Mój syn ewidentnie połknął turystycznego bakcyla i na Dzień Dziecka zażyczył sobie kolejny motocyklowy wyjazd. Tym razem jako cel obraliśmy Krynicę Morską, do której postanowiliśmy dojechać w ulubionym stylu – lokalnymi drogami, zahaczając po drodze o miejsca dla dorosłych być może lekko oklepane, za to fascynujące dla siedmiolatka, który widział je po raz pierwszy w życiu.
Na skróty:
Maciek karierę motocyklowego turysty zaczął z przytupem. Dość powiedzieć, że w dwa weekendy przejechał ze mną więcej kilometrów niż wielu specjalistów od fotek typu „polatane” nawija przez cały sezon. Nasz drugi wspólny wypad, na który ruszyliśmy z okolic Warszawy, zaprowadził nas w północne regiony kraju.
Wzdłuż Wkry
Każdą podróż lub przynajmniej jej etap lubię planować według jakiegoś założenia. Tym razem naszym „przewodnikiem” została urocza rzeka Wkra, wpadająca do Narwi w okolicach Pomiechówka. To dobre miejsce do startu wycieczki, ale uwaga – można tu na dzień dobry złapać opóźnienie, zwłaszcza jeśli jedziecie z młodym pasażerem. Miasteczko oferuje bowiem sporo atrakcji, takich jak fajna plaża czy parki linowe. Dysponując większą ilością czasu można również zaliczyć krótki lub dowolnie długi spływ, ponieważ Wkra jest wybitnie „kajakowa”, a wypożyczalni jest tu na pęczki.
My jednak nie tracimy czasu i ruszamy w górę rzeki, wybierając wąskie lokalne drogi asfaltowe, a czasem korzystając z możliwości „dużego gieesa” i zapuszczając się na nadrzeczne szutry. Przez Joniec i Sochocin docieramy do Glinojecka, gdzie przebijamy się przez budowę trasy S7. Tutaj zaczyna się etap, na którym warto skorzystać z typowo motocyklowej nawigacji, która ma możliwość ustawienia maksymalnie krętej trasy. Chcemy bowiem przez Działdowo dojechać na pole bitwy pod Grunwaldem, a jadąc przez tę część kraju mija się głównie małe wsie, połączone fajnymi dróżkami o szerokości jednego auta, czasem nieutwardzone. Nie podejmuję się odtworzyć z pamięci trasy przez ten gąszcz, zdałem się na fabryczną nawigację BMW, która poradziła sobie z tym zadaniem bardzo dobrze.
Krzyżackie ślady
W Działdowie podjeżdżamy „na nielegalu” na dziedziniec pierwszego na naszej trasie zamku krzyżackiego, będącego obecnie siedzibą Urzędu Miasta. Niezauważeni przez ochronę robimy zdjęcie i ruszamy dalej drogą wojewódzką nr 542. Celem są okolice wsi Stębark, obok której znajdują się pomnik i muzeum najsłynniejszego starcia z Krzyżakami w naszej historii. Po uiszczeniu symbolicznej opłaty za parking idziemy zobaczyć rozciągający się na sporym obszarze kompleks. Ciepłe i słoneczne popołudnie w połączeniu z motocyklowymi ciuchami nie ułatwiają spaceru, ale Maciek i ja nie poddajemy się. Obecnie jest to po prostu kawał pola, na którym stoi strzelisty monument i rozsiane są pamiątki po bitwie, takie jak ruiny kaplicy czy kamień upamiętniający miejsce śmierci wielkiego mistrza Ulryka von Jungingena. Główną atrakcją tego miejsca – w czasach bez pandemii – są wielkie rekonstrukcje bitwy pod Grunwaldem, organizowane co roku w okolicach jej rocznicy, 15 lipca. Przybywają na nią bractwa rycerskie z całej Europy i choć wynik starcia jest za każdym razem znany, emocji nigdy nie brakuje.
Żelaznym, choć lepiej byłoby napisać ceglanym punktem naszego wyjazdu jest zamek w Malborku. Krzyżacy budowali swoje warownie w odległości dnia marszu wojsk, czyli co mniej więcej 40 km. Po drodze mamy więc zamki w Szymbarku, Prabutach, Kwidzynie i Sztumie. Tym razem nie mamy jednak czasu ich zobaczyć, to temat na oddzielną, kilkudniową wyprawę. Poczekam na rozwój zainteresowań mojego syna, może popłyną w stronę historii?
Do Malborka docieramy dosłownie na minutę przed zamknięciem kas biletowych. Tu spotyka nas miła niespodzianka – w związku z późną porą i brakiem innych zwiedzających dostajemy przewodnika na wyłączność. Miły i bardzo kompetentny pan Mariusz dostosowuje długość i tematykę swoich opowieści do mojego siedmiolatka. Dzięki temu zwiedzanie największej średniowiecznej ceglanej twierdzy na świecie jest wyjątkowo przyjemne. Nie ma nudy! Przy okazji ważna porada praktyczna – mieszczący się obok wejścia do zamku prywatny parking ma dość horrendalne ceny, 30 zł za pierwsze trzy godziny parkowania motocykla plus dopłata za każdą kolejną. Warto skorzystać z pobliskich parkingów miejskich lub zostawić pojazd pod McDonaldsem, jakieś 200 metrów dalej.
Na Mierzeję!
