Wiosna zaatakowała nas znienacka, a ja przynajmniej jeden, a w zasadzie niemal dwa motocykle mam już gotowe do sezonu. Mogę otwierać garaż i bez obawy lecieć moim weteranem nawet w długą trasę. To nagroda za dobrze przepracowaną zimę.
Niby nie ma w tym nic dziwnego, że po zimie następuje wiosna, bo nasza staruszka Ziemia od paru milionów lat tak właśnie ma w zwyczaju. Spora część motocyklistów wydaje się jednak być tą oczywistą konsekwencją zaskoczona. Ostatnich kilka lat natura usypiała naszą czujność i można uznać, że w niektórych regionach Polski klasycznej zimy po prostu nie było. Tym razem jednak w lutym bardzo konkretnie sypnęło śniegiem, mróz sprawiedliwie ścisnął w całym kraju i jakoś przez kilka tygodni przyzwyczailiśmy się do „puchowego śniegu trenu”. Nikt jednak nie spodziewał się, że atak wiosny będzie tak gwałtowny, temperatury w kilka dni podniosą się o jakieś 20ºC, a maszyny trzeba będzie wyciągać z garaży w pośpiechu. A wyglądało na to, że przed nami jeszcze co najmniej kilka tygodni zimowego snu. Tymczasem figa z makiem!
Ja jednak, jako stary wróbel, nie dałem się oszukać figlarnej Matce Naturze. Mimo mało komfortowych i niezbyt zachęcających do jakichkolwiek działań temperatur panujących w garażu, od kilku tygodni regularnie do niego schodziłem (na szczęście jest pod domem), założywszy uprzednio odpowiednią liczbę kalesonów i podkoszulek. Jak co roku wydawało mi się, że moją leciwą beemkę odstawiam w doskonałej kondycji na zimowe leże, ale po pierwszych pobieżnych inspekcjach okazało się, że mój optymizm był z gruntu nieuprawniony. Zardzewiałe i postrzępione linki sprzęgła i hamulca, zużyta guma zabieraka wałka napędowego, pęknięta sprężyna w tylnym suwaku, pokruszone szczęki hamulcowe – to tylko niektóre elementy, które wymagały wymiany. Do tego woda w gaźnikach, zaśniedziałe złączki elektryczne i ogólna zapyziałość. A przecież to tylko jeden z motocykli czekających w kolejce.
Skłamałbym, gdybym napisał, że z entuzjazmem zabrałem się do roboty, ale prace jakoś tam szły. Dodatkowo naczytałem się, że zgodnie z nowymi przepisami, już niedługo nie będę mógł kupić przez internet kwasu do akumulatorów, więc na wszelki wypadek zamówiłem na zapas dziesięciolitrowy baniak. Gdy uporałem się jako tako z jedną maszyną i wziąłem „na warstat” następną, temperatury nagle, bo zaledwie w ciągu trzech dni, skoczyły z -10 do +10ºC, a ja byłem gotów do sezonu. No, prawie, bo w ferworze walki zapomniałem zbadać stan akumulatora. Niestety, po kilku latach wyzionął ducha niemal całkowicie. Szybko zamówiłem nowy, a elektrolit, jak wspomniałem, miałem w zapasie. Gdy więc tylko zeszły zaspy śnieżne i mogłem szeroko otworzyć drzwi garażu, maszynka zaskoczyła od pierwszego kopa i powiozła mnie mnie może jeszcze nie w siną dal, ale w kilkunastokilometrową trasę. To właśnie była moja nagroda za męczenie się w niezbyt komfortowych warunkach termicznych przez kilka zimowych tygodni. Byłem grzeczny i pracowity, to teraz mam!Jestem jednak przekonany, że dopiero wraz z pierwszymi cieplejszymi dniami znakomita większość motocyklistów rzuci się gwałtownie do wybudzania swoich maszyn z zimowego snu. Odkąd pamiętam, taki proceder powtarza się co roku, jakbyście zapomnieli, że po zimie przychodzi wiosna i prędzej czy później trzeba będzie odpalić motocykl. Jako jedyne usprawiedliwienie mogę uznać (chociaż z trudem) fakt, że nie przyzwyczailiśmy się jeszcze do zmian klimatycznych charakteryzujących się zanikiem przedwiośnia, a w zasadzie także wiosny i przechodzeniem niemal z dnia na dzień z zimy bezpośrednio do lata.
Nie namawiam was do takich poświęceń jak moje, bo zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma odpowiednie warunki garażowe czy nawet wystarczające umiejętności albo chęci do samodzielnych prac. Ale przecież można by pomyśleć o spragnionych jak kania dżdżu serwisach motocyklowych, które zimową porą przeważnie nie mają wiele do roboty i z entuzjazmem zaopiekują się waszymi maszynami. W tym roku to już pewnie nieco za późno na takie dobre rady, ale może przydadzą się w kolejnym sezonie?