Autostrady to z jednej strony wspaniały wynalazek, pozwalający na szybki tranzyt, a z drugiej koszmarna nuda dla motocyklistów. Zawsze kiedy mam trochę więcej czasu na podróż, planuję ją z pominięciem tras szybkiego ruchu. Tak też było i tym razem – wybraliśmy się z synem weekendowo na Dolny Śląsk starając się, by sam dojazd z centralnego Mazowsza też był atrakcyjny.
Na skróty:
We Wrocławiu się po prostu bywa. To piękne miasto jest nie tylko atrakcją samą w sobie, ale też bramą do dolnośląskiego motocyklowego raju z tysiącami zakrętów i wspaniałymi widokami. Mieszkańcy centralnej Polski od kilku lat mogą dojechać tam szybko i wygodnie ciągiem autostrad i dróg ekspresowych A2, A1 i S8.
Z Warszawy to jakieś cztery godziny i jest to świetna opcja, jeśli chcemy dotrzeć tam np. w piątek po pracy. Jednak jadąc motocyklem, nawet szybkim i wygodnym, za którymś razem zaczyna nas skręcać na samą myśl o nudnej trasie i tańcu z TIR-ami. Mówię za siebie, ale jestem pewien, że większość z was podziela moje zdanie.
Tym razem było inaczej – miałem wolny cały piątek i byłem umówiony wieczorem we Wrocławiu u mojego dalekiego znajomego z dawnej pracy, którego kojarzę tylko z widzenia i muszę wozić jego zdjęcie w portfelu, żeby go rozpoznać (pozdro Rafał!).
Następnego dnia rzeczony znajomy miał mnie przeciągnąć swoimi ścieżkami przez Kotlinę Kłodzką i pobliskie pasma górskie. Nie to jednak czyniło ten wyjazd wyjątkowym, bo z Rafałem przejechaliśmy już grube tysiące km, przejechaliśmy się też wspólnie na wielu osobach…
(Bardzo) młody plecak
Ta wycieczka była prezentem urodzinowym dla mojego syna Maćka, który skończył właśnie 7 lat. To oznacza, że może już jeździć ze mną jako pełnoprawny pasażer z normalnymi prędkościami drogowymi. Tu przypominam, że zgodnie z przepisami dziecko w wieku do 7 lat można przewozić z prędkością tylko do 40 km/h, nawet Hayabusą.
W związku z tym, że była to pierwsza dłuższa trasa w motocyklowym życiu Maćka, chciałem, żeby była maksymalnie urozmaicona. Nudny autostradowy przelot do Wrocławia nie komponował się z tym założeniem. Postanowiliśmy więc dojechać na nocleg do wujka Rafała totalnymi bokami i sprawdzić, co ciekawego uda się zobaczyć po drodze. 
Pierwszy przystanek robimy obok zamku książąt mazowieckich w Czersku. Budowla wzniesiona na przełomie XIV i XV wieku była kiedyś jednym z najważniejszych punktów na mapie tej części naszego kraju. Dziś to w zasadzie same niekompletne mury zewnętrzne z trzema wieżami i trawiasty plac wewnątrz.
Miejsce jest dobre w sam raz na krótki postój, a jeśli wy i wasze dzieci łakniecie większych atrakcji, sprawdzajcie terminy odbywających się tu cyklicznie imprez w rycerskim klimacie. 

Lecimy dalej, na południe, najpierw drogą nr 79 na Sandomierz, z której na pierwszym rondzie odbijamy w DW 731 w kierunku Warki. Ruch jest coraz mniejszy, a krajobrazy coraz bardziej sielskie. Wjeżdżamy do największego w Europie „zagłębia jabłkowego”, którego centrum jest Grójec, a sady owocowe ciągną się po horyzont. Trafiliśmy na porę kwitnienia jabłoni, widok jest więc wspaniały. 

