W Kolonii w październiku ubiegłego roku (1994, przyp. red.) zabrakło godnego przeciwnika dla niewątpliwego przeboju wystawy, jakim był od dawna oczekiwany, nowy Triumph Thunderbird. Nowego, trzycylindrowego retro-cruisera brakowało wśród modeli odrodzonej przez Johna Bloora tradycyjnej brytyjskiej marki. A minęły już cztery lata od chwili jej zaistnienia na światowym rynku.
No, może nie do końca światowym, gdyż dopiero teraz Triumph dokonuje powrotu na rynek nr 1 z czasów dawnej świetności: USA. Motocyklem, który ma rozpocząć triumfalny powrót, będzie właśnie Thunderbird – zadziwiająca mieszanka starego i nowego, nakierowana pierwotnie na podbicie rynku amerykańskiego. Biorąc jednak pod uwagę towarzyszące mu zainteresowanie, może on stać się prawdziwym ogólnoświatowym przebojem.
Po całym tygodniu spędzonym z Thunderbirdem (jeszcze przed jego oficjalną prasową prezentacją), polegającym na zabawie w kotka i myszkę z ulewami i gołoledziami oraz próbach udowodnienia, że Wielka Brytania w styczniu nie różni się niczym od Kalifornii latem, cisnęło mi się jedno tylko spostrzeżenie: Bloor i jego załoga będą mieli nielichy problem z tą maszyną. Nie ma bowiem takiej siły, by cała obecna zdolność produkcyjna Triumpha, wynosząca rocznie 15 000 sztuk (z czego 2250 popłynie za ocean), była w stanie zaspokoić przewidywany popyt na Thunderbirda.Zamierzone porozumienie pomiędzy Triumphem i Harleyem-Davidsonem, który był bardzo zainteresowany dystrybucją Triumphów w swojej sieci dealerskiej na terenie USA, nie doszło do skutku, ponieważ największym konkurentem Thunderbirda jest właśnie Sportster. Owszem, różnią się, bo jeden ma rzędową trójkę, drugi widlastą dwójkę, ale oba będą walczyć o ten sam kawałek tortu – podobnie jak ich protoplaści ponad ćwierć wieku temu. Nowy Thunderbird jest pierwszym strzałem Triumpha w ten segment rynku.
Jak na razie, Thunderbird jest motocyklem jedynym, wyjątkowym, zasługującym na szczególne prawa, bez możliwości porównania z jakimkolwiek innym. Obecnie „dwa w jednym” – motocykle, mogą różnić się jedynie kolorem: błotniki i zbiornik paliwa są czarne, brązowe lub niebieskie, bądź też, za dodatkowe 150 funtów powyżej normalnej ceny w Anglii (7549 funtów wraz z podatkiem), można mieć dwubarwne malowanie ze szparowaniem.
Ale wcale nie gorzej wygląda w tradycyjnej czerni – coś specjalnie z myślą o świeżo odrodzonych bikerach. Powiedzmy, że w Hollywood nakręcą powtórkę ,,Dzikiego” (The Wild One). Od razu mają gotowy sprzęt dla następcy Marlona Brando! Ten motocykl ma swój styl, troskliwie wyrzeźbiony w pracowni Triumpha specjalnie dla ciebie, po wielu godzinach żmudnych poszukiwań w archiwach.
Trudno jest balansować na cienkiej linii pomiędzy pastiszem a własną twórczością, szczególnie gdy chodzi o zaprojektowanie retro-klasyka, który ma w sobie połączyć dobre wspomnienia z przeszłości z codzienną funkcjonalnością, a nostalgię z poręcznością.
I nikt tego do tej pory lepiej nie zrobił. Nawet Harley. Thunderbird jest zdecydowanie praktycznym, technicznie nowoczesnym i dynamicznie satysfakcjonującym motocyklem do jazdy. Ma on wystarczający zapas mocy, znacznie przewyższający to, czego użytkownik może żądać. Przyjrzyj się dokładnie wszystkim elementom tak pieczołowicie wkomponowanym w sylwetkę tego motocykla. Przywodzą one na myśl wspomnienia o poprzedniku noszącym to samo imię, z twinem 650 ccm, produkowanym od 1949 do 1966 roku.
Blok silnika, w naturalnej barwie aluminium, jest niczym wyjęty z piaskowej formy odlewniczej, chłodzone cieczą cylindry są zmyślnie opatulone w żeberka, boczne pokrywy polerowane na wysoki połysk, przednie 36. i tylne – 40., szprychowe koła obute w aluminiowe felgi Akront. Tylna – po raz pierwszy za czasów Bloora – 16-calowa! Poza tym tłumiki, których sam kształt już mówi: ,,Oto właśnie jest Triumph”. Nawet tylna lampa i delikatnie powiększony zbiornik paliwa z charakterystyczną dla Triumpha plakietką, zwaną potocznie „harmonijką”, zdają się mówić: lata 50. to dopiero były czasy…
Dbałość o detale jest uderzająca. Choćby taki firmowy znaczek odlany na bębnie hamulcowym czy wyciśnięty na gumowych podnóżkach. Jest to w każdym calu przykład, jak wspaniale można zaprojektować jednoślad. Brawa dla Johna Mocketta! Jakkolwiek Mr. Bloor skwapliwie określa Thunderbirda jako dzieło zespołowe, to powinien pozwolić swojemu skromnemu styliście na odebranie tej oto laurki. Naprawdę, niekoniecznie trzeba lubić kształty neoklasycznych motocykli, by docenić jego sylwetkę i wykonanie.