1000 marek mniej od GSX 600F. Nic też dziwnego, że sprzedaż ruszyła z kopyta i, jak na razie, Bandit jest drugim po XV 535 Virago pod względem sprzedanych egzemplarzy motocyklem w Niemczech.
Również w Polsce Bandit należy do najlepiej sprzedawanych spośród nowych motocykli. Oczywiście skala sprzedaży jest o kilka rzędów wielkości mniejsza niż zachodniego sąsiada. U dealerów Suzuki Motor Poland należy wysupłać 10 600 marek, by móc zasiąść za sterami swojego Bandita. Jest to niewiele drożej (ok. 300 marek) w porównaniu z Niemcami (przy naszym bandyckim cle!). Wszystkie Bandity (również te polskie) objęte są dwuletnią gwarancją.
Szkieletem Bandita jest gięta łagodnymi łukami ze stalowych rur podwójna rama kołyskowa. Górne podłużnice rozstawione są bardzo szeroko, tak że zbiornik paliwa zdaje się być „otoczony” przez ramę. A wewnątrz niej tkwi najbardziej typowy z typowych czterocylindrowy silnik rzędowy. No, może pod jednym względem jednak nietypowy. Chodzi o sposób chłodzenia. Drobno ożebrowany blok cylindrów chłodzony jest powietrzem, natomiast głowica powietrzem i olejem przetłaczanym dodatkowymi kanałami i oddającym ciepło w słusznych rozmiarów chłodnicy.
Szesnaście zaworów to już standard w naszych czasach. Mechanikom sporo czasu (i nerwów) zaoszczędzi klasyczna regulacja luzów zaworowych ze śrubkami zamiast coraz częstszych płytek regulacyjnych. Silnik kręci się ochoczo i wykazuje ochotę do współpracy już od 2000 obrotów. Charakterystyka silnika pozwala na jazdę w zakresie obrotów od 2000 do 12 000! W całym zakresie pracy silnik nie wykazuje objawów wskazujących na „dziury w gazie”, choć tak naprawdę „bandycki” charakter pokazuje powyżej 6000 obrotów.
Sześciostopniowa skrzynia biegów zestopniowana jest ciasno. Zmiana biegu powoduje spadek obrotów silnika o ok. 1000, co przy elastyczności silnika nie czyni na nim specjalnego wrażenia. Biegi dają się wrzucać łatwo, trochę więcej wprawy wymaga znalezienie luzu.
Układ napędowy pracuje bez stuków i szarpnięć. Jednoczęściowy układ wydechowy wykonany jest ze stali nierdzewnej. Zgrabnie ułożone rury wydechowe (uniknięto plątaniny znanej z Yamahy XJ 600 Diversion) schodzą się pod miską olejową silnika. Jednak średnica kolektora jest tak duża, że skutecznie ogranicza prześwit motocykla, tak że kilka razy udało mi się zawisnąć podczas podjeżdżania pod krawężnik.
Pozycja kierowcy nie daje mu powodów do narzekań, gorzej jest z pasażerem. Szeroka, klasyczna kierownica pozwala na długie jazdy bez zmęczenia rąk i obolałego karku. Oczywiście podczas jazdy z prędkościami używanymi w miastach i drogach doń prowadzących. Przy szybkich „przelotach” wychodzi na jaw typowa słabość naked bike’a – brak ochrony przed pędem powietrza. Przy 150 km/h ulgę w walce z wichrem przynosi położenie się na baku.
Pasażer(ka) nie ma łatwego życia. Z pochylonego tylnego siedzenia każde ostrzejsze hamowanie przesuwa go na kierowcę, a jedynym uchwytem jest wątły pasek pomiędzy siedzeniami. .. Schowek pod tylnym siedzeniem ma symboliczne gabaryty. Brakuje w nim miejsca na najmniejszy choćby u-lock, zapakowanie okrycia przeciwdeszczowego wymaga sporo główkowania. Zapakowanie bagażu również może nastręczyć trudności. Zapewne wkrótce pojawią się pierwsze zestawy kufrów podróżnych „dedykowanych” Banditowi, choć ich konstruktorzy będą mieli twardy orzech do zgryzienia z wysoko poprowadzonym tłumikiem i brakiem dostępnych punktów mocowania. Póki co, pozostaje torba mocowana na zbiorniku paliwa.