No cóż, decyzja zapadła, jedziemy na lody! Nie będę reklamował nazwy lokalu, założonego podobno jeszcze w latach 30., z pewnością z łatwością go znajdziecie. Napiszę tylko tyle, że zatopiony w tych lodach śmietankowych mógłbym spędzić starość…
Zielonym motocyklem przez zielone lasy
Z Białobrzegów nie wracamy już na północny brzeg Pilicy, jedziemy na zachód drogą krajową nr 48. To bardzo fajna, wijąca się wśród lasów trasa, gdzie można delektować się samą jazdą. Ze względu na obecność syna na miejscu pasażera i szczątkowych ilości zdrowego rozsądku pod czaszką nie rozwijam dużych prędkości przelotowych, delektujemy się za to wspólnie wspaniałym prowadzeniem Versysa 1000 w zakrętach i jego atomowym przyspieszeniem na wyjściu z łuków.
Miasteczko jest tak samo przyjemne jak kiedyś – warto zobaczyć tu ruiny zamku Kazimierza Wielkiego, malowniczo położony na sporym wzniesieniu romański kościółek św. Idziego (bardzo stary, podobno z XI wieku), a zakupy zrobimy w spożywczaku mieszczącym się w budynku zabytkowej synagogi. Jeśli dysponujecie większą ilością czasu i możecie zatrzymać się tu na pół dnia, bardzo polecam miejscowe spływy kajakowe Pilicą.
Nie można tu wjechać motocyklem, ale to nawet lepiej. W czasie krótkiego spaceru rozprostowujemy kości po kilkugodzinnej już podróży. Następny krótki przystanek robimy na zaporze nad Jeziorem Sulejowskim, rozległym sztucznym zbiornikiem na Pilicy.
Krajobrazy pisane węglem
Mijamy średnio atrakcyjne rejony Piotrkowa Trybunalskiego i kierujemy się na obiekt, który wielokrotnie widziałem podróżując dawną Gierkówką, ale nigdy nie było okazji, by przyjrzeć mu się z bliska. Mowa o Górze Kamieńskiej, czyli charakterystycznym sztucznym wzniesieniu z kompleksem wiatraków na szczycie.
Mimo imponujących rozmiarów (wysokość względna prawie 200 metrów) , jest ona tworem całkowicie ludzkim, powstałym przez 20 lat usypywania materiału z pobliskiej gigantycznej Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów. Widząc na mapie, że na szczycie góry znajduje się punkt widokowy, decydujemy się wjechać. Droga jest fajna, stroma i kręta, jednak na płaskim szczycie góry jesteśmy mocno zawiedzeni. Jest on gęsto porośnięty lasem, przez co widok z tarasu jest ograniczony do wąskiej przecinki. 


Po serii śmiertelnych wypadków miejscowe władze zastosowały odpowiedzialność zbiorową i teraz nawet zwykli turyści, tacy jak my, muszą szukać objazdów, jeśli nie chcą łamać prawa. Nie chcąc walczyć z nawigacją i trochę z kronikarskiego obowiązku przejechałem fragment zakazanego odcinka i… nic. Droga jak droga, tyle że z bezsensownym zakazem. 
Kiedyś zachwyciliśmy się z Maćkiem serią zdjęć z tego miejsca i dlatego postanowiliśmy je odwiedzić. Z bliska niestety nie jest już tak efektownie – samolot jest zdewastowany i pokryty prymitywnym graffiti. Sam ośrodek jest za to dobrym miejscem na postój w trasie, by posiedzieć na piasku i pomoczyć nogi. 

We Wrocławiu meldujemy się ok. ósmej wieczorem, po przejechaniu ponad 500 kilometrów. Po wspaniałej kolacji, tradycyjnej dla gościny u Rafała, zalegamy w łóżkach, wypoczywając przed kolejnym dniem, pełnym motocyklowych wspaniałości Dolnego Śląska. Ale o tym już w kolejnym odcinku… 