Nocleg mamy zarezerwowany w pensjonacie w Krynicy Morskiej. Z uwagi na nadchodzący wieczór pędzimy tam najkrótszą drogą – DK 55 do Nowego Dworu Gdańskiego, następnie wojewódzkimi 502 i 501. Witamy się z morzem, cykamy pamiątkową fotkę na plaży i idziemy spać. Rano kręcimy się trochę po mieście, które podobnie jak wiele tego typu miejscowości samo w sobie nie grzeszy szczególną urodą. Hotele, pensjonaty, knajpy i pełno budek i straganów z „mydłem i powidłem”. Z obiektów stworzonych ludzką ręką warta zobaczenia jest tylko latarnia morska, która dostarczy wrażeń każdemu noszącemu na życiowych barkach klaustrofobię połączoną z lękiem wysokości.
Zdecydowanie ciekawsza jest przyroda. Mierzeja Wiślana to wąski, piaszczysty pas lądu z wysokimi wydmami w środkowej części, w większości porośnięty lasem. Oddziela Zatokę Gdańską od Zalewu Wiślanego. Tuż za Krynicą wznosi się Wielbłądzi Garb, najwyższe wzniesienie na mierzei i najwyższa stała wydma w Europie. Jej szczyt sięga 49,5 metra nad poziom morza, a dodatkowo zbudowano tu drewnianą wieżę zapewniającą piękny widok we wszystkich kierunkach. Minus jest taki, że trzeba co nieco podejść w motocyklowych ciuchach i butach…
Komunikację pomiędzy położonymi na mierzei miejscowościami zapewnia droga nr 501, która sama w sobie też jest atrakcją. Kręta, biegnąca głównie przez lasy, z niezłym asfaltem. Trzeba tylko uważać na leśną zwierzynę, której w tych stronach jest całe mnóstwo, zwłaszcza na sarny i dziki. Nie polecam więc ostrego winklowania, bo łatwo o niechcianą integrację z dziczyzną. Na „prosiaczki, które wyszły z wojska” można się również natknąć na plażach i kempingach, a właściciele pensjonatów z powodu nocnych wycieczek dzików mocno pilnują zamykania bram swoich posesji.
Przez zalew i mierzeję przebiega również granica między Polską a rosyjskim Obwodem Kaliningradzkim. Nie liczcie jednak na to, że na wysokość biegnącej w poprzek plaży siatki odgradzającej strefę przygraniczną uda się dojechać motocyklem. Pojazd należy zostawić na leśnym parkingu w Piaskach i przejść na piechotę – plażą lub lasem – ok. 3,5 km, jeśli nie macie w planach slalomu między spacerowiczami, po zignorowaniu szlabanu i zakazu wjazdu. Warto wspomnieć również o budowanym właśnie przekopie przez Mierzeję Wiślaną, o sens którego toczą się w mediach prawdziwe boje. Zaplanowany w tym miejscu ciekawy obrotowy most jest już prawie gotowy.
Po płaskim
Ostatniego dnia wyjazdu, tuż przed powrotem do domu, chcemy jeszcze pokręcić się po Żuławach Wiślanych, znów dając nawigacji szansę wykazania się przy tworzeniu krętych tras. Zaczynamy od wizyty w Muzeum Stutthof, położonego w miejscu działania niemieckiego obozu koncentracyjnego z czasów II wojny światowej. W miejscu tym życie straciło ok. 65 tysięcy osób, głównie mieszkańców Gdańska i okolic. Zwiedzałem to muzeum kilka lat temu, a Maciek jest jeszcze za mały na pełną opowieść, dlatego po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia przy bramie ruszamy dalej.
Typowy dla Żuław krajobraz to pola uprawne, o tej porze roku żółte od rzepaku, poprzecinane szpalerami drzew, głównie wierzb. Wszystko to podane na idealnie równym i płaskim talerzu – sami mieszkamy na równinie, ale tam to pojęcie nabiera głębszego znaczenia. Wąskie drogi pomiędzy wsiami są w dobrym stanie i same w sobie dają dużo frajdy z jazdy.
W tych stronach znajdują się również dwa najniżej położone punkty w Polsce. Do niedawna na największą depresję uchodził punkt w Raczkach Elbląskich (ok. 1,8 m p.p.m.), co oznaczono stosownym słupkiem z tabliczką. Od kilku lat wiadomo jednak, że nieznacznie głębiej jest w okolicach Marzęcina (ponad 2 m p.p.m.). Sama wieś jest również ciekawa, zbudowano ją wzdłuż Kanału Panieńskiego w ciekawym, symetrycznym układzie z kanałem pośrodku. Warto tu również zobaczyć ładny poniemiecki kościół z efektownym murem pruskim.
Przez Wisłę i do domu
Na deser zostawiamy sobie ujście Wisły do Zatoki Gdańskiej. Z miejscowości Mikoszewo prowadzi do niego polna, a następnie ułożona z kamieni ścieżka, przeznaczona generalnie dla ruchu pieszego i rowerowego. Do samego ujścia jest ok. 3 km spacerem, a dróżka jest momentami bardzo wąska i położona tuż nad brzegiem rzeki, nie polecam więc prób dojazdu tam motocyklem. Z Mikoszewa można również przeprawić się przez Wisłę promem – korzystamy z tej przyjemności – i dotrzeć do ujścia Wisły drugim brzegiem, gdzie stoi platforma widokowa.
Zerkamy na zegarek – cóż, pora wracać, w dodatku nielubianą ekspresówką S7, do której doprowadza nas droga z mostem zwodzonym, który zastajemy podniesiony. W głowach mamy już plany na kolejny wspólny wyjazd…