Seryjnie GSF 600 wyposażony jest jedynie w boczną podpórkę. Wystarczy jednak „zanurkować” pod motocykl, by zauważyć gotowe węzły do podwieszenia centralnej podstawki i jej odbojnika. Okazuje się, że podstawka występuje, lecz w wyposażeniu dodatkowym – za dopłatą. Póki co można sobie bez niej poradzić, najwyżej do przesmarowania łańcucha trzeba będzie użyć pomocy drugiej osoby.
Tyle o wadach, teraz o zaletach: na pochwałę zasługuje zawieszenie Bandita. Stanowi ono idealny kompromis pomiędzy zawieszeniem motocykla użytkowego i sportowego. Sprężyste, o dużym skoku pozwala bezstresowo pokonywać pełne dziur ulice naszych miast, a jednocześnie na trasie umożliwia precyzyjne prowadzenie na szybkich łukach. Nie stwierdziłem, by tak typowe dla polskich dróg koleiny czyniły na Bandicie najmniejsze nawet wrażenie. Prowadzenie jest pewne, bezproblemowe i daje prawdziwą satysfakcję z jazdy tym motocyklem.
Równie korzystne wrażenie wywarł na mnie układ hamulcowy. Działanie tylnego hamulca tarczowego daje się łatwo kontrolować, co jest szczególnie przydatne w jeździe miejskiej. Przedni, dwutarczowy, zapożyczony z dużo szybszej GSX 600F działa w zależności od potrzeby: precyzyjne i skutecznie (kilkakrotnie miałem okazję się o tym przekonać). Czterocylinderkowe zaciski dysponują pokaźnym zapasem skuteczności, co w połączeniu z przyczepnością opon Bridgestone Exedra czyni Bandita motocyklem naprawdę przyjaznym dla kierowcy.
Reasumując, godziny, które spędziliśmy razem z czerwonym bandytą drogowym, uważam za wielce satysfakcjonujące. Bandit sprawował się bez zarzutu w każdych warunkach, czy to na szybkich „przelotach” między miastami, czy też w jeździe po mieście. Mało tego! Sprawdził się nawet jako motocykl terenowy, kiedy to podczas pewnego rajdu służył mi na całej trasie, choć znakomitą jej część stanowiły piaszczyste dróżki i leśne dukty. Bandit pokonywał tego typu przeszkody pewnie, bez niepotrzebnych uślizgów i jazdy na półsprzęgle. Duży moment obrotowy już przy niskich obrotach wyzwalał w silniku odpowiednią ilość energii do krajoznawczych przejażdżek.
Ale najważniejsza jest prezencja Suzuki Bandit. Jako konglomerat nowoczesności z tradycją, lekkości z mocą, Bandit z daleka przyciąga wzrok swą dynamiczną sylwetką. Agresywnie poprowadzona linia ramy i siodła, wyprofilowany zbiornik paliwa i błyszczące chromem „centrum dowodzenia” czynią z niego prawdziwą ucztę dla oczu. Bandit nie traci nic ze swojego uroku podczas jazdy. Dynamiczny, doskonale prowadzący się, znakomicie spisujący się w każdych warunkach drogowych. Są to superlatywy, których nie są w stanie przyćmić drobne mankamenty w wyposażeniu.
Komu można polecić Suzuki Bandit? Na pewno wszystkim tym, dla których będzie to powrót do korzeni czyli odświeżenie dawnych motocyklowych pasji. Na pewno usatysfakcjonuje on tych, dla których nie będzie jedynym środkiem lokomocji, ale sposobem na orzeźwiające spędzanie wolnego czasu. Mówiąc krótko – RECYDYWA.